Artykuły

Karykatury w karykaturze

"NOWOŚĆ. TEATR MIEJSKI W KRAKOWIE. W SOBOTĘ DNIA 8 KWIETNIA 1899 R. PO RAZ PIERWSZY. KARYKATURY. STUDYUM SCENICZNE W 4 AKTACH NAPISAŁ JAN AUGUST KISIELEWSKI (NAGRODZONE NA KONKURSIE IMIENIA IGNACEGO PADEREWSKIEGO). OSOBY:..."

Tak, przed 75 laty afisz teatralny zapowiadał prapremierę nowej sztuki Kisielewskiego. Autor liczył wówczas 23 lata, a od jego debiutu scenicznego w tym samym teatrze upłynęły zaledwie dwa miesiące i osiem dni (W sieci). W światku artystycznym Krakowa (i nie tylko) zaczęto mówić o wybuchu talentu literackiego młodego pisarza, który niejako przebojem zdobył sobie - i nazwisko twórcze, i popularność wśród publiczności. Jeśli dodamy jeszcze, że J. A. Kisielewski był jednym z współtwórców "Zielonego Balonika", kabaretu działającego w słynnej Jamie Michalikowej - mogło się wydawać, iż u boku Przybyszewskiego, Wyspiańskiego, Rydla i innych, pojawiła się nowa gwiazda pisarstwa dramatycznego. Pojawiła się nagle - i równie szybko zgasła. Nie napisał bowiem Kisielewski - oprócz wcześniejszych, a potem już tylko fragmentarycznych utworów dramatycznych - żadnej znaczącej sztuki scenicznej. Pozostał autorem dw6óch w zasadzie komedii: "W sieci" i "Karykatur". Obie koncentrują się wokół życia ówczesnej bohemy artystycznej, zapowiadając walkę młodzieży spod znaku moderny w sztuce, z postawami mieszczańsko-inteligenckiej mentalności galicyjskiego Krakowa. Mentalności typowo filisterskiej - a więc ciasnej, małostkowej, obojętnej na sprawy ogólnoludzkie, Tyle, że ci, którzy podjęli walkę z filistrami - ze swej strony ograniczyli się do manifestacji postaw równie wąskich, jak np. do modnego wówczas hasła "sztuki dla sztuki", czy swobody obyczajowej wyzwolonego z przesądów środowiskowych artysty. Artysty antypruderyjnego, ale przyjmującego pozę cynika i dekadenta, czyli poszukiwacza dziwności na gruzach schorowanej, "upadłej" sztuki.

W tym zestawieniu chorego społeczeństwa i chorej elity artystycznej, kołtuna z salonu i dekadenta z mansardy lub kawiarni - spięcia pomiędzy nimi urastały niemal do wymiarów małej rewolucji. Tak małej, jak mały był Kraków na przełomie XIX wieku. "Kraków kiepskiego fin-de-siecle'u" - co szyderczo podkreślał Przybyszewski w odniesieniu do ruchów społeczno-filozoficznych oraz artystowskiej fali przemian, która miała być falą z europejskiego morza sztuki i myśli - a była sztormem w drewnianej balii galicyjskiej.

Kisielewski - i to chyba zasługa jego satyrycznego zmysłu obserwacyjnego - umiał dostrzec owe wymiary "rewolucyjne" krakowskiej balii, aby ukazać rzekomy kontrast światka cyganerii artystycznej ze światkiem i życiem filistrów. Kontrast dlatego rzekomy, gdyż w krzywym zwierciadle "W sieci", a zwłaszcza "Karykatur" - przeciwności nie tylko się zacierają, lecz w ogóle znikają. Tu i tam prym wiedzie moda na pozerstwo, która życie scenicznych bohaterów zamienia w karykatury.

Podobnie, jak dyktowała to kolejność prapremier, Teatr im. J.Słowackiego przypomina obecnie owe sztuki, choć rozdzielone kilkuletnią przerwą. "W sieci" inscenizował jeszcze Bronisław Dąbrowski pod koniec swej kadencji dyrektorskiej, zaś "Karykaturami" rozpoczyna - właściwie - dyr. Krystyna Skuszanka nowy sezon Teatru im. J. Słowackiego. Dąbrowski wstawił teatrzyk "W sieci" do teatru-klatki, gdzie kołtun sąsiaduje z artystą moderny, na zasadzie gdy Piotr Paradowski wpisał okrojony dramat satyryczny "Karykatur" w ramki wodewilu podwórkowego. Scenariusz tego teatru w teatrze napisała Marta Stebnicka, zręcznie oparłszy jego konstrukcję na przypisach autorskich - które udramatyczniła - wzbogacając je nowymi balladami i kupletami pióra Elżbiety Zechenter - Spławińskiej.

W tym układzie "Karykatury" stały się jedynie pretekstem dla przedstawienia sztuki "z myszką" - w oprawie jakby współczesnego teatrzyku jarmarcznego. Teatr podwórkowy Stebnickiej komentuje bowiem w sposób przerysowany, wydarzenia z teatru Kisielewskiego. Wydarzenia, które także - w metodzie kształtowania materiału dramaturgicznego - autor dość przewrotnie przeplatał tonem serio oraz półtonami ironicznymi. Melodramat Relskiego i Zosi, ta "karykatura życia i miłości" niedowarzonego artysty z prostą dziewczyną, kończy się tragedią odepchniętej kobiety i tragikomedią "dekadenta", bardziej cierpiącego nad sobą, niż nad sytuacją, w którą wplątał Zosię i Stefcię Borkowską. Natomiast wątek grona kolegów Relskiego - studentów i artystów "czarnokawców" przejawia wyraźnie tendencje farsowe. Podobnie, jak sceny w domu Borkowskich, gdzie nienaturalność oraz cechy salonowego kołtuństwa są w założeniu karykaturą mieszczańskiego stylu życia. Ostatni zaś wątek, socjalisty Migdała, jest w "Karykaturach" czymś w rodzaju drwiącego uśmiechu wobec zjawiska "rewolucjonisty" bez rewolucyjnych przekonań, którego dążeniem - przy pozorach zewnętrznej demokracji - staje się kariera "polityczna" awansująca go do roli sytego drobnomieszczanina. Wszystkie zatem drogi prowadzą bohaterów "Karykatur" do wspólnego celu: konformizmu myślowego oraz społecznego i obyczajowego. Pseudopostępowe postawy w sztuce i w życiu ograniczają się do teoretycznych spięć w dyskusji. Do przenicowanej frazeologii. Do tasowania schematów. A kołtuństwo Borkowskich - których dzieci osiągną matury, lub może nawet dyplomy szkół wyższych - zostanie kołtuństwem, groźniejszym jeszcze na skutek "nobilitowania" go wiedzą.

Wreszcie tam, gdzie nie ma autentycznych konfliktów zorganizowanej klasy robotniczej z działalnością kapitalistów, nie ma także i autentycznego ruchu rewolucyjnego. Wojciech Migdał, nienawidzących przedziałów klasowych - przestanie je nienawidzić, gdy wejdzie na wyższe szczeble drabiny partyjnej na modłę socjaldemokratyczną, przy równoczesnym awansie społecznym - do społeczeństwa, formowanego przez wzory burżuazji mieszczańskiej.

Takie tło społeczne tworzyło scenerię "Karykatur" i trudno mieć pretensje do Kisielewskiego, że swoje karykatury ludzi oraz idei, uwarunkowanych miejscem i czasem ich istnienia - odmalował w zgodzie z ówczesną rzeczywistością

W moim przekonaniu, "Karykatury" - acz przedemonizowane kołtuństwem i dekadenckimi echami w sztuce - zachowują przecież niejeden aktualny akcent krytyczny wobec zawsze ogłupiającego FRAZESU i zawsze otępiającej przeciętne aspiracje społeczne DULSZCZYCNY. Dlatego warto utwór Kisielewskiego nadal konfrontować wrażeniami współczesnej widowni.

Natomiast podyskutowałbym z twórcami spektaklu - na temat interpretacji tekstu "Karykatur". Nie przeczę, że ramka Teatru Podwórkowego dopisanego autorowi przez inscenizatorów widowiska, jest ramką i zabawną, i efektowną. Stąd przedstawienie zyskuje niewątpliwie ilość akcentów rozbawiających odbiorcę. Ballady E. Zechenter-Spławińskiej można zaliczyć do twórczości ambitniejszej literacko. Słowem, nie ma tu mowy o szukaniu ułatwionych chwytów artystycznych. A jednak coś w reżyserii całego widowiska zdąża ku uproszczeniom. Tak, jakby karykatury były parodiowane przez karykatury.

Myślę, że spektakl "Karykatur" został w jakimś stopniu ,,przedobrzony". Odbiło się to, głównie na sztucznie usytuowanych dyskusjach młodych artystów i pożal się - boże polityków - i na zupełnie przeszarżowanych scenach z salonu Borkowskich - w karkołomnych popisach farsowych, gdzie jedynie Borkowski - senior (LESZEK KUBANEK) zdołał utrzymać styl farsy niekarykaturowanej. Najbliższa tego stylu była jego sceniczna córka Stefania (URSZULA POPIEL) i Kalenicki (JERZY WOŹNIAK), gdzieś pośrodku znalazła się Borkowska-mama (MARIA KOŚCIAŁKOWSKA) - a przy końcu Ignaś ( PAWEŁ GALIA) i Laura (JOANNA BOGACKA).

W duecie Relski-Zosia, tylko ANNA SOKOŁOWSKA stworzyła postać pełnowymiarową z melodramatu, podszytego ironią. Jej partner (ROMUALD MICHALEWSKI) nie bardzo wiedział - kogo i jak grać.

TEATR PODWÓRKOWY, przy założeniach komediowo-farsowego Chóru, miał bardzo dobrą, indywidualną komentatorkę w osobie śpiewającej Starej Bębnistki (ELŻBIETA DAJNKIEWICZ) oraz kapitalny duecik wokalny, jak rzadko harmonijnie brzmiący (HALINA WYRODEK i RENATA KRETÓWNA. Starego Aktora grat JULIAN JABCZYŃSKI. Komiczny genre ujawniła też anonimowa Skrzypaczka. W ogóle - oceniając scenariusz Marty Stebnickiej "wewnątrz" widowiska - trzeba powiedzieć, że był to teatrzyk dowcipny i sam dla siebie mógłby stanowić wzór parodiowego stylu.

W połączeniu z "Karykaturami" gasił satyryczne iskierki dramatu, skupiając w swoim okienku cały ogień karykaturalny tekstu. W ten sposób nastąpiło jakby przesunięcie akcentów i rozdrobnienie parodii w parodii.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego reżyser pominął w przedstawieniu całkowicie wątek Wojciecha Migdała, nawet - jeśli nie oddaje' on (wątek) pełnych cech środowiska robotniczego. Autor przecież karykaturował konkretną rzeczywistość i "rzodkiewkowate" postawy socjalistyczne. Karykaturował, a nie przeciwstawiał "świadomości" rewolucyjnej. To różnica!

Pomijając jednak wszystkie te zastrzeżenia formalno-treściowe, sądzę że widowisko Paradowskiego i Stebnickiej n a t l e "Karykatur" Kisielewskiego zyska sobie popularność na widowni. Zawiera bowiem sporo elementów zgrabnie pomyślanej zabawy obyczajowej - zwróconej na zewnątrz a nie do wnętrza tekstu autorskiego - dobrą oprawę scenograficzną Kazimierza Wiśniaka, rytmiczna muzyka Lesława Lica oraz pełną werwy plastykę ruchu w układzie Zofii Więcławówny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji