Artykuły

Primabalerina schodzi ze sceny

- Zawsze chciałam zejść ze sceny w pełni formy. Powinno być tak, że gdy artysta odchodzi, wszyscy pytają "dlaczego?" - mówi EDYTA WASŁOWSKA, odchodząca na emeryturę primabalerina Teatru Wielkiego w Łodzi.

Michał Lenarciński: Z jakimi uczuciami w rozkwicie wieku przechodzi się na emeryturę?

Edyta Wasłowska: - To kwestia psychicznego nastawienia; kiedyś myślałam, że z tego powodu będę bardzo cierpiała. Dziś mogę powiedzieć, że odchodzę z radością. Również dlatego, że borykam się z coraz większym bólem: potwornie bolą mnie stawy biodrowe i kręgosłup. To jest tak wielki ból, że czasami jakość tego, co tańczę - na sali baletowej, nic na scenie - nie zadowala mnie. Tego nie widać na scenie, bo trema, a przede wszystkim adrenalina znieczulają. Decyzję o odejściu ze sceny podjęłam we właściwym momencie i odchodzę bez żalu.

Publiczności będzie brakowało "naszej Edyty".

- Zawsze chciałam zejść ze sceny w pełni formy. Nie wyobrażam sobie, bym mogła wykonywać role chodzone. Powinno być tak, że gdy artysta odchodzi, wszyscy pytają "dlaczego?". Nigdy tak, że gdy ogłasza odejście - mówią: "nareszcie". Nie będę Alicją Alonso polskiego baletu. A poza tym trzeba ustąpić miejsca młodym, organizm się starzeje, wygląd się zmienia i trzeba się z tym pogodzić.

Kiedy zaczynałaś 22 lata temu, zauważyłaś, żeby ci ktoś ustępował czy była to twarda konkurencja?

- Nikt nie ustępował, a konkurencja była rzeczywiście twarda. Nie było mi łatwo, ponieważmjestem osobą nieśmiałą, pełną kompleksów. Dziękowałam Bogu, że jestem w tym teatrze. I cieszyłam się, że szybko, bo po roku, awansowałam z ostatniej linii na koryfeję.

Dziś młodym jest łatwiej?

- Nie, start jest bardzo podobny. Szczęśliwie wciąż zdarza się tak, jak stało się ze mną: zdecydował przypadek. W cieszącej się wielkim powodzeniem "Próbie" Antala Fodora partię Marii Magdaleny tańczyła Ania Fronczek. Pewnego dnia doznała kontuzji i ja musiałam ją zastąpić. Nie można było odwołać sprzedanych już przedstawień i na przygotowanie roli miałam niespełna trzy dni. Zdałam ten trudny egzamin i jakoś się potoczyło.

Wcale nie jakoś potoczyło, tylko przez cały repertuar. Przez kilkanaście lat trzymałaś repertuar łódzkiej sceny baletowej na swoich barkach.

- Wcześniej bywało różnie, bo miałam wielki kłopot z figurą: chciałam i musiałam być chuda, a nie mogłam. I im bardziej się stresowałam i odchudzałam, tym bardziej tyłam. Był nawet taki czas, gdy prawie nic nie tańczyłam. I na dobrą sprawę pogodziłam się z tym, że nic już ze mnie nie będzie. Bo niby mówiono zdolna, ale dodawano - za gruba.

Jednak opanowałaś sytuację.

- Kolejny przypadek: często zdarza się, że kobiety po urodzeniu dziecka tyją, tymczasem ja schudłam na wiór. I tak zostało. Dzięki temu moja -jeśli mogę tak powiedzieć - kariera ruszyła.

Mówisz tak, jakby wszystkie twoje osiągnięcia wynikały z przypadku...

- Bo dla mnie to był jeden wielki przypadek.

Ale twoje dokonania sceniczne okupione są ciężką pracą: to nie jest zawód, w którym można prześlizgnąć się pod drążkiem i poudawać w sali baletowej, a później wyjść na scenę i zatańczyć.

- Z pracowitością było u mnie bardzo różnie. Jeśli była rola, którą lubiłam, to pracowałam. Jednak gdy roli nie lubiłam, to ciężko było mi się zmobilizować do wysiłku. Krótko mówiąc, byłam w pracy nierówna. Dopiero po urodzeniu dziecka dostrzegłam w sobie potrzebę pokonywania coraz trudniejszych celów i konieczność utrzymania osiągniętej pozycji. I do dziś mogę padać ze zmęczenia, ale robię wszystko, czego wymaga choreografia.

Patrzyłem kiedyś na ciebie w sali baletowej i pamiętam, jak wyczerpana powiedziałaś, że nienawidzisz puent. Tymczasem całą lekcję jako jedyna przetańczyłaś w puentach. Przecież to katorżnicza praca. Musiałaś?

- To rzeczywiście jest katorżnicza praca i oczywiście musiałam. Gdybym nie ćwiczyła w puentach, nie utrzymałabym poziomu, który pozwala nazywać się pierwszą solistką.

Jesteś primabaleriną.

- No tak. Pewnie też dlatego, że pomimo bólu stóp, paznokci, rosnących haluksów, zakładałam puenty i cieszyłam się z tego, że pokonuję pewną barierę.

To prawda, że w puentach potwornie bolą stopy, że leci krew?

-Tak. Jeśli stopy nie są przyzwyczajone do puent, zdzierają się palce, robią się pęcherze, krwawią. Ból jest trudny do opisania, ale my jesteśmy do tego przyzwyczajone.

Nie czuje się bólu na scenie?

- Są momenty, że się o nim zapomina: pomaga trema, adrenalina. A gdy schodzi się ze sceny, "schodzi powietrze" i ból odczuwa się przerażający.

Warto tak cierpieć?

- Warto. Dla wielkiej satysfakcji. Człowiek jest takim dziwnym zwierzęciem, że lubi pokonywać przeciwności losu. W tańcu trzeba pokonać własne ciało i własną niemoc. Taniec, gdy się go ogląda, jest piękny, ale tancerzom zawsze towarzyszy ból. To zawód okupiony łzami, potem, cierpieniem. Ale nadal twierdzę, że pomimo wszystko warto go uprawiać.

Teatr Wielki to dwie primabaleriny: Ewa Wycichowska i Edyta Wasłowska. Widzisz kontynuatorki?

- W historii naszej opery musimy też wymienić Marię Łapińską, która była primabaleriną Opery Łódzkiej. A czy widzę kontynuatorki? Kiedyś, mam nadzieję, zobaczę. Bo primabalerina nie tylko musi być tancerką wszechstronną, tańczyć we wszystkich niemal technikach i stylach, ale nade wszystko musi mieć osobowość. I w tym tkwi tajemnica.

Kiedy oglądamy ciebie w partii eksponowanej, oczywiste jest, że uwaga koncentruje się na głównej postaci. A jak wytłumaczysz, że to właśnie ty skupiasz na sobie spojrzenia widzów, gdy tańczysz wśród koleżanek i kolegów na przykład mazura w "Strasznym dworze"?

- Może tym, że nie jestem tylko wykonawczynią: bycie na scenie nigdy nie było i nie jest dla mnie karą, nawet gdybym miała stać z halabardą. Wyjście na scenę zawsze było dla mnie wielkim wyróżnieniem, które sprawiało wielką przyjemność. Kiedy tańczę z kolegami mazura, to jestem polską szlachcianką, a kiedy tańczę rolę Anny Kareniny -jestem Anną.

Opanowana do perfekcji technika pozwala nie myśleć o kolejnym kroku, a o postaci?

- Pewnie też, ale i o technice myślę nieustannie. Zawsze się boję i nie znam osoby, która nigdy się nie bała.

Czy twoje życie prywatne także jest życiem primabaleriny?

- Moje życie upływa między teatrem a wychowywaniem dziecka.

Jesteś matką Polką?

- Matka Polka dzień i noc jest przy swoim dziecku, a ja nie mogę sobie na to pozwolić. Bardzo pomaga mi mama. Oczywiście każdą wolną chwilę poświęcam synowi, bo im więcej czasu mu poświęcę, tym lepszy plon będzie miał szansę zebrać w przyszłości. Na pewno jednak matką Polką nie jestem.

Ale obiad chyba kiedyś dziecku ugotowałaś?

- Tak, nawet umiem, ale od tych obowiązków uwalnia mnie mama. Ja staram się pomagać synowi w odrabianiu lekcji.

A skoro już jesteśmy przy "obiedzie": żeby tańczyć, trzeba mieć silę, więc należy jeść. Ale gdy się je, to łatwo utyć. Jak tancerze to godzą?

- Ja najzwyczajniej nie jem wieczorem. Często bywam głodna, ale dzięki temu nie jestem ospała. Lubię być głodna przed ważnym i trudnym przedstawieniem - wtedy mi się lepiej tańczy.

Przy dbałości o sylwetkę i kondycję nigdy nie prowadziłaś higienicznego trybu życia: paliłaś papierosy...

- Nawet z zapamiętaniem. Ale nigdy nie piłam alkoholu: po wypiciu łyka szampana drugi nigdy mi nie smakuje. Mimo, że lubię się bawić, rzadko "balowałam": kiedy inni szli na imprezę - ja szłam do domu spać. Bo można nie zjeść, ale wyspać się trzeba.

Nigdy nie bywasz zmęczona?

- Bywam, gdy mojemu synowi przez godzinę powtarzam, żeby usiadł do lekcji. I kiedy powtarzam to drugą godzinę, a on znów odpowiada "zaraz", jestem bardzo zmęczona.

Dostajesz furii?

- Ba! Ale moja furia trwa krótko, po chwili jestem opanowana, a po następnej mam wyrzuty sumienia.

O znanych osobach krążą rozmaite plotki. Słyszałaś coś niedorzecznego na swój temat?

- Wiele, ale puszczam to mimo uszu. Jednak jeśli ktoś zdecydowanie przesadzi, wyczekuję na właściwy moment i daję odpór. Poza tym zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli przestaną o mnie mówić, to znaczy, że umarłam.

A kiedy mówią, że nie jesteś świętą Edytą?

- A czyja wyglądam na świętą? Każdy ma coś za uszami. Ze wszystkich grzechów, które - załóżmy - popełniłam, nie było takich, którymi chciałam kogoś skrzywdzić.

W niedzielę [2 października] twój benefisowy spektakl, którym żegnasz się ze sceną i publicznością. Naprawdę nie jest przykro odchodzić?

- Nie. Takie jest życie.

Powtórzyłabyś swoje życie ze wszystkimi trudami? Z tym, że płakałaś, że bolało?

- Tak. Życie jest ciężkie, a mój zawód był moją pasją. Dawał mi dużo wolności, pozwalał mi bywać kimś innym. Ja naprawdę miałam w życiu szczęście. I mam nadzieję, że to szczęście zatrzymam.

Edyta Wasłowska, primabalerina Teatru Wielkiego w Łodzi zadebiutowała w łódzkim Teatrze Wielkim solową partią Marii Magdaleny w "Próbie" Antala Fodora. W jej dorobku jest kilkadziesiąt głównych ról: tańczyła m.in. tytułową Annę Kareninę, Królewnę Śnieżkę, Kobro, Edytę Stein w "Absolutnej przejrzystości", Królową Podziemia w "Panu Twardowskim", Mirtę w "Giselle", Kitri w "Don Kichocie", Los w "Wolfgangu Amadeuszu", Ofelię w "Hamlecie", Nikje w "Bajaderze", LucyZuker w "Ziemi obiecanej", Lady Makbet w "Makbecie", Swanildę w "Coppelii". Przez wiele lat tańczyła pierwszoplanowe partie, dźwigając na sobie cały niemal repertuar baletowy: od klasyki, przez taniec współczesny, po charakterystyczne role w widowiskach teatru tańca.

Uhonorowano ją m.in. Medalem i Dyplomem Ministra Kultury i Sztuki z okazji 200-lecia baletu polskiego, Srebrnym Krzyżem Zasługi za osiągnięcia w dziedzinie baletu, Statuetką Terpsychory (nagroda ZASP-u). Kilka dni temu artystka otrzymała od ministra kultury Brązowy Medal Gloria Artis.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji