Artykuły

Biegnę więc jestem

Może mama miała rację, gdy mówiła, żeby Maria została urzędniczką we Francji albo lekarką. Dzieci artystów mają pod górę, bo kiedy pójdą drogą rodziców, całe życie muszą udowadniać, że są coś warte. MARIA SEWERYN zaryzykowała. Prowadzi teatr, gra. I jej życie stoi na głowie, bo dorastające dzieci, bo problemy z mężczyznami, no i ten temperament. Ale dopóki jest w ciągłym ruchu, nie ma czasu na kryzysy. Jest chronicznie niewyspana, przemęczona i szczęśliwa.

Pierwsza rzecz, o której pomyślałaś dziś po przebudzeniu?

- Dlaczego jest czwarta rano?!

Czemu zerwałaś się aż tak wcześnie?

- Obudziła mnie gonitwa myśli, chyba najpierw pomyślałam o mojej nowej roli w "Konstelacjach" (premiera 30 sierpnia w teatrze Polonia - red.), potem o wylewkach w garderobach, bo w teatrze znów remont, w końcu o pieniądzach i innych sprawach. Jedna myśl uruchamiała następną. Zastanawiałam się, czy dam sobie z tym wszystkim radę. Ale sen w końcu wygrał z atakiem paniki. (śmiech)

Często miewasz takie ataki?

- Zdaje się, że tylko przy remontach, (śmiech) Bo bezsenność, straszna rzecz, kojarzy mi się z remontami. Kiedy adaptowaliśmy Och-Teatr, nie spałam prawie przez miesiąc. Ale teraz już polubiłam remonty. Spotkałam dzięki nim wielu wspaniałych ludzi. Dla kobiety to też niezła szkoła przetrwania. Trzeba mieć "twardą dupę". Nauczyłam się tego.

W czym się ta Twoja "twarda dupa" przejawia?

- Prywatnie jestem osobą dość chaotyczną, ale teraz, kiedy bywa naprawdę źle, natychmiast się uspokajam i koncentruję. To fajna cecha, którą niedawno w sobie odkryłam. Jak trzeba, umiem zachować spokój. Pozwalam sobie na nerwy tylko wtedy, kiedy wiem, że mogę. Stres szybko przekształcam w działanie. Dziś właśnie to znaczy dla mnie mieć "twardą dupę". A jeśli coś się nic udaje i jakaś sprawa jednak wytrąca mnie z równowagi, to zawsze mogę pójść na chwilę do ogrodu w Och-Teatrze i popielić.

To pomaga?

- Rewelacja!

Teatry, remonty, odpowiedzialność za to wszystko... Masz jeszcze w życiu miejsce na takie sprawy jak np. interesujący faceci?

- No pewnie. (śmiech) Mężczyźni to ważna kwestia w życiu kobiety. Sporo ich poznaję, choć tych interesujących jest nie tak wielu.

Żeby facet miał u Ciebie szansę, musi...

- No, jeśli już konieczne jest słowo "musi", to musi wiedzieć więcej ode mnie. Najlepiej, gdy wie coś innego niż ja. Wtedy zaczyna się robić interesująco. Ale to zaledwie punkt wyjścia. Prowadząc taki tryb życia, jaki prowadzę, obracając się wśród silnych, niezależnych kobiet, sama nauczyłam się siły i niezależności. Żeby więc coś zaiskrzyło między mną a "tym panem", i on powinien się też wykazać siłą wewnętrzną. I nie wystraszyć się mnie. (śmiech) Lubię mężczyzn bardzo. I wiem, co to miłość. Nieszczęśliwa też, więc zrobiłam się ostrożna. Brakuje mi pewnie przez to tej pełnej wdzięku naiwności, którą mężczyźni tak uwielbiają.

Poprzeczka wydaje się ustawiona wysoko.

- Natomiast w ogóle nie jest dla mnie istotna powierzchowność.

Bardzo brzydcy Ci się zdarzali?

- Bardzo. (śmiech

Mezalianse też?

- Można tak to nazwać. Raz byłam potwornie zakochana w takim facecie, że absolutnie wszyscy moi bliscy byli przerażeni. Kiedy się rozstaliśmy, zobaczyłam ulgę na ich twarzach. (śmiech)

Aż taki byt straszny?

- Potwór! Czasem cham, czasem hrabia - w moim słowniku to oznacza "król życia". I jeszcze bez grosza. Ale przy nikim nie śmiałam się tyle, co przy nim.

Jakiś gwiazdor hollywoodzki ma tę "męską magię", która na Ciebie działa?

- Zawsze podobał mi się Jeff Bridges.

Miewasz czasem fantazje erotyczne, no choćby z udziałem Jeffa Bridgesa?

- No, fantazje właściwie nic. Miewam sny. Ale dla mnie potężnym afrodyzjakiem jest przede wszystkim dobra rozmowa, i nie chodzi o to, że mężczyzna ma być nad wyraz elokwentny czy gadatliwy. Bywa, że siedzi taki, niewiele mówi, ale jak już coś powie, to przechodzi dreszcz i cała rzeczywistość się przestawia. Takie momenty są ciekawe. Bardziej precyzyjnie nie umiem tego zdefiniować. (śmiech)

Wyobrażasz sobie taki związek jak w "Ostatnim tangu w Paryżu"? Samotni ludzie, zaangażowani w swoje odrębne światy, spotykają się tylko po to, żeby doświadczyć siebie fizycznie?

- Tak, oczywiście. Ale w filmie oni w ogóle się nie spieszą, a my się tak teraz ciągle spieszymy. Nawet seks uprawiamy w pośpiechu. "Tango w Paryżu" w naszych czasach byłoby niemożliwe. A jeśli chodzi o seks, to dla mnie jest przede wszystkim po to, żeby czerpać z niego energię i przyjemność.

Wierzysz w partnera na całe życie?

- Myślę, że to trudna sprawa. Może komuś się udało, ale... sceptyczna jestem.

Mówi się czasem, że kobieta podświadomie szuka faceta na wzór swojego ojca. W Twoim przypadku tak było?

- Może... Mój mąż był w jakiś sposób podobny do mojego ojczyma (operator Edward Kłosiński - red.), który mnie wychowywał.

A jakieś cechy Twojego ojca szczególnie Ci imponują?

- Na pewno wiedza. Podziwiam też to, że w taki mądry, uczciwy sposób potrafi przyznawać się do swoich słabości, błędów. Bardzo niewielu mężczyzn to potrafi. Mój ojciec żył 30 lat we Francji, widywaliśmy się, ale rzadko. Dopiero moja mama, zapraszając go do współpracy przy spektaklu "Dowód" w teatrze Polonia, stworzyła sytuację, w której - już jako dorośli ludzie - spędziliśmy razem prawie trzy miesiące. Pracowaliśmy, a potem graliśmy ze sobą od rana do wieczora. Ojciec to przedstawienie reżyserował, próby były bardzo intensywnym, głębokim doświadczeniem. Mogło być różnie, ale stało się tak, że to nas do siebie zbliżyło. "Dowód" gramy zresztą do dziś. Zapraszam.

Kiedy przychodzisz do rodziców z jakąś ważną sprawą, to czym zasadniczo różni się pierwsza reakcja ojca od reakcji matki?

- Staram się już do nich nie przychodzić z moimi problemami. Sama je rozwiązuję. Ale kiedy jest coś ważnego, o czym ich informuję, to zazwyczaj reagują identycznie. Bez porozumienia. Wiele razy byłam zdumiona, że mają identyczną opinię, a nawet używają podobnych słów i argumentów. Co do sedna sprawy, często bywają jakoś telepatycznie jednomyślni.

Twój ojciec powiedział kiedyś w wywiadzie, że robi codziennie ponad sto pompek. Ty też przywiązujesz do dbałości o ciało taką wagę?

- Ciało dla aktora to podstawowe narzędzie pracy. Czasem w jednym miesiącu musimy zagrać tym ciałem 12 różnych postaci, więc ono po prostu musi być w formie. Ale na sto pompek nie mam czasu. Nic wiem, czy zrobiłabym ze trzy! Utrzymuję się w formie inaczej. Nienawidzę biegać, ale myślę, że załatwiając teatralne sprawy, tyle biegam po korytarzach, że codziennie wyrabiam całkiem niezły dystans.

Jaka jest najważniejsza sprawa, którą teraz chciałabyś załatwić?

- Poza wylewką w garderobach? Dobrze wykształcić moje dwie córki. To jest dla mnie bardzo ważne. Dzieci to najlepsze, co mi się w życiu dotąd zdarzyło. Czuję ulgę, że mam się kim zająć, nie tylko sobą. Ale dzieci to też duża odpowiedzialność. Rodzic musi sobie odpowiedzieć na parę istotnych pytań.

Na przykład?

- Co jest w życiu naprawdę ważne, najważniejsze. Mnie wyszło, że wolność. Moje córki to wiedzą i też chcą wolności. Ale zależy mi, żeby rozumiały, że wolność osiągną przede wszystkim dzięki wykształceniu. Wiedza, doświadczenie, odpowiedzialność za siebie i samodzielność - to daje szansę na wolność.

Jak u Ciebie z tą wolnością?

- Jeśli ktoś utożsamia wolność z wolnym czasem, to z tym u mnie nie najlepiej. (śmiech) Praca w Fundacji, Polonii i Och-Teatrze angażuje mnie siedem dni w tygodniu od rana do wieczora, w weekendy i wakacje. Moje nie trwają teraz dłużej niż dwa tygodnie. Ale mówiąc o wolności, nic myślę o wolnym czasie, ale o tym, że mogę dokonywać wyborów, nic robić czegoś wbrew sobie. Teraz angażuję się wyłącznie w rzeczy, do których jestem przekonana, które rozumiem. To niezwykły komfort. Biorę za moje decyzje odpowiedzialność i czuję się z tym szczęśliwa, nawet jeśli pracując, jestem chronicznie niewyspana i przemęczona.

Jak się dzielisz czasem z teatrem i dziećmi?

- Mój przeciętny dzień wygląda tak, że budzę się o siódmej, odwożę dzieci do szkoły i jadę do biura, żeby zająć się wszystkimi sprawami związanymi z pracą teatru. Dużo gram wieczorami i czasem ta godzina o poranku jest jedyną moją godziną z córkami w ciągu dnia. To nic nadzwyczajnego, wiele matek tak żyje: wychowują dzieci, ciężko pracując. To trudne. Ja też staram się dzielić czas między pracę a dom jak się da. Na szczęście moje córki lubią przebywać w teatrze, traktują go jak część domu.

Co robisz, gdy one chcą czegoś, do czego Ty nie jesteś przekonana i masz poczucie, że to Ty wiesz lepiej?

- Rozmawiam i słucham. Bardzo dużo ze sobą rozmawiamy. Lena ma 16 lat, więc już decydujemy wspólnie. Szesnastolatki nie da się do niczego zmusić, zresztą byłoby to bez sensu. Poza tym mam do mojej córki zaufanie. W tym roku pojechała na przykład sama z koleżanką na Openera. Bałam się, ale postawiłam na zaufanie.

Luz jako metoda wychowawcza zawsze Ci się sprawdza?

- To jest luz ze sporą dawką dyscypliny. Bez dyscypliny nie da się zorganizować domu, jeśli się w nim nie jest. A ja bywam mało. Uczę więc dzieci, że odpowiedzialność za dom to nasza wspólna sprawa. Z praktyką bywa różnie, więc się zdarza, że wracam wieczorem z teatru i zrzędzę: "Pies nic ma wody, brudne talerze znów niewłożone do zmywarki, podłoga się klei. Wybaczcie, ale wstajecie z łóżek i do roboty!". (śmiech) Okropna jestem.

Bywa, że tracisz cierpliwość wobec dzieci?

- No oczywiście. Jestem choleryczką, więc zdarza mi się krzyczeć. Nie lubię tego, pracuję nad tym i robię to coraz rzadziej. W jednej z naszych rozmów dzieci uświadomiły mi, że są rzeczy, których po prostu nie wolno powiedzieć dziecku, nawet w gniewie. Dorosłym się wydaje, że gdy wykrzyczą jakieś głupstwo w emocjach, a potem powiedzą: "ja tak wcale nie myślę, poniosło mnie!", to dziecko nie potraktuje tych słów poważnie. A tak nie jest. Dziecko potrafi długo nosić w sobie takie głupie "coś", aż w końcu ta sprawa urasta w nim do wielkiego problemu. Gniew bywa ślepy i głupi.

Masz jakieś niezłomne zasady wychowawcze?

- Dziecka nie wolno uderzyć. Trzeba rozmawiać i słuchać. Dzieciom mówi się prawdę, nie można kłamać.

Zaliczyłaś jakąś szczególną wpadkę jako matka?

- Nic wiem, czy to była wpadka, ale wśród znajomych krąży o mnie pewna anegdota. Gdy przed laty grałam w "Shopping and Fucking" i miałam wyjść wieczorem na kolejny spektakl, moja dwuletnia wówczas Lena rozpłakała się przy pożegnaniu, prosząc, żebym nie wychodziła. I wtedy - tak to zapamiętał Tomek Tyndyk (aktor grający w tym samym przedstawieniu - red.), który był świadkiem tej sceny - zaczęłam jej rzeczowo tłumaczyć, że przecież muszę wyjść, "bo ludzie kupili bilety". Śmiejemy się po latach, że matka potwór: dziecko potrzebuje jej w domu, a ona mu opowiada o sprzedanych biletach. Ale tak było. (śmiech)

Sporo palisz, w czasie naszej rozmowy już chyba z dziesięć papierosów...

- Ale za to nie piję! A kiedyś raczej się nie ograniczałam. Whisky z colą bez lodu. (śmiech) Teraz po alkoholu czuję się źle, więc przestałam go używać. Wymyśliłam sobie, że znowu zacznę pić na starość. Będę zaczynać dzień od szklaneczki porto. To podobno w pewnym wieku bardzo zdrowe, a cóż za miły początek dnia! Taką mam wizję.

I tak na gazie będziesz wpadać do teatru? Czy już nie będziesz wtedy aktorką?

-Kto wie? To zabrzmi patetycznie, ale bardzo kocham teatr.

Nigdy nie miałaś myśli, żeby - jako dziecko aktorów - jednak nie wejść na tę najbardziej oczywistą ścieżkę, tylko się zbuntować i zdobyć kompletnie niezwiązany ze sceną zawód?

- Miałam. Gdyby nie Sławek Piwowarski, który przed laty zaprosił mnie na próbne zdjęcia do "Kolejności uczuć", nie zostałabym aktorką. Rodzice nie wciskali mnie w te buty, wręcz przeciwnie. Mama marzyła, że skończę jakąś solidną szkołę administracji państwowej we Francji i zostanę poważnym urzędnikiem na rządowej posadzie. Uważała, że byłabym świetnym ministrem. (śmiech) A ja z kolei długo chciałam być lekarką i dołączyć do "Lekarzy bez granic". To było marzenie nastolatki, ale biologia, fizyka i chemia pokrzyżowały mi plany, więc uznałam, że brakuje mi predyspozycji. Zagrałam w filmie w wieku 17 lat, wciągnęło mnie i jest okej. Jeśli czegokolwiek żałuję, to może tego, że wcześniej ominęło mnie spotkanie z Peterem Brookiem.

Proponował Ci wspólną pracę?

- Miałam 14 lat, gdy zadzwonił do mojego ojca z pytaniem, czy Marysia nie mogłaby przyjechać na casting do roli Mirandy w jego inscenizacji "Burzy". Szukał nastolatki do tej roli. Znał mnie, bo gdy "Mahabharata", spektakl, w którym grał mój ojciec, była wystawiana przez miesiąc na festiwalu w Awinionie, biegałam tam z innymi dziećmi członków ekipy teatralnej. Brook z nami dużo rozmawiał, wiedział, że znam kilka języków, a takiego dziecka właśnie potrzebował. Pamiętam, że ojciec wtedy do mnie zadzwonił, opowiedział o tej propozycji, ale wówczas było dla nas obojga oczywiste, że przecież "wiadomo, że nie". No i tak ominęła mnie współpraca z mistrzem. (śmiech)

Zdarzają Ci się refleksje a propos przeszłości, w których dziwisz się, że myślałaś coś, co dziś z trudem akceptujesz?

- No pewnie! Na przykład, gdy byłam nastolatką, to wydawało mi się, że jestem bardzo brzydka. Miałam z tym naprawdę problem, wstydziłam się. A niedawno przeglądałam zdjęcia z przeszłości i kiedy zobaczyłam siebie z tamtego okresu, pomyślałam: "Boże, jaką ja byłam śliczną dziewczyną! Czemu ja się tak zadręczałam? O co mi chodziło?!".

A robiłaś rzeczy, których dziś nie zrobiłabyś na pewno?

- Oj, sporo by się tego znalazło. (śmiech) Pamiętam, jak na którejś premierze, przerażona, uciekłam w przerwie przedstawienia i schowałam się w jakimś wielkim pudle, które stało za kulisami. Nic pytaj, dlaczego. Nie wiem. To był atawistyczny odruch zwierzęcia, które się boi i chce uciec. Tyle że pułapką był niedobry spektakl. Na szczęście w końcu wyszłam z tego pudła i dokończyłam przedstawienie. Dziś nie pozwoliłabym sobie na to. A przede wszystkim nie pozwoliłabym reżyserowi doprowadzić się do takiego stanu frustracji.

A ja słyszałam, że to Ty bywasz dziś w teatrze konfesjonałem i psychologiem.

- Psychologiem częściej, konfesjonałem sporadycznie. Czasem zdarza się, że też adwokatem. Ale gdy się jest odpowiedzialnym za funkcjonowanie tak skomplikowanej instytucji, jaką jest teatr, to wchodzenie w takie role jest nieuniknione. Życie zakulisowe to wielkie emocje, czasem trudne sytuacje.

Jest coś, z czym sobie nie dajesz rady?

- Wstydzę się tego, ale powiem. W ogóle nie mam w domu roślin. Ani jednej. Próbowałam coś hodować, wybierałam szczególnie niewymagające gatunki, ale niestety, wszystkie doprowadzałam do ruiny. Żeby się nie rozczarować sobą całkowicie, nic podejmuję już żadnych prób. Mam za to kota i psa. I one, na szczęście, chowają się nieźle.

A jak sobie radzisz z pieniędzmi? Zaliczasz je do spraw ważnych?

- Myślę o nich od rana do wieczora, niestety. Od pieniędzy zależy byt dwóch teatrów, w których pracuje około 40 osób na etatach. Pieniądze oznaczają więc dla mnie teraz odpowiedzialność za innych.

A prywatnie?

- Swoje wydatki kontroluję, niestety w dużo mniejszym stopniu. Jestem impulsywna i rozrzutna. Zdarzyły mi się np. kompulsywne zakupy w dniu premiery "Mayday 2". Od rana byłam tak zdenerwowana, że zabrałam moje córki do galerii handlowej i kupowałyśmy sobie ubrania. Wydałam stanowczo za dużo. Ale nastrój zdecydowanie mi się poprawił. Szok! Premiera zresztą poszła świetnie. Nie wiem, może dzięki tym zakupom? (śmiech) To był jednak wyjątkowy przypadek. Na co dzień raczej nie nadużywam pieniędzy.

A nadużywasz jakichś słów?

- Przeklinam niestety. (śmiech) I to bardziej niż bardzo.

Jaki jest Twój plan na najbliższą przyszłość?

- Wspólnie z mamą ustalamy repertuar teatru Polonia i Och-Teatru na rok do przodu. I to jest mój plan.

Nie pytałam o pracę.

- U mnie takie rozgraniczenie nie istnieje. Plany repertuarowe Polonii i Och-Teatru wyznaczają rytm tego, co się u mnie dzieje, w każdym wymiarze. Mój związek z tymi miejscami nazywam życiem, nie pracą. A biorąc pod uwagę fakt, że dzierżawa Och-Teatru podpisana jest na 20 lat, to program na przyszłość mam dość konkretny.

A za te 20 lat, poza tym, że będziesz zaczynać dzień od szklaneczki porto...

- Kupię sobie wymarzony samochód 2 CV z szyberdachem oczywiście i będę nim jeździła wiosną i latem dla przyjemności. Mam nadzieję, że z wnukami, które kiedyś bardzo chciałabym mieć. A może też z jakimś interesującym mężczyzną, który będzie chciał towarzyszyć mi w starości. A może będzie zupełnie nieoczekiwanie inaczej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji