Artykuły

Mrożek odchodzi, Edek niestety nie

"My wszyscy z Mrożka" - jeśli to prawda, to chyba w takim sensie, że możemy się odnaleźć jako postaci występujące na kartach jego dramatów i opowiadań. Tyle że Edek nie wie, że został sportretowany przez Sławomira Mrożka, jak pan Jourdain nie wiedział, że mówi prozą. I ta wiedza nie jest mu do niczego potrzebna. Prowadzi nas w tangu, przy akompaniamencie Polo TV, skwierczenia grilla, syku otwieranych puszek taniego piwa z Tesco, wrzasku haseł skandowanych na stadionach... - pisze Dariusz Szreter w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Kiedy czytam, że my wszyscy z Mrożka, mam ochotę od razu zapytać, jacy "my", bo, że wszyscy "wszyscy", to oczywista nieprawda. Zgoda, Mrożek wielkim artystą jest, ale żaden profesor Bladaczka nie próbuje wtłaczać młodzieży do głów takowego przeświadczenia. Zresztą kto by się tam dzisiaj przejmował opiniami nauczycieli? Chcesz wiedzieć, ile coś jest warte, wrzuć to do sieci i zmierz klikalność. Kiedy w miniony czwartek z Nicei nadeszła wieść o śmierci pisarza, na pewnym portalu związanym z gazetą uchodzącą za jeden z ostatnich bastionów inteligenckiego etosu, informacja na ten temat "wisiała" na wyróżnionym miejscu jakąś godzinę-półtorej. Potem spadała do kolumny zwykłych newsów. Dokładnie o oczko wyżej od notki o śmierci anonimowej turystki, która spadła ze zbocza Świnicy.

Cóż, sam autor "Wesela w Atomicach" nie byłby zaskoczony. Przeciwnie, wszechogarniający pęd świata ku nowościom dostrzegł jeszcze wtedy, gdy nikomu się nie śniło o pecetach i internecie. W liście do Stanisława Lema napisanym z włoskiej Riwiery 31 lipca 1965, a więc prawie pół wieku temu, ubolewał: "Podobno w Rzymie starożytnym tłum żądał igrzysk i chleba, a teraz tylko "Nowości!" wyje, za nowością dyszy, chlebem już się obżarł, aż dostał zgagi, od rozrywek puchnie, chciałby więc jakiś inny nowy chlebuś, cham rozerwany nowością być chce, bo nudzi się potwornie, a sam z siebie nic nie potrafi, sam się bawić nie potrafi, wszystko do niego z zewnątrz tylko przychodzi".

Mrożek, który już od dwóch lat był wtedy na emigracji, bynajmniej nie piał peanów na cześć Europy Zachodniej, tamtejszej demokracji i dobrobytu. A o swoim obrzydzeniu do przejawów triumfującego konsumpcjonizmu wypisywał (prywatnie) takie rzeczy, że ówczesne tuby komunistycznej propagandy, takie jak "Trybuna Ludu" czy "Żołnierz Wolności" mogłyby to bez przeszkód drukować na swoich łamach. A adresat, Stanisław Lem, składał podszyte tylko leciutką nutką ironii, wyrazy współczucia dla przyjaciela "zanurzonego w riwerowskiej kaźni", przy okazji prosząc o przesłanie, w miarę możliwości, uszczelki do fiata 1800 B, której żadną miarą w PRL nie mógł kupić.

W ogóle z twórczością Mrożka, który w PRL był drugim po Fredrze, najchętniej wystawianym komediopisarzem, jest trochę jak z "Murami" Kaczmarskiego: powierzchownie można je było odczytywać jako antykomunistyczne, ale gdy się dokładnie wsłuchać i wmyśleć w słowa, okazuje się, że niosą dużo głębszy i mniej oczywisty sens. W PRL, który był oczywistym zaściankiem, siłą rzeczy trudno się było uwolnić od myślenia i odnoszenia wszystkiego do panującego tam opresyjnego systemu. Ale Mrożek, wybierając emigrację, stosunkowo szybko odkrył, że absurd jest domeną nie tylko tego ustroju.

"Nic nie może stać w miejscu. A jeśli nie stoi to idzie. A jeśli idzie to lepiej wiedzieć w jakim kierunku. Dokładnie dokąd idzie przewidzieć nie sposób, ale trzeba próbować" - mówił Mrożek. I przewidywał: upadek tradycyjnych wartości, schamienie, chaos. Dziś widzimy, że pod wieloma względami jego rozpoznanie było trafne. Problem z wizjonerami polega jednak na tym, że kiedy ich wizja już się zrealizuje, oni sami stają się passe. Co nam po trafnej diagnozie sprzed półwiecza, skoro nie dostajemy żadnej recepty. Z tego powodu Mrożek od dawna przestał być interesujący, nawet dla tych, którzy potrafią jeszcze czytać ze zrozumieniem. Nie chcemy być dodatkowo dołowani, chcemy choć odrobiny optymizmu. Tymczasem autorowi "Słonia" jakby brakowało wiary w człowieka. Czasem można odnieść wręcz wrażenie, że człowieka zwyczajnie nie lubi.

Może dlatego wciąż uciekał z miejsca na miejsce, nieustannie przeprowadzał się, jakby świadomie wybierał rolę przechodnia, a nie tubylca. Nie tylko w potocznym, ale przede wszystkim metafizycznym znaczeniu. Zresztą od dawna skupiony był na nieuchronnym i ostatecznym celu marszu każdego z nas. W jego indywidualnym przypadku osiągniętym 15 sierpnia 2013 r.

"My wszyscy z Mrożka" - jeśli to prawda, to chyba w takim sensie, że możemy się odnaleźć jako postaci występujące na kartach jego dramatów i opowiadań. Tyle że Edek nie wie, że został sportretowany przez Sławomira Mrożka, jak pan Jourdain nie wiedział, że mówi prozą. I ta wiedza nie jest mu do niczego potrzebna. Prowadzi nas w tangu, przy akompaniamencie Polo TV, skwierczenia grilla, syku otwieranych puszek taniego piwa z Tesco, wrzasku haseł skandowanych na stadionach, a czasem i na uniwersytetach, jeśli profesor nie dość prawy...

PS. W ogóle ci goście z Krakowa to jacyś tacy wycofani. Nawet jak im Bozia talentu wielkiego nie poskąpi, to do radości nieskorzy. Kto był rok temu na Stańko+ i w sobotę na McFerrin+ wie, co mam na myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji