Artykuły

Bożena i Kasia. Mama i córka. Razem i osobno

Kiedy wchodzą do kawiarni, ich ekspresyjne gesty i głośny śmiech przyciągają uwagę ludzi siedzących przy sąsiednich stolikach. Gdy coś opowiadają, jedna wchodzi drugiej w słowo, choć obiecują, że na moje pytania będą odpowiadać po kolei. Matka i córka. Rasowe aktorki. Bożena i Katarzyna Zawiślak-Dolny na co dzień występują w Krakowie na dwóch różnych scenach, ale ostatnio razem zagrały w przedstawieniu "Musicodrama", w którym jedna wciela się w gwiazdę operową, a druga w młodą aktorkę dramatyczną.

Na scenie matka dowiaduje się, że córka bierze udział w castingu do nowego przedstawienia wystawianego w operze. Waha się więc, czy konkurować z własnym dzieckiem, czy też pomóc mu w karierze - pisze Magda Huzarska-Szumiec.

Byłyście kiedyś zazdrosne o swoje sceniczne sukcesy?

Bożena: Nigdy. Jeżeli występujemy razem, aplauzem publiczności dzielimy się po równo.

Katarzyna: I to jest bardzo przyjemne.

Spodziewałam się takiej grzecznej odpowiedzi. A teraz cała prawda. Czego sobie nawzajem zazdrościcie?

Bożena: Ja Kaśce kości policzkowych.

Katarzyna: Ja mamie nóg.

Bożena: A tak serio, to zazdroszczę Kaśce, że ukończyła szkołę teatralną. Ja oblałam egzamin na PWST, bo jak to dziewczyna z małego miasteczka przyszłam na egzamin zupełnie nieprzygotowana. W moim rodzimym Chełmie Lubelskim nikt mi nawet nie powiedział, że mam wadę wymowy. Na szczęście z gazety dowiedziałam się o Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej, do którego się dostałam. Tam dostrzeżono moje walory wokalne i dzięki ciężkiej pracy, przy wykorzystaniu takich mało humanitarnych metod jak mówienie z kamieniami w buzi, pozbyłam się tej wady i mogłam wyjść na scenę. Koledzy w teatrze w Gdyni, w którym najpierw występowałam, mówili o mnie: "O znowu ta piosenkara". Dopiero gdy zaczęłam śpiewać w operze, to już z podziwem kiwali głowami.

Katarzyna: Ja mamie zazdroszczę opery, a szczególnie gdy śpiewa u boku super przystojnego Mariusza Kwietnia. Wyobrażam sobie, że stoję na jej miejscu, w pięknej, długiej sukni, z falującym biustem, a on patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Wtedy naprawdę żałuję, że nie śpiewam klasycznie.

Pomyślałaś, że Kaśka będzie tak ładnie śpiewać, gdy przynieśli ci ją po porodzie?

Bożena: Nie miałam w stosunku do niej żadnych oczekiwań. Byłam szczęśliwa, że jest zdrowa i że ma takie śliczne paznokietki i czapkę czarnych włosów. Poza tym była sina jak diabli, bo ją trochę przydusiłam w trakcie porodu.

Katarzyna: A ja już wcześniej mogłam spodziewać się, co mnie czeka, ponieważ mama, będąc ze mną w ciąży, do ostatniego momentu biegała po scenie. Już wtedy wiedziałam, jak pachnie kurz scenicznych desek.

Jaką byłaś mamą?

Bożena: - Trochę wredną, bo Kaśkę, tak jak i młodszą o trzy lata Magdę, szybko odstawiłam od piersi. Chciałam błyskawicznie wrócić do teatru. Ale obowiązki związane z macierzyństwem naprawdę sprawiały mi przyjemność. Do dziś pamiętam ten moment, kiedy Kasia słodko zasypiała, a ja włączałam telewizor, brałam deskę i prasowałam te stosy tetrowych pieluch. Wciąż pamiętam ich zapach.

Katarzyna: - Czułam się zawsze kochanym dzieckiem. U nas w domu nie trzeba było prosić o przytulanie. Każdy dostawał dużą ilość pieszczot. Zostało mi to do dziś. Bardzo lubię się przytulać.

A jakim dzieckiem była Kaśka?

Bożena: Bardzo spokojnym. Przez długi czas mieszkaliśmy w służbowych kawalerkach, w których odbywały się imprezy, a ona bez problemu zasypiała. Nie burzyła naszego rytmu życia.

Katarzyna: Pamiętam te ciasne kawalerki, ale też radość, kiedy przeprowadzaliśmy się do naszego nowego domu pod Krakowem. Najważniejsze wtedy było dla nas z siostrą, że będziemy miały swoje pokoje. No i że wreszcie rodzice kupią nam psa. Pojechaliśmy na wystawę psów rasowych i przywieźliśmy Koko. Do dzisiaj się zastanawiam, jak wśród tych wszystkich arystokratów udało się nam znaleźć takiego fantastycznego kundla. Oczywiście z biegiem czasu pojawiały się też koty, bez których nie wyobrażam sobie domu.

A historia z dzieciństwa Kaśki, która wam najmocniej utkwiła w pamięci?

Bożena: Zdarzyła się w Krakowie, mieszkaliśmy wtedy przy ul. Bogusławskiego, w starej kamienicy. To było mieszkanie na parterze, więc Kaśka bez problemu wychodziła sobie na podwórko, bawić się koło trzepaka. Tego dnia rysowała sobie kredą coś na skrawku betonu, który się tam znajdował. My z mężem usiedliśmy właśnie, by spokojnie napić się kawy, gdy nagle usłyszeliśmy potworny wybuch. Szyby powylatywały z okien, drzwi w futrynach zaczęły się chwiać. Byliśmy w szoku. I nagle konsternacja - dziecko jest na podwórku! Biegniemy, a tam krajobraz jak po wojnie. Wszędzie leży szkło, gruz, deski, które poleciały po tym jak u sąsiada wybuchł gaz. A Kaśka stoi wśród nich bez jednego draśnięcia, jakby Anioł Stróż rozłożył nad nią parasol. To był cud.

Katarzyna: Zawsze umiałam się dobrze ustawić. Ale ja zapamiętałam inne wydarzenie z dzieciństwa. Są wakacje, jedziemy pustą, polną drogą i mama wpada na pomysł, że to ona poprowadzi samochód. Wcześniej, choć miała prawo jazdy, raczej tego nie robiła. Przesiadają się z ojcem, a my z Magdą nieświadome niczego podsypiamy na tylnym siedzeniu. I nagle mama dojeżdża do drewnianego mostku, a tato krzyczy, żeby hamowała. Mama przez pomyłkę naciska gaz, więc tato łapie za hamulec ręczny. I nasz samochód zawisa przednimi kołami nad rzeką... Rodzice boją się ruszyć, żeby auto nie osunęło się do wody. W końcu mama wysiada pierwsza, a tato przenosi się na jej miejsce, żeby nie przeciążyć samochodu. Pamiętam dokładnie, jak w zupełnej ciszy wyjmuje nas z tylnego siedzenia.

No to łatwego dzieciństwa nie miałaś. A jak dawałyście sobie z siostrą radę, kiedy mama była przed premierą w operze i przygotowywała się do występu.

Katarzyna: Nie wiem, jak ona to robiła, bo choć grała główne role, nie czułyśmy w domu jakiegoś szczególnego napięcia. Normalnie gotowała obiad, sprzątała. Dziś domyślam się, że w ten sposób zagospodarowywała sobie czas przed premierą. To dobra metoda, żeby się nie denerwować.

Bożena: Ale też czasami, jak się rozśpiewywałam w domu, to przedrzeźniałyście mnie z Magdą. Słyszałam wasze śmiechy.

A co czułyście, jak widziałyście mamę na scenie?

Katarzyna: Byłyśmy zachwycone. Chodziłyśmy na wszystkie premiery, choć wtedy nie wyświetlano napisów po polsku i nie zawsze można było się zorientować, o co chodzi. Ale mama przed spektaklami opowiadała nam ich treść. Niektóre widziałam kilka razy. Na przykład "Carmen". Zawsze płakałam, kiedy mama umierała na scenie.

Bożena: A ja chodziłam na Kaśki przedstawienia, kiedy była w szkole urszulanek. Pamiętam, że grała królową Jadwigę i ja pożyczałam jej z opery kostium. Rzeźbiłam z nią także rolę, więc wiedziała dokładnie, gdzie zrobić pauzę, gdzie podnieść głos. Później przez wiele lat nie oglądałam jej na scenie. Bałam się pójść, bo gdyby mi się nie spodobała, to musiałabym skłamać, a tego nie chciałam robić. Dopiero gdy była na drugim roku szkoły teatralnej, poszłam zobaczyć spektakl z piosenkami Hemara, który przygotował ze studentami reżyser Janusz Szydłowski. I przyznam się, że szczęka mi opadła. Byłam pod wrażeniem, jak ona śpiewa, jak się porusza, jak interpretuje tekst.

Dajecie sobie uwagi aktorskie?

Bożena: Ja jej czasami coś podpowiadam, ale i tak mnie nie słucha.

Katarzyna: Ja się nie wtrącam w to co robi na scenie mama, bo jeżeli chodzi o śpiewanie operowe, nie mam takich kompetencji. Ale teraz patrzę na nią bardziej jak kobieta i mówię czasami, że ładniej byłoby, gdyby wykonała taki a nie inny gest.

A prywatnie radzisz się mamy?

Katarzyna: Nie ma dnia, żebyśmy do siebie nie dzwoniły. Radzę się mamy w tak banalnych sprawach jak choćby, co ugotować na obiad.

Ale też i w poważniejszych, na przykład czy jechać na jakiś casting czy nie? Poza tym mama była zawsze świadkiem moich dylematów sercowych. Zanim wyszłam za mąż, dałam mamie czas na to, żeby polubiła wtedy jeszcze mojego narzeczonego Franka.

Bożena: I tak się stało, bo jego nie da się nie lubić. Ale żeby nie było tak słodko, to my z Kaśką i Magdą, choć się z sobą bardzo przyjaźnimy, to często się kłócimy. Jednak równie szybko złość nam przechodzi. Wtedy siadamy wszystkie razem i oglądamy filmy.

Katarzyna: Tak jak wczoraj, kiedy miałam urodzinowe życzenie, by spędzić noc z Leonardem DiCaprio. Dlatego włączyłyśmy film "Wielki Gatsby".

Bożena: W trakcie którego zasnęłaś.

Katarzyna: Bo jednak wolę szczupłych brunetów.

Bożena: Tak jak ja. To świadczy o tym, że chyba jesteśmy do siebie podobne.

--

Bożena Zawiślak-Dolny, artystka Opery Krakowskiej. Ukończyła Studium Wokalno-Aktorskie imienia D. Baduszkowej przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Od 1988 roku jest solistką Opery Krakowskiej. Uznana została za najlepszą polską odtwórczynię partii tytułowej Carmen w operze Bizeta. Postać tę kreowała w teatrach operowych Krakowa, Bytomia, Łodzi, Gdańska, Szczecina i Warszawy. Ceniona przede wszystkim za misternie tworzone kreacje w operach Rossiniego, takich m.in. jak "Kopciuszek", "Cyrulik sewilski", "Semiramida" i Verdiego "Bal maskowy" "Trubadur"... Sukces przyniosło jej też wykonanie songów K. Weilla w spektaklu "Zagraj mi melodię z dawnych lat";

-

Katarzyna Zawiślak-Dolny, aktorka Teatru im. J. Słowackiego. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie w klasie mistrzowskiej prof. Jerzego Treli. Jest laureatką Drugiej Nagrody Aktorskiej Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz nagrody zespołowej na XXVIII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Wygrała też Festiwal Piosenki Francuskiej. W Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie występuje od 2010 r. Zagrała tu m.in. rolę Marii w "Tangu Piazzola" Minę Murray w "Draculi" wg Brama Stokera oraz Dziwną siostrę w "Tragedii Makbeta"" oraz Lucy Zucker w "Ziemi obiecanej w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Z ról filmowych ma na koncie postać Jagody w "Zniknięciu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji