Artykuły

Dziewczyna nieuchronnie skazana na śmierć

Groteskowy tekst Gombrowicza w muzycznym ujęciu Zygmunta Krauzego stał się niemalże tragedią. Jak prawdziwa opera kończy się posępnym finałem.

Tych, którzy wybiorą się na tę "Iwo­nę, księżniczkę Burgunda", należy przestrzec, by nie traktowali spek­taklu jako kolejnej inscenizacji utworu Witolda Gombrowicza. Ma­my do czynienia z dziełem odręb­nym i samoistnym, zgodnym z re­gułami opery.

Rytm zdarzeń wyznacza tu nie­spiesznie snująca się muzyka, w której tylko niekiedy pojawia się pastiszowy ton. Zgodnie z jej prze­biegiem dwór księcia Ignacego od początku zdominowany został przez rytuał gestów, dostojnych kroków, wymownych spojrzeń, jak­by kompozytor założył, że wystar­czy królewski świat wcisnąć w gor­set konwencji tradycyjnej opery, by ukazać jego sztuczność. Krauze ko­rzysta przede wszystkim z prze­szłości, nie mamy wrażenia, że utwór powstał zaledwie trzy lata te­mu.

To nie jest jedyna istotna zmia­na w stosunku do literackiego pier­wowzoru Gombrowicza. W opero­wej "Iwonie" znacznie ciekawsza staje się część druga, kiedy nudna­wo snująca się muzyka nabiera wreszcie dramaturgicznej wyrazi­stości. Pojawia się w niej coraz moc­niej wyczuwalny oddech śmierci. Znacznie wcześniej niż w sztuce Gombrowicza widz zaczyna rozu­mieć, że tajemnicza, małomów­na Iwona, którą książę Filip uczynił swoją narzeczoną, zburzyła dwor­ski rytuał, więc musi umrzeć. Kiedy zatem w finale Iwona dławi się rybią ością, jej śmierć nie ma w sobie nic groteskowego. Wpisuje się w trady­cję opery, w której można odnaleźć wiele dzieł z równie tragicznym finałem.

Stało się tak również za sprawą koncepcji inscenizacyjnej spekta­klu i efektownego wykorzystania pomysłu kompozytora, by w mu­zycznym świecie dworskim rolę ty­tułowej bohaterki powierzyć aktor­ce. W świetnym ujęciu Kingi Preis nie jest ona żadną rozmamłaną "Cimcirymci", jak określa Iwonę Książę Filip, ale dziewczyną, tak bardzo niedostosowaną do świata, w którym się znalazła, że sama za­czyna pragnąć śmierci, by się od niego uwolnić.

Reżyser Marek Weiss-Grzesiński prowadzi akcję, konsekwentnie przeciwstawiając Iwonę patetycz­nemu światu dworskiemu. Powstał spektakl elegancki dzięki pomysło­wym dekoracjom Wiesława Olko z francuskim ogrodem oraz pięk­nym kostiumom Gosi Baczyńskiej i Wojciecha Dziedzica. Nie ma po­za tym żadnych ekstra inscenizacyjnych pomysłów, jest staranne pro­wadzenie śpiewaków oraz kilka udanych kreacji wokalno-aktorskich: królowa Małgorzata (Magda­lena Barylak), Szambelan (Artur Ruciński), Cyryl (Piotr Łykowski), a przede wszystkim książę Filip (Adam Zdunikowski).

Na ostatniej Warszawskiej Jesie­ni opera Zygmunta Krauzego nie zyskała uznania festiwalowej pu­bliczności, która oczekuje innych, bardziej awangardowych doznań. Teraz "Iwona, księżniczka Burgun­da" rozpoczyna sceniczne życie w szacownych wnętrzach warszaw­skiego Teatru Wielkiego, te zaś wydają się dla niej bardziej odpowied­nie. Utwór to przecież współczesny, ale na tyle nobliwy, że może się spodobać operowej publiczności.

Nie chce walczyć z jej tradycyjnymi gustami, mile natomiast łechce sno­bistyczną chęć poznania czegoś pozornie nowoczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji