Artykuły

Ladacznica po trzynastu latach

W r. 1948 stanowiła "La­dacznica z zasadami" gorszące dla wielu wprowadzenie na sce­nę polską dramaturgii Jean Paul Sartre'a. Dzisiaj wiele ówczesnych głosów sprawia wrażenie wręcz żenujące. Część krytyki (zwłaszcza w Szcze­cinie) uznała rzecz za utwór "zbó­jecki", nie do przyjęcia zarówno dla katolików jak dla marksistów i niebezpieczny dla sprawy demo­kracji. O filozoficznych założeniach dramaturgii autora niewiele było wiadomo w szerszych kołach, a pu­bliczność krakowska (wśród której znajdował się także obecny spra­wozdawca) siedziała na gościnnym przedstawieniu "Ladacznicy" milczą­ca, oburzona i nie rozumiejąca.

Od tamtych czasów nastąpiły wielkie zmiany. Po "Murzynach" Geneta, po przejściu przez szkołę fran­cuskiego i angielskiego ekspery­mentu teatralnego w minionym dziesięcioleciu, "Ladacznicą" Sartre'a odbiera się niemal jak najklarowniejszą klasykę. W programie tea­tralnym ekspert w tych sprawach, Andrzej Falkowski, może dziś wy­dobyć w krótkiej nocie istotne ogólne założenia utworu: strach, samotność i bezradność ludzi wobec mechanizmu, który sami tworzą. Bezpośredni agitacyjny walor sztu­ki (sprawa alternatyw w zakoń­czeniu nie jest tutaj zasadnicza) do­czekał się już od wielu lat po­wszechnego i oficjalnego uznania. Jeśli idzie o publiczność, to może w najciekawszy sposób demonstruje ona obecnie skutki rewolucji i przemian ostatnich lat kilkuna­stu. Że "Ladacznica" przestała już kogokolwiek gorszyć - to rzecz zrozumiała, po "stodołowych" strip-teasach i premierach współczesnych sztuk amerykańskich nawet czarny komplecik Danuty Szaflarskiej nie wywołuje atmosfery dwu­znacznej pikanterii, jaka towarzy­szyła przed trzynastu laty już samemu tytułowi sztuki. Natomiast bar­dzo znamienna jest reakcja publicz­ności na treść społeczną dzieła. Anta­gonizm czarno-biały pokazany zostaje w "Ladacznicy" nie tyle na zasadzie walki o miejsce na ziemi, czy walki o władanie południowymi stanami Ameryki, ile na zasadzie arystokra­tycznej. Rodzina Clarke'ów rozta­cza dokoła siebie nimb wyższości, jakiej nie znamy w Starym Świe­cie w tym natężeniu od 1789 roku. Jak sama białość skóry prześladow­ców paraliżuje Murzyna, tak Lizzie ulega hasłu "Ameryka - to ja" wygłoszonemu przez Freda w wiel­kiej tyradzie. Otóż na tę tyradę i na wiele innych kwestii o mat­kach, synach i córkach Ameryki publiczność reaguje po prostu śmie­chem zarówno z pretensji senator­skiej rodziny, jak z biednej Liz­zie, która daje się "nabierać" na tego rodzaju historyjki. U pod­staw leży tu chyba poczucie ludz­kiej równości Lizzie mimo wykonywanej przez nią profesji. Coś jed­nak rusza się w naszej obyczajowo­ści - chciałoby się stwierdzić ob­serwując atmosferę na widowni po kilkunastu latach od prapremiery. Dałoby się już może zaryzykować twierdzenie, że w świadomości wi­dza polskiego rewolucja zdołała już w znacznej mierze rozwiązać sprawę, która stanowi podstawo­wy społeczny problem sztuki.

W tych warunkach wydawałoby się, że nowa realizacja sceniczna mogłaby pozwolić sobie na położe­nie większego nacisku na zawarty w "Ladacznicy" ogólniejszy dramat postaw ludzkich, na jednostkową psychologiczną tragedię poszczegól­nych postaci. Obrano jednak drogę przeciwną. Cała reżyseria i gra odtwórców poszła jakby na zewnątrz, a nie w głąb. Chodzi tu przede wszystkim o rolę Lizzie. W wykonaniu Danuty Szaflarskiej wypełniła się ta rola nerwową akcją przechodzącą często w humo­rystyczną groteskę. Przy całej niezaprzeczalnej logice takiego ujęcia, Szaflarska postawiła się jednak nie­wątpliwie na tej samej płaszczyź­nie, co obaj Policjanci ironicznie mrugający do siebie i do publiczności. Można, oczywiście, zrobić z Lizzie ladacznicę nie tylko z za­sadami, ale i z wisielczym humorem ale odpada wtedy możliwość psychologicznego pogłębienia i jak się zdaje zarazem możliwość głębszego wstrząśnięcia publicznością.

Druga czołowa postać - Fred - nie mogła w ujęciu Józefa Łotysza wydobyć się z grubej skorupy. Łotysz oddziaływuje tylko mechanicz­nie, przekazując elementy akcji przedzielone mu przez autora, nie ukazuje natomiast konfliktu apety­tów młodego byczka z purytańsko-amerykańskimi pojęciami o grze­chu i nieczystości. Tym mniej uka­zuje się w ujęciu Łotysza głębszy problem człowieka w gruncie rze­czy samotnego i równie pełnego lęku, jak jego ofiary.

Senator (Michał Pluciński) zgodnie ze skierowanym "na zewnątrz" i niepozbawionym komizmu zało­żeniem całego widowiska, szyje swoją intrygę bardzo grubymi nić­mi i ku ogólnej radości. Wyobraża on raczej współczesnego "jelenia" czy amerykańskiego sugar daddy, a nie groźne wcielenie ciemnych potęg. Doskonale wypadła nato­miast maska Murzyna (Janusz Ziejewski); rola ta jest właśnie tylko maską w samej intencji autora. Fakt, że w danym wypadku wi­dzimy maskę starego człowieka, wydaje się chwytem bardzo szczęśli­wym. Jakiś przerażający czarny olbrzym mógłby (choć, oczywiście, na zupełnie irracjonalnej podsta­wie) kojarzyć się jednak z poję­ciem gwałtu. Widok zmęczonego starego człowieka czyni oskarżenie absurdalnym już od pierwszej chwili.

Scenografia i wcale bogata ilu­stracja muzyczna wydają się po prostu dostosowane do dużej sceny Teatru Narodowego przez co pozo­stają może w pewnej dysharmonii z kameralnym charakterem sztuki. W każdym jednak razie "Ladaczni­ca" należy już w tej chwili do swego rodzaju klasyki i z tego tytułu może stanowić przedmiot zaintere­sowania właśnie sceny, która wy­stawia ją obecnie. Trudno jednak nie zauważyć, że ograniczenie się do wydobycia tylko leżącej nie­jako na wierzchu tekstu problema­tyki społeczno-obyczajowej pozba­wiło sztukę siły oddziaływania. Dzieje się tak, ponieważ tę proble­matykę sztuki można uważać w na­szych warunkach za załatwioną w ciągu minionych lat trzynastu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji