Artykuły

Szekspir, Szekspir i po Szekspirze

XVII Festiwal Szekspirowski podsumowuje Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Minął XVII Festiwal Szekspirowski, która przede wszystkim zostanie zapamiętany jako jeden z najkrótszych. Już na długo przed rozpoczęciem profesor Limon (dyrektor gdańskiego festiwalu) mówił o kryzysie ekonomicznym, który dotkliwie okroił tegoroczną edycję. O ile można tym usprawiedliwiać czas trwania wydarzenia i niewielką (w stosunku do poprzednich edycji) ilość zaproszonych spektakli, to bezwzględnie nie można tym zakryć dość słabego artystycznego poziomu. Nawet przy brakach finansowych organizatorom udało się zaprosić 10 przedstawień, jednak nieliczne zostaną zapamiętane pozytywnie.

3 x Tytus

Tegoroczna edycja upłynęła pod hasłem "Języki władzy/Języki sztuki". Oprócz licznych konferencji i debat znanych publicystów i recenzentów (Łukasz Drewniak, Jacek Kopciński), teatrologów i performatyków (Pavis, Dobson, Shevtsova), w myśl przewodnią wpisały się trzy inscenizacje związane z "Tytusem Andronikusem" Szekspira i "Anatomią Tytusa" Heinera Mullera. Dwa najciekawsze to spektakl w reżyserii Jana Klaty (międzynarodowa koprodukcja Teatru Polskiego we Wrocławiu i Staaschauspiel w Dreźnie) i "Anatomia Tytusa. Fall of Rome" wyreżyserowana przez Wojtka Klemma z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Oba przedstawienia wyraźnie ze sobą korespondują, choć są diametralnie różne. Klata i Klemm - dwaj reżyserzy pokazujący problemy mniej więcej tego samego pokolenia, lubiący wgryzać się w trudne relacje polsko-niemieckie - zajęli się światem rządzonym przez stereotypy. Klemm zajął się tym na poziomie ogólnoeuropejskim, przenosząc walki Rzymian i Gotów na trudną sytuację społeczno-ekonomiczną współczesnej Europy, zmagającej się z niekontrolowanymi falami emigrantów, niejednolitą etnicznie, targaną kryzysem. Natomiast Klata przez "Tytusa Andronikusa" opowiedział o wzajemnych animozjach i uprzedzeniach Niemców i Polaków, pokazując niebezpieczeństwa i brak otwartości na inność. Choć zupełnie różne - przede wszystkim estetycznie - te światy kończą tak samo: jako ruina.

Zupełnie inną wizję przedstawia "Na końcu łańcucha" Mateusza Pakuły w reżyserii Evy Rysovej z Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. To nie był w żadnym calu spektakl szekspirowski. Młody polski dramaturg wziął na warsztat wybrane wątki "Tytusa Andronikusa" (gwałt na Lavinii, okrucieństwo Chirona i Demetriusza, słabości i szaleństwo Tytusa) i nie wiadomo skąd: Jokera, bandę wampirów i wilkołaków, radioaktywnego Kalibana, Kapitana Planetę(!).

Buduje się

Tegorocznej edycji mógłbym nadać jeszcze jedno motto przewodnie: "buduje się!". Oczywiście chodzi o gdański Teatr Szekspirowski, którego gmach - po wielu wzlotach i upadkach (zmianie wykonawcy) - powstaje przy ulicy Bogusławskiego w Głównym Mieście, dwie ulice od Długiej. Gotowy ma być - jak obiecuje obecny wykonawca i dyrekcja teatru - najpóźniej na wrzesień przyszłego roku, więc jest szansa, że przyszłoroczny festiwal szekspirowski będzie już gościł zagraniczne spektakle w nowej siedzibie.

Wielu pewnie zapyta, co Szekspir miał wspólnego z Gdańskiem? Otóż nic. Ale w zachowanej dokumentacji i szkicach miejskich, pochodzących już z XVII wieku, zachowała się informacja, że w tym samym miejscu, w którym obecnie rośnie nowy gmach, istniał pierwszy publiczny teatr w Gdańsku, który miał charakter sceny elżbietańskiej.

Teatr powstaje już od jakiegoś czasu, ale tegoroczny festiwal szczególnie ten fakt eksponował. Na placu budowy odbywały się liczne wydarzenia, a organizatorzy w dziesiątkach wypowiedzi podkreślali wyjątkowość i tego obiektu i tegorocznej edycji jako "ostatniej poza swoją siedzibą". Po uroczystym otwarciu tegorocznej edycji festiwalu słabym gruzińskim spektaklem "Jak wam się podoba", na placu budowy odbył się jeszcze koncert (Grzegorz Turnau), w trakcie którego szekspirowskie sonety czytał Marek Kondrat. Wydarzenie zostało okraszone pokazem świetlnym. Innym przedsięwzięciem na placu budowy był performans "Ofelie. Ikonografia szaleństwa", który był emanacją wspomnień: dziewięć aktorek, które kiedyś wcielały się w Ofelię, wróciły do swojej roli. Zaangażowane były artystki różnych pokoleń: na przykład Krystyna Łubieńska, która grała w "Hamlecie" Andrzeja Wajdy ponad 50 lat temu, czy Marta Kalmus, która zagrała w pamiętnym "H." Jana Klaty w Stoczni Gdańskiej - prawie 10 lat temu.

Budynek może naprawdę okazać się dumą Gdańska, jeżeli tylko instytucja w nim działająca będzie trzymała wysoki poziom artystyczny. W którejś wypowiedzi dotyczącej przyszłego roku profesor Limon zapowiedział, że zależałoby mu na otworzeniu festiwalu przez produkcję spektaklu The Royal Shakespear Company na nowej scenie. Byłoby to wydarzenie niebagatelne.

Mam tylko dwie wątpliwości. Na ile nowy budynek teatralny będzie funkcjonalny (projekt zakłada innowacyjne połączenie cech sceny włoskiej i elżbietańskiej, a na dokładkę nad sceną będzie można otworzyć dach)? Jak będzie wyglądała działalność teatru nierepertuarowego, bez stałego zespołu artystycznego?

Szekspir bez Szekspira

XVII Festiwal Szekspirowski zapamiętam z jeszcze jednego względu. Dużo na nim było nietrafionych spektakli, które z utworami mistrza ze Stratfordu miały niewiele wspólnego. Oprócz wspomnianego już wcześniej lubelskiego spektaklu "Na krańcu łańcucha", naczelnym tego przykładem był zwycięzca tegorocznego konkursu o Złotego Yoricka na najlepszą współczesną inscenizację dzieł Szekspira, "Każdy musi umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o wojnie Trojańskiej" spektakl Agaty Dudy-Gracz inspirowany "Troilusem i Kresydą". W jednej pofestiwalowej recenzji przeczytałem, że jest to przedstawienie dobre dla każdego: i dla wyrobionej publiczności, i dla gimnazjalistów. Moim zdaniem "Każdy musi umrzeć Porcelanko" prezentuje humor bardzo niskich lotów, operujący rzucaniem arcypolskich wulgaryzmów, żeby rozbawić publiczność, a postapokaliptyczny rozmach inscenizacyjny - który został uznany za największy walor tegoż spektaklu - to jedno z największych kiczowisk, jakie widziałem.

Nie rozumiem, dlaczego w tym roku zwycięzca został ogłoszony jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu. Jeżeli dobrze pamiętam zeszłą edycję, ogłoszenie wyniku było elementem wydarzeń festiwalowych - w ten sposób udało się utrzymać w napięciu publiczność. Na dodatek w zeszłym roku spośród wszystkich polskich inscenizacji szekspirowskich, wytypowane zostały aż trzy ("Makbet" w reżyserii Marcina Libera, "Burza" Kleczewskiej i "Ryszard III" Grzegorza Wiśniewskiego) do pokazania w Trójmieście. Co więcej do ostatniego dnia nie było pewności, że wygra "Ryszard III", bo tak równy był poziom konkursu. Tymczasem w tym roku werdykt został ogłoszony już w maju, a wraz z nim do wiadomości zostało podane, że pokazany zostanie tylko zwycięzca oraz wyróżniony "Tytus Andronikus" Klaty. Wyróżnienie otrzymał jeszcze "Wieczór trzech króli" w reżyserii Jacka Jabrzyka z Kalisza. Dlaczego nie przyjechał? Przecież budżet tego spektaklu nie mógł być większy od sprowadzenia krakowskiego widowiska.

Tym bardziej żałuję, że trójmiejska publiczność nie miała i już przypuszczalnie nie będzie miała okazji zobaczyć najciekawszych realizacji dzieł Szekspira z teatrów nie będących w mainstreamie. Mam na myśli wspomniany już "Wieczór trzech króli" oraz "Sen nocy letniej" w reżyserii Roberta Czechowskiego z Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze.

Czysty teatr

Najważniejszym wydarzeniem XVII Festiwalu Szekspirowskiego był w moim odczuciu monodram "Shake Lear!" genialnej niemieckiej aktorki Bei von Malchus. To o niej mogę bezsprzecznie powiedzieć, że stworzyła piękny i hipnotyzujący spektakl. Minimalistyczny i porywający. Bea von Malchus jest osobowością sceniczną, jakiej nie widziałem już dawno. Jej umiejętności aktorskie i energia zaimponowały wszystkim, którzy mieli okazję ją zobaczyć. Pokazała w Gdańsku teatr w najczystszej postaci, polegający na ciągłym kontakcie z widzem i ogromnej dyscyplinie (nieoperowaniem nachalnymi gestami i minami). Nie było efektów - tylko reflektor punktowy i pusta scena. Opowieść pełna ironii i humoru.

W tym samym tonie mogę mówić o "Pieśniach Leara" Teatru Pieśni Kozła. Zespół z Wrocławia, czerpiący z doświadczeń Grotowskiego i Gardzienic, pokazał pasjonującego widowisko. Z fragmentów "Króla Leara" wydobyli emocje postaci (przede wszystkim Kordelii) przez śpiew. Doprowadzali je do ekstremum. Zachwycili i wzruszyli. Przy pełnym świetle, bez inscenizacyjnego rozmachu.

Program tegorocznej edycji był eklektyczny, a dni różniły się diametralnie poziomem artystycznym. Festiwal Szekspirowski w Gdańsku to jednak jedno z najciekawszych wydarzeń teatralnych w Polsce, które pokazuje, jak można myśleć o Szekspirze i jest dowodem na to, że Stratfordczyk będzie zawsze aktualny i bolesny - niezależnie od tego, czy będzie nam się podobała reżyserska interpretacja, czy nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji