Ladacznica już historyczna
SARTRE napisał "La putain respectueuse" (polski przekład tytułu nie oddaje całej jego... soczystości) w 1946 roku i rychło wystawił w Paryżu. Niebawem głośna sztuka rozpoczęła swą burzliwą karierę i w Polsce.
1946-1961. Więc 15 lat. Już piętnaście lat?... A przecież to jakby dopiero wczoraj wielbicielki "Przekroju" pochłaniały z wypiekami na twarzy polski przekład skandalizującej sztuki, i jakby dopiero wczoraj centralny ówczesny Teatr Wojska Polskiego w Łodzi tworzył świetne przedstawienie "Ladacznicy", na zawsze wpisane w pamięć widzów i w dzieje polskiego teatru. Ale cóż - tak wiele się w ciągu tego czasu zmieniło, pole dla tylu porównań zostało otwarte, że tym razem nie sposób uniknąć konfrontacji.
ZMIENIŁ się, to pierwsze, Sartre. W roku 1946 był już wprawdzie autorem rozpraw filozoficznych i utworów literackich, które jego system filozoficzny ilustrowały, tłumaczyły, propagowały, ale ciążyło jeszcze na nim dziedzictwo naturalizmu, pod którego znakiem rozpoczął swą działalność pisarską. Sartre - twórca egzystencjalizmu - jest pisarzem walczącym i przede wszystkim filozofem, nie darmo nazywa się go Wolterem naszych czasów. Ale jeśli droga do "Więźniów z Altony" biegła przez doświadczenia lat ostatnich, a do "Niekrasowa" przez wnioski z pierwszej fali zimnowojennej - to na fakturę "Ladacznicy" wpływały jeszcze pierwsze kroki pisarza egzystencjalisty, autora "Przy drzwiach zamkniętych", bojowego manifestu egzystencjalizmu w sztuce dramatycznej, i nawyki literata, przywykłego gorszyć nawet nieskłonnych do gorszenia się Francuzów (nowele ze zbioru "Mur", fragmenty pierwszych tomów "Dróg wolności"). W "Ladacznicy" Sartre jest bardziej komunikatywny i bardziej sceniczny niż w sztukach późniejszych, przesycanych dyskusją filozoficzną. Ale jest tu zarazem o wiele mniej intelektualizowany, a bywa banalny, naiwny (zjawisko w twórczości autora "Diabła i Pana Boga"' niebywałe). Ta okoliczność niemałą odgrywa zresztą rolę w popularności sztuki.
Po wtóre, zmienił się, to najważniejsze, świat, który Sartre ukazał tak sugestywnie scenicznie. Problemem rasizmu zajmuje się młody i starszy Sartre - jak się nim nie zajmować człowiekowi współczesnemu szaleństwom Hitlera, jego poprzedników i - następców, "Ladacznica z zasadami" była manifestacją antyrasizmu - ta ówczesna aktualność sztuki jest nadal wstydliwie aktualna, czyż nienawiść rasowa nie tli się jeszcze, nie wybucha w rozmaitych krajach, czy w USA (Ameryki Północnej i Afryki Południowej) nie szaleje nadal antymurzyński terror? A jednak "Ladacznica" jest sztuką bardzo już historyczną, o tyle mianowicie, że świat poszedł naprzód, daleko naprzód od czasu młodości Sartre'a.
Gdy Sartre pisał swą sztukę o bezkarnym mordowaniu niewinnych Murzynów w ich amerykańskiej ojczyźnie, miał w świeżej pamięci haniebną statystykę linczów, a zarazem widział świat ludzi czarnych w brutalnym władaniu białych. Po 15 latach jakże jest inaczej: w Afryce ostatnie narody uzyskują lub wywalczają sobie niepodległość, i w samej Ameryce Murzyn nie jest już tym potulnym, zaszczutym zwierzęciem, jakiego pokazuje Sartre i jaki nawet w bezpośredniej obronie własnego życia nie odważy się strzelić do białych po prostu dlatego, że to Biali. Dziś Murzyn i na południu Stanów Zjednoczonych walczy. I jeżeli ginie - to drogo sprzedając swe życie.
Zrozumiał to także Sartre, w latach późniejszych zmienił kapitulacyjne, niewolnicze zakończenie sztuki: zmienił zarówno w roku 1952 (w adaptacji filmowej, zresztą niezbyt udanej) jak w roku 1954 (druga wersja sztuki, wystawiona w Związku Radzieckim). Podeptana i okłamana bezgranicznie Lizzie Mac Kay zrywa się w tym nowym zakończeniu do buntu, staje niezłomnie po stronie Murzyna, który również gotów jest do ostatka bronić swego życia i godności. Zakończenie to, w ramach pierwotnej koncepcji Sartre'a jest artystycznie niedoskonałe i psychologicznie wątpliwe, chyba więc słusznie postąpiono w Teatrze Narodowym, pozostając przy zakończeniu pierwotnym. Ale i wahaniach finałowych Sartre'a trzeba koniecznie pamiętać i mieć je stale na uwadze. Dopiero one bowiem dają miarę historyczności sztuki i stwierdzają dystans, jaki mieć dziś do niej należy. Ameryka w "Ladacznicy" to Ameryka przeszłości, i to niepowrotnie minionej, w obliczu świata, którego istnienia senator z "Ladacznicy" nie chciał dopuścić w najgorszych snach. Murzyni bronią się w Alabamie, czarni ministrowie głosują w ONZ przeciw dufnym Clarkom, a 80 mil od południowych stanów zwycięża rewolucja... Tak, "Ladacznica z zasadami" to sztuka historyczna, po 15 latach już tylko sztuka historyczna, nawet jako wycinek amerykańskiej obyczajowości nieco wyblakła.
I po trzecie, porównanie teatralne: w 1948 roku teatr pod patronatem Leona Schillera, reżyseria Erwina Axera, w głównych rolach Węgrzyn, Bonacka, Łapicki... Dość, przerwijmy, cóż pomoże powrót do spatynowanych lat. Były, nie wrócą...Piszmy o tym jak teatr dzisiaj, a nie o chwale minionej. Spróbuję.
A więc - reżyser EWA BONACKA. Odeszła od wzoru, w którym brała tak ważny (aktorski) udział, stuszowała sytuacje naturalistyczne, punktując za to ostro akcenty antyrasistowskie. Postąpiła chyba słusznie. Migotanie świateł w początku odsłony drugiej - trochę, z innej sztuki, ale zagrało. Tak samo zagrała zgryźliwa muzyka WŁODZIMIERZA KOTOŃSKIEGO.
"Ladacznicę i zasadami" trudno wystawić jako komedię w stylu buffo, chociażby się to sto razy podobało samemu autorowi. Dekoracja WŁADYSŁAWA DASZEWSKIEGO jak najbardziej oszczędna prawie vilarowska: gołe ściany, kotara, tapczan, nocny stolik i lampką, krzesło, patefon, odkurzacz... nic więcej. To chyba też słuszne.
Prostytutkę w potrzasku gra DANUTA SZAFLARSKA. Przezwyciężając cechy swej scenicznej natury daje dobrze wypracowaną i zagraną rolę. Jest wewnętrznie uczciwa, nie bez pewnej subtelności odczuć, nie ma w niej tyle żywiołowego seksu i realistycznej wulgarności, ile ich miała... stop, powiedziałem, że nie będę porównywał.
Młodego Clarka gra JÓZEF ŁOTYSZ. To trudna rola, zwłaszcza dla młodego człowieka, a młodym być się w tej roli musi. Fred Clark jest przedziwną mieszaniną cynizmu, draństwa i młodzieńczych uroków. Łotysz nie czuje się zbyt pewnie ani w skórze despotycznego kochanka ani jako łajdak i rasista. Nie zdobywa się też na dostateczną pasję w tyradzie o zasługach Clarków dla kapitalistycznej Ameryki, jest on raczej "niewinnym czarodziejem", udającym chuligana.
Senatora Clarka uosabia MlCHAŁ PLUCIŃSKI. Gra ostro, w jego Senatorze nie ma nic z tych obleśnie ojcowskich, dobrodusznych tonów, którymi z takim mistrzostwem posługiwał się Węgrzyn w scenie nakłaniania Lizzie do fałszywego zeznania, wydającego Murzyna na okropną zgubę. Senator Clark nie wysila się zbytnio - po co? dla tak mizernego stworzeniu jak ta dziesięciodolarowa Lizzie? Hipokryzja senatora Clarka jest powierzchowna, bije w oczy, senator wręcz mruga do syna i policyjnych agentów: trzeba wyjątkowo głupiej dziewczyny, by się dała nabrać na tak liche sztuczki obłudy.
JANUSZ ZIEJEWSKI pokazuje strach i pokorę Murzyna oszczędnie i ze świadomością, że jest w tej sztuce tylko tłem dla dramatu, rozgrywanego wśród białych.
Nie szkodziło przypomnieć dawnego Sartre'a, to świetny pisarz. Ale czekamy na Sartre'a nowego z "Więźniów z Altony".