Artykuły

Krauze: chcę być słuchany

Pierwszy raz w historii polskiej opery na afisz trafia "Iwona, księżniczka Burgunda". Ciekawe, co by na to po­wiedział sam Witold Gombrowicz sły­nący z ostrych krytyk wszystkiego, co nie wyszło spod jego ręki. Jak twierdzi światowej sławy kompozytor muzyki współczesnej Zygmunt Krauze, który tę operę skomponował zaledwie w trzy miesiące, Gombrowicz nie miał za grosz słuchu i wrażliwości muzycznej, ale za to interesował się losem swoich dzieł. Prapremiera "Iwony, księżnicz­ki Burgunda" już w przyszłym tygo­dniu w warszawskim Teatrze Wiel­kim. W tytułowej roli zobaczymy ak­torkę Kingę Preis. Jak zapowiada Krauze, jego "Iwona" nie jest herme­tycznym utworem dla wytrawnych melomanów

JOANNA KIJOWSKA: Wielokrotnie pan podkreślał, że w kompozycji naj­ważniejsza jest dla pana forma. For­ma też odgrywa ogromną rolę w dra­macie Gombrowicza "Iwona, księż­niczka Burgunda"...ZYGMUNT KRAUZE: Muzyka bez for­my nie istnieje - tak jak dom nie funkcjo­nuje bez dobrej logicznej konstrukcji. W operze forma narzucona jest tekstem, li­brettem. W "Iwonie..." najbardziej fascy­nujące jest milczenie Iwony. Mimo że ty­tułowa bohaterka nic nie mówi, to mówi najwięcej, bo wszystkie inne postaci od­noszą się do niej, są od niej uzależnione. Ponieważ nic nie mówi, boimy się jej, bo nie wiemy, co ona myśli, co przeżywa i czego chce. Drażni nas, a co za tym idzie, interesuje. I to jest jądro dramatu. "Iwo­na..." jest bardzo zróżnicowana muzycz­nie. Są w niej fragmenty komiczne, iro­niczne, dramatyczne i liryczne. To utwór złożony z wielu różnorodnych elemen­tów. O muzyce trudno jest mówić słowa­mi. Koncentrowałem się na pokazaniu emocji poszczególnych postaci. Muzyką już ukształtowane literacko postaci moż­na przetwarzać. I na tym polega moja fa­scynacja operą. Przekształcanie charak­terów, tworzenie emocji i relacji pomię­dzy poszczególnymi bohaterami - to jest niezwykle interesujące. Wracając do for­my: oczywiście używam zabiegów for­malnych. Polega to na tym, że niektóre fragmenty muzyczne się powtarzają, na przykład I i III akt zaczynają się tą samą muzyką, zaś II i III kończą się podobny­mi motywami. Fragmenty muzyczne sca­lają cały utwór, są rodzajem łącznika.

I widz, który obawia się tej trudnej, skomplikowanej i jak to pan mówi okrutnej muzyki współczesnej, usły­szy te podobieństwa i zrozumie pana operę?

- Być może nie wszystkie i nie za pierw­szym razem. Natomiast operę w całości zrozumie. Jest to utwór współczesny. Jednak chciałem zapewnić, że to muzy­ka, której da się słuchać, powiązana z muzyką przeszłości. Są w niej pewne rytmy, które znamy, na przykład tango albo powolny walc. Skomponowałem utwór operowy, który jest otwarty dla szerokiego grona odbiorców. Od pewne­go czasu, w sposób naturalny mój język muzyczny stał się bardziej złożony, ale złożony z odniesień do dawniejszej mu­zyki, którą znamy i rozumiemy. W tym sensie "Iwona, księżniczka Burgunda" jest operą, która może budzić skojarze­nia ułatwiające rozumienie i słuchanie, a także dające przyjemność. Kompozy­tor chce, żeby jego muzyka była słucha­na. Przez wiele lat byłem prezydentem największej na świecie organizacji mu­zycznej - Międzynarodowego Towarzy­stwa Muzyki Współczesnej. Od począt­ku swojej kariery, jeszcze podczas stu­diów na Akademii Muzycznej, byłem zbuntowanym awangardzistą, młodym kompozytorem szukającym nieznanych, dziwnych przestrzeni muzycznych. Lu­biłem drażnić i szokować. Z biegiem czasu okres buntu i tego rodzaju poszuki­wań mijał, aż w końcu, mniej więcej 10 lat temu, zaniknął u mnie zupełnie. Kom­ponując, dziś zupełnie nie myślę o tym, jakie są trendy, co jest awangardą i jak moja muzyka się sprzeda. Staram się dobrać takie dźwięki, które są moje, któ­re mnie w sposób najbardziej dokładny i głęboki przedstawiają. Kompozycja to jest właściwie mówienie dźwiękiem o sobie. Teraz moja muzyka jest łatwiej zrozumiała. Nie wiem, jaki będzie na­stępny etap.

Czy opera to dla pana najwyższe kom­pozytorskie stadium?

- W pewnym sensie tak, bo to utwór dużych rozmiarów, dzieło muzyczne, do którego potrzeba zaangażować dużo muzycznych

sił: orkiestra, soliści i zazwyczaj także chór. Wcale nie oznacza to jednak, że ope­ra jest szczytem osiągnięć w sensie arty­stycznym. Powszechnie wiadomo, że na­pisanie utworu fortepianowego albo kwartetu smyczkowego jest przerażają­co trudne. Mając ograniczone środki, na przykład jeden instrument, trudniej jest przekazać emocje czy myśli.

Rita Gombrowicz słyszała już wer­sję koncertową pana opery i z tego, co wiem, była ukontentowana. Jak pa­na zdaniem tę operę przyjąłby Wi­told Gombrowicz, który miał niezwy­kle krytyczny stosunek do sztuk wszelakich?

- Mogę tylko powiedzieć to, co na ten temat wiem z materiałów źródłowych, czyli z jego notatek zamieszczanych na kartkach sztuk, a konkretnie "Operetki" i "Iwony...". Wynika z nich, że Gombrowicz był czło­wiekiem kompletnie niemuzykalnym, czyli był pozbawiony wrażliwości muzycz­nej i słuchu. Ponadto jego upodobania muzyczne też pozostawiają wiele do ży­czenia. Lubił Beethovena i jakieś popular­ne, z pewnością argentyńskie melodie. Je­go postawa krytyczna do sztuki dotyczy­ła również ewentualnych działań muzycz­nych przy jego utworach. Kiedy był na stypendium w Berlinie, miał kontakt z kompozytorami, między innymi z Bori­sem Blacherem, więc myślę, że przynaj­mniej akceptował rozmowy na temat mu­zyki. Natomiast Rita Gombrowicz jest osobą muzykalną, Gombrowicz zaś był zamknięty na tę dziedzinę sztuki.

"Iwona, księżniczka Burgunda" zosta­ła napisana na zamówienie. Czy z tego zamówienia wyniknęło wielkie na­tchnienie, innymi słowy, czy dał pan z siebie wszystko, komponując tę operę?

- Kompozytor nie pracuje wtedy, kiedy ma natchnienie. Kompozytor tworzy wtedy, kiedy ma zamówienie i to nie jest nic nowego. Komponowanie to nasz zawód. Żartując, jeśli mam zamówienie, jestem gotowy siadać i komponować nową ope­rę. Potencjalna możliwość u kompozyto­ra jest stała, czyli kompozytor przez ca­ły czas wykazuje twórczą gotowość. Od początku mojej kariery na ponad 80 utworów może sześć powstało bez za­mówienia. Kiedy pracuję, daję z siebie wszystko. W moim przypadku po prostu nie ma innej możliwości. Dzięki teksto­wi Gombrowicza ta praca była bardzo dynamiczna, więcej: to był wulkan. Pra­cowałem przez trzy miesiące po 10 godzin dziennie. Proszę mi uwierzyć, że kiedy komponowałem tę operę, panowała we mnie jakaś przedziwna radość. Widocznie ten tekst ma w sobie tyle energii, że ja jako kompozytor czułem się w pełni za­inspirowany i szczęśliwy.

A nie wydaje się panu znamienne, że Grzegorz Jarzyna, reżyser dramatycz­ny, wystawił "Giovanniego", a pan - kompozytor - skomponował operę do dramatu Gombrowicza?

- To, że kompozytor wchodzi w świat lite­ratury, jest od dawna czymś bardzo po­wszechnym. Przecież wszystkie pieśni są wynikiem flirtu kompozytora z poetą. Natomiast duża liczba oper też powsta­ła na podstawie sztuk dramatycznych bądź utworów prozatorskich. Myślę, że ta penetracja trzech światów: muzyki, li­teratury i reżyserii jest naturalnym kon­glomeratem. Grzegorz Jarzyna to fascy­nujący twórca i jestem pewien, że jego in­scenizacja "Giovanniego" będzie wspa­niale zaskakująca.

I to właśnie dlatego z Jarzyną postano­wił pan napisać libretto "Iwony, księż­niczki Burgunda"?

- Tak, pisaliśmy to libretto wspólnie, przy czym ja go raczej słuchałem i zgadzałem się z jego propozycjami. Oczywiście zda­rzało się tak, że coś sugerowałem lub korygowałem. Świetnie się dogadywaliśmy. Można powiedzieć, że Grzegorz był pro­jektantem libretta. On już przecież w Sta­rym Teatrze wystawiał "Iwonę, księżnicz­kę Burgunda", zna na pamięć każde sło­wo tego utworu. A ja przy pracy nad li­brettem pilnowałem na przykład, by wszystkie kwestie były napisane w pierw­szej osobie. W teatrze postaci mogą ko­mentować, w operze natomiast powinny wyśpiewywać swoje kwestie. Komento­wanie w operze jest po prostu nieznośne.

Wiele lat pracował pan i nadal pracu­je za granicą i przez ten fakt polska publiczność nie ma częstych okazji obcowania z pana twórczością. Czy uważa pan, że "Iwona, księżniczka Burgunda" zapoczątkuje pana ści­ślejszą współpracę z polskimi teatra­mi, w tym z warszawskim Teatrem Wielkim?

- Nie wiem, jak o tym wszystkim myśleć. Ogólna tendencja, jaką obserwuję w Pol­sce i w zasadzie w całej Europie, jest ta­ka, że promuje się to, co jest łatwe i do­brze sprzedawalne. W tej atmosferze kompozytor, który nie jest z tej marketingowo-finansowej bajki, ma pewne trudności. W krajach, w których praco­wałem, między innymi we Francji, Niemczech, Stanach Zjednoczonych i na Dalekim Wschodzie, tymi trudnymi sprawami zajmuje się agent albo wy­dawca. Miałem to szczęście, że przez długi czas byłem w wydawnictwie Universal Edition w Wiedniu, które to wy­dawnictwo zajmowało się tym, by moje utwory były zamawiane i wykonywane. Teraz jestem w paryskim wydawnic­twie Durand i jednocześnie skłaniam się do tego, by powrócić do Polski i kiedy współpracuję z Polskim Wydawnic­twem Muzycznym w Krakowie, które staje się wydawnictwem na światowym poziomie. Wracając do meritum, to mo­ja ściślejsza współpraca z Polską zale­ży od wielu czynników, między innymi od prasy, właśnie wydawnictwa czy agenta, a także od zamówień i wykonań. To cały łańcuch spraw, które są poza kompozytorem. Mój profesor w Akade­mii Muzycznej w Warszawie zwykł ma­wiać, że kompozytor powinien tylko na­pisać swoje utwory i umrzeć, a reszta w ogóle nie powinna go dotyczyć. Oczy­wiście tak w praktyce nie jest i już pew­nie nigdy nie będzie. Kompozytorzy tak jak inni artyści zabiegają o swoje istnie­nie. Mnie już nie bardzo się chce zabie­gać, ale przyjemnie by było, gdyby "Iwo­na, księżniczka Burgunda" była moim jeszcze jednym startem.

Startem w operowy świat Gombrowi­cza, bo wiem, że przymierza się pan do operowej "Operetki"? Zamierza pan komponować opery do kolejnych utwo­rów Gombrowicza?

- Nie wykluczam, ale jest wiele znakomi­tych dzieł innych pisarzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji