Artykuły

Festiwal teatralny w Awinionie: mocno o Afryce

W tym roku w Awinionie liczyły się przede wszystkim nie spektakle, ale przeżycia, których może dostarczyć teatr. Czas "występów" definitywnie przemija, bo coraz mniej widzów chce je oglądać. Zwiedzamy ludzkie zoo, a głównym eksponatem jesteśmy my sami, widzowie - pisze Piotr Gruszczyński w Gazecie Wyborczej.

Uświadamia to znakomity spektakl Jerome'a Bela (znanego polskiej publiczności ze spektaklu "The Show Must Go On" za dyrekcji Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym; niebawem Bel przywiezie do Warszawy i Poznania spektakl "Disabled Theatre" zrealizowany z osobami upośledzonymi umysłowo). Bel jest choreografem i reżyserem zaprzeczającym wszystkim zasadom choreografii i reżyserii. Udało mu się stworzyć własny język znacznie poszerzający pole walki. W jego "Cour d'Honneur" na słynnej scenie na dziedzińcu Pałacu Papieży 15 widzów w różnym wieku wspomina swoje przeżycia związane ze spektaklami w tym miejscu oglądanymi. Niektóre wspomnienia mają tak wielką moc, że aż przywołują na scenę fragmenty spektakli - m.in. Macieja Stuhra z monologiem Agamemnona z "(A)pollonii" czy Isabelle Huppert z "Medeą" (poprzez Skype'a, z Australii, gdzie odbywa tournée). Można zobaczyć też tancerza z legendarnego "Wolfa" Alaina Platela, który z uwagi na strajk i odwołany festiwal nigdy do Awinionu nie dotarł, czy wspinającego się po murach pałacu aktora z "Inferno" Romeo Castellucciego. A nawet wspomnienie skandalu, jakim było przerwanie przez niezadowolonego widza spektaklu Johana Simonsa "Kazimierz i Karolina".

Niektórzy z widzów w swych ekshibicjonistycznych występach posuwają się do rzeczy najdzikszych, jak na przykład marzenie o pochówku na dziedzińcu Pałacu Papieży. Bel niby zrobił spektakl składający hołd odchodzącej dyrekcji, ale przede wszystkim - wnikliwe studium natury teatru. Ta natura zawiera się w tytule remake'u spektaklu Jana Fabre'a dokonanym tu przez reżysera po ponad 20 latach: "Moc teatralnych szaleństw". Fabre rozprawił się z dziejami teatralnej iluzji, zaczynając od roku 1876, kiedy w Bayreuth wystawiono "Pierścień Nibelunga" Ryszarda Wagnera.

Wspólnoty, utopie, azyle, miejsca, w których można przetrwać zagrożenie, to kolejny wielki temat festiwalowych spektakli. Gdzie jest miejsce artysty i jakie są jego możliwości? Deklarowana przez Krzysztofa Warlikowskiego w pokazanym na festiwalu "Kabarecie warszawskim" chęć ucieczki od teatru towarzyszy większości przedstawień. Nie wierzymy w teatr jako konwencję, ale wciąż wierzymy w moc sztuki, która pozwala zmieniać jeśli nie świat, to ludzi, i to nie w masie, lecz pojedynczo. A człowiek do zmiany ma wiele odmian: polityczny fanatyk, człowiek mięsożerny, człowiek kryzysu i depresji, człowiek europocentryczny, człowiek bez świadomości czy jeszcze gorszy człowiek bez sumienia.

Tegoroczna edycja koncentrowała się na Afryce. Pokazywano afrykański teatr i taniec. Na ogół te spektakle odgrywane wobec usadzonej na krzesłach publiczności nie otwierały żadnych nowych sensów ani teatralnych możliwości. A jednak w nurcie "afrykańskim" znalazły się trzy przedsięwzięcia wybitne.

Pierwsze z nich to działanie Rimini Protokoll "Lagos Business Angels". Spektakl przygotowany zwykłą dla tego niemieckiego kolektywu metodą, czyli pracą z naturszczykami, których w tym wypadku lepiej nazwać ekspertami. Biorąc pod uwagę to, że według prognoz w 2050 r. Nigeria będzie jedną z dziesięciu najsilniejszych gospodarek świata, oglądamy narodziny ekonomicznego tygrysa. Kilkunastu przedsiębiorców podśpiewujących radośnie: "I'm a millionaire" opowiada na razie o handlu wrakami samochodów, które korkują Lagos (jak spakować pięć samochodów i 76 silników do jednego kontenera), o biznesie deweloperskim, obuwniczym, naftowym; jest nawet pastor, który zajmując się produkcją filmową, próbuje sfinansować budowę bezpłatnej szkoły. We wszystkich tych ludziach jest niesamowita wiara w sukces oparty na wytrwałej pracy. Wszyscy rozdają swoje wizytówki. Dobrego nastroju nie psuje nawet historia oszukanej Niemki naciągniętej na odzyskiwanie rzekomych pieniędzy zainwestowanych w Nigerii przez faktycznie zmarłego męża - bo kobieta ostatecznie stała się urzędnikiem nigeryjskiego biura ścigającego oszustwa i przestępstwa finansowe. A my patrzymy na ten entuzjazm pełni sceptycyzmu rozczarowanych kapitalizmem Europejczyków.

Milo Rau prowadzący International Institute of Political Murder, który specjalizuje się w spektaklach rekonstruujących zdarzenia z najnowszej historii, pokazał w Awinionie "Hate Radio". To odtworzenie jednej audycji rwandyjskiego radia RTLM, które podburzało Hutu do mordowania Tutsi, nienazywanych na antenie inaczej niż "karaluchy". Radiostacja przez niektórych uważana jest nawet za głównego prowodyra rwandyjskiego ludobójstwa. Trójka prowadzących, wśród nich Belg nazywany "białym Hutu", na naszych oczach prowadzi wieczorną audycję. Każdy z widzów ma na uszach słuchawki, co powoduje, że czujemy się tak, jakbyśmy byli w studiu i współprowadzili audycję. Używając roześmianej i rozpaplanej konwencji zachodnich rozgłośni komercyjnych, poetyki radia śniadaniowego, spikerzy między przebojami wygłaszają płomienne przemówienia pełne etnicznej nienawiści, wpadają w trans. Słuchacze, w tym dzieci, dzwonią do radia, by donieść na zauważonych w okolicy Tutsi. A radio wskazuje ich kryjówki.

Jednak najmocniejszym punktem afrykańskich rozważań festiwalu okazała się instalacja Bretta Baileya "Exhibit B" (będzie pokazana na wrocławskim Dialogu). Tytuł oznacza dowód rzeczowy, ale także eksponat. 40-letni biały artysta z RPA za pomocą wyrafinowanych żywych obrazów wprost pierze widzów po pysku. Nie jest łatwo mówić o rzeczach powszechnie znanych w sposób poruszający, prowadzący do wstrząsu - a wystawa Baileya tak właśnie działa, wywołuje przytłaczające poczucie winy za winy białych wobec czarnych i niewyobrażalny wstyd. Po wyjściu z nieczynnego kościoła, w którym odbywa się pokaz, widzowie zachowują się równie bezradnie jak żałobnicy po pogrzebie - choćby był najpiękniejszy, nie da się odzyskać straty. Bailey odwołuje się do kolonialnych pokazów egzotycznych kuriozów. Pierwszy obraz: wśród piętrzących się głów afrykańskich zwierząt stoi para Pigmejów. Nie spuszczają zwiedzających z przestraszonych oczu. Obok dawne próbki kolorów, które służyły do precyzyjnego opisu rasowych typologii. W kościele rozbrzmiewa lament cudownie śpiewany przez cztery obcięte głowy leżące na ołtarzu. A wśród "eksponatów - dowodów rzeczowych" są dzisiejsi uchodźcy przedostający się przez włoską wyspę Lampedusę do Europy.

67. edycja festiwalu w Awinionie (5-26 lipca) pod dyrekcją Hortense Archambault i Vincenta Baudriller pokazała teatr, który zdobywa zaufanie widzów i autorytet. Który nie chce się nikomu przypodobać, nie chce mamić ani poprawiać nastroju, ale stał się siłą europejskiej kultury. Co za rok zaproponuje w Awinionie jego nowy dyrektor Olivier Py?

Na zdjęciu: "Disabled Theatre" Jerome'a Bela.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji