Artykuły

Lear (p)oszukany

Może to po prostu "opera społecznościowa" czy tzw. teatr solidarny, przekraczający ramy zawodowego teatru i stawiający kolektywną, eksperymentalną pracę ponad rzemiosłem? - spektaklu "Szukając Leara: Verdi" w reż. Michała Znanieckiego pisze Mateusz Węgrzyn z Nowej Siły Krytycznej.

Nie co dzień powstaje przedstawienie, w którym na jednej scenie występują operowe gwiazdy oraz pensjonariusze domów opieki społecznej. Wielkie soprany, barytony, profesjonalni aktorzy oraz starcy na wózkach, niepełnosprawni intelektualnie, mający po udarach mózgu problemy z mową - szukać w tym można wywrotowego potencjału, społecznego, obywatelskiego zaangażowania czy nawet wartości głęboko antropologicznych. Takiego wyzwania podjął się Michał Znaniecki, reżyserując we wrocławskim Imparcie spektakl "Szukając Leara: Verdi".

Kontrowersja to zbyt wytarte słowo dla opisu tego wydarzenia, choć rzeczywiście w odbiorze chwilami kłócą się: odczucie chimeryczności, zażenowanie, współczucie oraz świadomość konieczności oceniania całego procesu jednak z dłuższej perspektywy. A może to po prostu "opera społecznościowa" czy tzw. teatr solidarny, przekraczający ramy zawodowego teatru i stawiający kolektywną, eksperymentalną pracę ponad rzemiosłem? Może "opera performatywna", dla której ważniejszy jest problem społeczny niż warszatowe popisy?

Spektakl rozpoczęły emitowane z głośników dźwięki burzy - z foyer widzowie skierowali się wtedy na scenę, a wraz z nimi wjechało na wózkach około 40 pensjonariuszy, których prowadzili pielęgniarki i pielęgniarze w białych fartuchach (opiekujący się podczas całego spektaklu swoimi pacjentami). Mimo że - w zamierzeniu nerowowemu - spacerowi towarzyszyły okrzyki: "ewakuacja!", "burza!", "ulewa!", "pioruny!", to premierowe towarzystwo spokojnie i z salonowym uśmiechem kroczyło na wygodne miejsca... Przed sceną po bokach ustawione zostały "chóry" starców, a na samym środku (też na wózku) spoczął zmęczony życiem król Lear. Reżyser nadał pensjonariuszom status pełnoprawnych aktorów. Scenografię stanowiła instalacja z kół wózków inwalidzkich, łóżek szpitalnych oraz długich lin, całość uwypuklała bardzo emocjonalna reżyseria świateł. Niestety przestrzeń małej sceny nie zapewniła dobrej akustyki śpiewakom oraz fortepianowi.

Sama opowieść to w zasadzie wierne odtworzenie ponadczasowego dramatu Leara i jego córek, przepleciona epizodami z życia Giuseppe Verdiego, który za wszelką cenę chciał napisać operę na podstawie tekstu Shakespeare'a, ale dojmująca melancholia i życiowe tragedie pokrzyżowały jego plany. Znaniecki mówił, że jego "marzeniem jest zrekonstruowanie Króla Leara Verdiego (...). Znaleźliśmy materiały wskazujące, które arie ze znanych oper kompozytora były wymyślone do libreta do Króla Leara". Reżyser wciąż ma zamiar dokonać pełnej rekonstrukcji opery, która nigdy nie powstała i wystawić ją w 2016 roku podczas sprawowania przez Wrocław tytułu ESK. Tymczasem kameralny spektakl z Impartu niedługo ma zostać przeniesiony do Teatru Muzycznego Capitol, gdzie będzie grany z towarzyszeniem pełnej orkiestry (premiera zaplanowana na 9 grudnia).

Arteterapia na operowo czy teatr integracyjny? Ideą projektu jest przybliżenie muzyki i opery ludziom wykluczonym społecznie oraz kulturowo (starym, chorym psychicznie, niepełnosprawnym, biednym). Pensjonariusze mówią swoim głosem o intymnych przeżyciach, przekazują swoje doświadczenia w formie, która nie mieści się w standardach kultury popularnej, tabuizującej starość oraz kalectwo. Szlachetny to cel, ale trudno zniwelować wrażenie, że zawodowcy - gwiazdy opery i teatru - swojego Leara bezpiecznie znaleźli, a pensjonariusze pozostali z hasłem wywoławczym "szukam!". Reżyser podkreślał, że półroczny okres przygotowań był dla amatorów "bolesnym i ważnym doświadczeniem". Na scenie okazało się, że chyba tylko Ewa Biegas naprawdę weszła w bliższą relację z podopiecznymi domów opieki społecznej, zaś pozostali profesjonaliści dbali głównie o swoje role. Jerzy Artysz po mistrzowsku kreował głosem i mocną obecnością na scenie tragedię przemijania i zdrady zadanej przez najbliższych, jednak w jego grze (podobnie jak w przypadku Wojciecha Malajkata) nie było widać chęci bliższej integracji. Biegas zaś jako jedna z niewielu, krystalicznym sopranem wyśpiewując arie "Me pellegrina ed orfana" z "Siły przeznaczenia" czy "Lassu in cielo" z "Rigoletta", potrafiła mimo wszystko przejąć się zespołowością pracy - widać było jej bezpośredni kontakt z podopiecznymi. Cały projekt jest więc bardziej społeczno-edukacyjny niż terapeutyczny. Jak mówił Znaniecki - "(...) robimy to bardziej dla osób, z którymi pracujemy, niż dla siebie, ale jednocześnie robimy to z egoistycznych pobudek - chcemy zrobić spektakl. Taki jest cel". I rzeczywiście ważniejszy okazał się efekt końcowy.

Znaniecki jako specjalista w dziedzinie megawidowisk plenerowych sprawnie skonstruował niespełna półtoragodzinny spektakl obfitujący w patos, wielkie emocje, uniwersalne symbole oraz tradycyjnie puentujące katharsis. Przy takiej dawce pretensjonalności całkowicie nie dziwi, że elementem przygotowań było nagranie wraz z pensjonariuszami filmiku w stylu Harlem Shake. Znany z przekory reżyser lubi artystyczne prowokacje. Przywoływał kiedyś w jednym z wywiadów sytuację z pracy nad przedstawieniem we włoskim więzieniu, kiedy dwóm osadzonym polecił zagrać księżniczkę w sukni ślubnej. Ile w tym zabawy, terapii, a ile wartości artystycznej? Czy w tym przypadku to pytanie jest zasadne? A może bardziej liczy się wspólne przepracowywanie wzajemnych traum, wstydu i stereotypów? W "Szukając Leara: Verdi" są wywrotowe zakłócenia, zaplanowana chropowatość gry aktorskiej, wytrącanie widza z bezpiecznej pozycji i zderzenie z bolesną prawdą przemijania. Ale jest też operowe gwiazdorstwo i egzaltacja, pensjonariuszki z bogatą perłową biżuterią, fabuła zakomponowana linearnie z gotowymi sensami wpisanymi przez reżysera oraz konwencjonalnie podbijające emocje - dźwięki i muzyka. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

Dlatego trudno odejść od porównania z filmem Woodego Allena "Zakochani w Rzymie". Jeden jego komiczny epizod przybliża specyfikę spektaklu Znanieckiego. W filmie - Jerry (Allen), emerytowany reżyser operowy przyjeżdża do Włoch, by poznać przyszłego narzeczonego swojej córki. Odkrywa, że ojciec narzeczonego - zwykły przedsiębiorca pogrzebowy Giancarlo - śpiewa arie operowe godne występów w La Scali. Jednak niekształcony talent przejawia się tylko podczas kąpieli pod prysznicem. Jerry wpada na genialny pomysł przeniesienia kabiny prysznicowej na deski opery. Sukces odniesiony, amerykańscy krytycy zachwyceni świeżością inscenizacji... Ale mimo takiej dawki ironii sam film jest typową, kasową produkcją, lekką i zabawną historią miłosną z udziałem gwiazd.

"Szukając Leara: Verdi" ma w sobie podobną ambiwalencję. Łączy bowiem sprawnie działającą widowiskową technikę i schematycznie podaną fabułę, sytuuje się pomiędzy operowym kunsztem i efekciarską rozrywką. Ale ważniejsze w tym przedsięwzięciu powinno być zadbanie o długofalowe korzyści dla pensjonariuszy. Jednak to będzie można ocenić dopiero po dłuższym czasie.

Warto dodać, że wydarzenie powstało za sprawą Laboratorium Jutropera, które narodziło się w ramach programu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Koordynacją tego konkretnego projektu zajmuje się Znaniecki, który jest ambasadorem ESK, a także pełni funkcję prezesa honorowego Fundacji Jutropera założonej w 2009 r. w Poznaniu. Celem głównym inicjatywy jest tworzenie projektów z udziałem grup ludzi społecznie wykluczonych, takich jak więźniowie, sieroty, osoby chore psychicznie czy mniejszości narodowe. Pracę nad Szukając Leara: Verdi rozpoczęto w połowie lutego. Co jakiś czas odbywały się zajęcia prowadzone przez Zofię Dowjat (asystentkę Znanieckiego) - powoli między artystami i pensjonariuszami dochodziło do poznania, bo od opowiadania biografii czy tylko dziwnych historii z życia, przechodzono aż do abstrakcyjnych etiud aktorskich. Reżyser ma już na swoim koncie podobne realizacje - we Włoszech wystawił Króla Leara w hospicjum, zrealizował też spektakl z więźniami. W planach cyklu Głos wykluczonych są jeszcze: Sen nocy letniej, Historia żołnierza oraz Piotruś i wilk. Na późniejszy okres programowane jest też zagraniczne tournee, między innymi we współpracy z San Sebastian, miastem partnerskim ESK 2016.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji