Artykuły

Lulka jako wróbelek

"Piaf" w reż. Jana Szurmieja w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Na "Piaf" warto się wybrać dla Doroty Lulki, odtwórczyni głównej roli. Każdy z brawurowo wykonanych przez nią utworów paryskiej pieśniarki mówi nam więcej o Edith Piaf i jej życiu niż cały ten spektakl.

Dorota Lulka, tytułowa Edith Piaf, jest niekwestionowaną królową przedstawienia, które w piątek miało swoją premierę w gdyńskim Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza. Scena ta nieczęsto wystawia spektakle muzyczne, "Piaf" jest w tym względzie nielicznym wyjątkiem (w ostatnich kilku latach można do nich zaliczyć jedynie "101 dalmatyńczyków", "Klatkę wariatek" i "Niespodziewany koniec lata"). Ale gdy ma się w zespole taką aktorkę, jak Dorota Lulka, grzechem byłoby nie wykorzystać jej warunków. Dorota Lulka już kilkakrotnie zaprezentowała swój talent wokalny - za rolę Biduli i interpretację piosenki "Na pomoc" w wystawianym na plaży w Orłowie "Niespodziewanym końcu lata" otrzymała przed trzema laty nagrodę artystyczną prezydenta Gdyni, a brawurowo wykonany po francusku (Lulka nie zna francuskiego!) utwór w musicalu "Klatka wariatek" przyniósł jej uznanie i nową propozycję artystyczną. Nie minęły dwa lata, a Jan Szurmiej, reżyser spektaklu "Piaf" zaproponował jej tytułową rolę w przedstawieniu o legendarnej pieśniarce - "paryskim wróbelku". Nie mógł trafić lepiej - Lulka jest stworzona do roli Piaf. To wyposażona przez naturę w doskonałe warunki głosowe i obdarzona temperamentem interpretatorka muzycznych miniatur. Dodatkowo sprzyja jej drobna postura i możliwości aktorskie. Jeśli dołożyć do tego wielomiesięczną pracę nad rolą, otrzymamy prawdziwą kreację.

Rola Piaf to wyzwanie, na jakie wiele aktorek czeka całe życie. Biografia słynnej francuskiej pieśniarki od lat młodzieńczych aż po śmierć, której życie raz ociera się o rynsztok, to znów o Parnas, i której stan psychiczny przypomina sinusoidę, daje aktorce niezwykłe pole do popisu. Ale sprostać temu zadaniu mogą tylko najlepsi. Lulka z pewnością do nich się zalicza. To ona dźwiga ciężar przedstawienia i bez reszty zawłaszcza uwagę widowni. Pozostali aktorzy mają za zadanie jedynie jej nie przeszkadzać.

Największym atutem spektaklu są piosenki Piaf, to one wyznaczają rytm przedstawienia. Bo sama fabuła - co dość rzadkie w teatrze - nie stanowi podpory tej sztuki. Chwilami nawet przeszkadza w odbiorze piosenek. Autorka sztuki, amerykańska dramatopisarka Pam Gems, wtłoczyła w jej ramy kilkadziesiąt lat bogatej biografii Edith Piaf, wychodząc z założenia, że wszystkie fakty z życia artystki są ważne. Owo dążenie do wyczerpania tematu za wszelką cenę nie wychodzi spektaklowi na dobre. Poza główną postacią, która w sposób naturalny dominuje nad pozostałymi, poznajemy bogatą galerię ludzi, którzy przewinęli się przez życie Piaf (od przyjaciółki - prostytutki po Charles'a Aznavoura, Marlenę Dietrich i Ives'a Montanda. Bez wielu z nich spektakl też mógłby się obyć, zwłaszcza że niektórzy aktorzy głosowo nie dorównują Lulce. Z jednej strony mamy więc bogactwo postaci, sytuacji i zdarzeń, z drugiej minimalizm środków scenicznych: ascetyczna scenografia Sabiny Bicz, maksymalnie uproszczona choreografia i zamysł inscenizacyjny.

Po wyjściu z teatru w głowie widza zostaną tylko świetnie przetłumaczone na polski (zasługa Andrzeja Ozgi) piosenki Piaf o ulicznicy, akordeoniście i klaunie ze złamanym sercem, z których każdy na próżno szuka miłości. I każda z nich mówi więcej o Piaf i jej życiu niż cały ten spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji