Artykuły

Co z tym Kociołkiem?

Nie licząc na zrozumienie innych, wzywam profesjonalnych dyrektorów: Ewę Michnik, Macieja Figasa, Marka Grzesińskiego, Waldemara Zawodzińskiego i Bogusława Nowaka. Zajmijcie się Kociołkiem, zajmijcie się młodą polską wokalistyką, od której zależy przyszłość opery narodowej, a nie od sprowadzanych z zagranicy kosztownych niby-gwiazd, rodzimych reżyserskich szaleńców i spóźnionego schlebiania światowym pseudomodom w dziedzinie repertuaru - pisze Sławomir Pietras w Angorze.

Widocznie wiele osób zapamiętało ten fenomen, skoro do dziś jestem pytany, nawet przez przypadkowych rozmówców: Co z tym Kociołkiem? Przypomnę. Przed kilkunastoma laty Jolanta Szmitowa, ówczesna dyrektorka szkoły podstawowej w Lądku-Zdroju, opowiedziała mi o dziesięcioletnim Marcinie, śpiewającym niezwykle donośnym dyszkantem i popisującym się swym głosem, gdzie popadnie i przy każdej okazji. Poszedłem to zobaczyć. Ale zanim dotarłem do szkoły, ujrzałem malca z miną Pacynki, żwawo śpiewającego nad płynącym nieopodal strumieniem.

Pierwsza myśl to przedstawić go fachowcom od chóralistyki w Poznaniu. Niestety, ich ocena nie była pozytywna. Głos ten nie brzmiał jak typowy sopran czy alt chłopięcy. Był silniejszy, posiadał szerszą skalę i barwę raczej tenorową. Profesorowie nie wahali się nazywać go tenorem chłopięcym, którego to określenia nigdy przedtem nie słyszałem. Chłopak, niestety, nie nadawał się do chóru. Wprawdzie śpiewał sprawnie technicznie i muzykalnie, ale za głośno i z wyraźnymi cechami własnej, indywidualnej interpretacji.

Mając niewiele czasu przed zbliżającą się mutacją, zaprezentowałem to lądeckie odkrycie na kilku turniejach tenorów. Mariusz Szczygieł w swym programie telewizyjnym przeprowadził z nim wielce rezolutny wywiad, co dało zaskakującą promocję. Wszędzie się bardzo podobał. Tylko dorośli tenorzy z Bogdanem Paprockim na czele ostrzegali mnie: "Uważaj z tym dzieckiem, aby nie przeciągnąć struny, zwłaszcza podczas mutacji, kiedy to należy mu absolutnie zakazać śpiewania".

W tej sprawie porozumiałem się z troskliwymi rodzicami malca, którzy obiecali zakazu dopilnować, posyłając jedynaka na lekcję fortepianu. Również w tej dziedzinie wykazywał spory talent i znaczne postępy. Po jakimś czasie okazało się, że zakaz śpiewania podczas mutacji został złamany. Poszedłem się o tym przekonać. W domu rodzinnym pełnym zwierząt, ptactwa i roślin - co było obok śpiewu pasją Marcina - niedoszły Kiepura zasiadł do pianina i nie dając się prosić, zaprezentował mi basową arię... Skołuby ze "Strasznego dworu" z własnym akompaniamentem.

Słysząc, co się zostało z "tenora chłopięcego" i widząc u tego podrostka niepowstrzymaną pasję śpiewania za wszelką cenę, wbrew rozsądkowi i ustalonym zakazom, wpadłem w przerażenie, pamiętając przestrogi Paprockiego. Wybiegłem, odcinając się od odpowiedzialności za to wszystko, pozostawiając rodziców w kontuzji i zmartwieniu.

Minęło kilka lat. Marcin, dobrze się ucząc, zdał maturę, wydoroślał i zmądrzał. Dla kształcenia swych predyspozycji wokalnych, talentu muzycznego i artystycznej pasji znalazł partnerów w profesorach wrocławskiej Akademii Muzycznej. Jej wybitny pedagog Danuta Paziukówna-Zipser (niegdyś doskonała śpiewaczka) przyjęła go do swej klasy. Roztoczyła opiekę nad rogatą i buńczuczną naturą, a po długich i mozolnych zabiegach wyprowadziła głos z licznych i niebezpiecznych przypadłości. Wreszcie pod koniec studiów mogła określić jego materiał wokalny mianem tenora spinto, oczywiście o młodym jeszcze dźwięku, ale dobrze rokującym na przyszłość w repertuarze dramatycznym. Jego ubiegłoroczny recital dyplomowy był - jak mi opowiadano - sukcesem pedagoga i studenta, jakiego dawno nie przeżyła wrocławska Akademia.

Cóż z tego! Marcin Kociołek do dziś nie ma pracy. Pozbywanie się etatów dla solistów, angażowanie tenorów zagranicznych nie zawsze dorównujących naszym Kociołkom, zwalnianie śpiewaków pod byle pretekstem, wreszcie brak debiutanckiej opieki i jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności za losy polskiej wokalistyki - oto dominujące cechy polityki kadrowej w naszych teatrach operowych.

Nie licząc na zrozumienie innych, wzywam profesjonalnych dyrektorów: Ewę Michnik, Macieja Figasa, Marka Grzesińskiego, Waldemara Zawodzińskiego i Bogusława Nowaka. Zajmijcie się Kociołkiem, zajmijcie się młodą polską wokalistyką, od której zależy przyszłość opery narodowej, a nie od sprowadzanych z zagranicy kosztownych niby-gwiazd, rodzimych reżyserskich szaleńców i spóźnionego schlebiania światowym pseudomodom w dziedzinie repertuaru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji