Artykuły

O podróżach pewnego gagatka i rzecz o rozbrajaniu legendy, czyli lipcowe premiery w Wybrzeżu

Właśnie w Trójmieście działa jeden z nielicznych polskich teatrów repertuarowych, który w wakacje nie zawiesza swojej działalności - o "Podróży Guliwera" w reż. Michała Derlatki i "Wielkiej Improwizacji" w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Kiedy w Krakowie poważne teatry repertuarowe kończą sezon wraz z początkiem lipca, stolica Małopolski zamiera na blisko dwa miesiące, stając się wyłącznie pożywką dla turystów. Tak dzieje się też we Wrocławiu i Warszawie (wyjątek stanowi Teatr Dramatyczny, który w bieżącym sezonie w lipcu serwuje jeszcze przegląd swoich spektakli). Z ogromną radością, po dość burzliwych ostatnich miesiącach spędzonych na południu Polski, wracam do rodzinnego Trójmiasta. Nie tylko na odpoczynek nad morze. Właśnie w Trójmieście działa jeden z nielicznych polskich teatrów repertuarowych (o statusie sceny narodowej!), który w wakacje nie zawiesza swojej działalności. Teatr Wybrzeże - bo o nim mowa - nie pokazuje w tym czasie wyłącznie fars i komedii (choć i te się znajdą), żeby przyciągnąć niezdecydowanych błąkających się po sopockich i gdańskich uliczkach turystów. Wybrzeże działa na pełnych obrotach.

Na początku lipca swoje premiery miały aż dwa spektakle: "Podróże Guliwera" w reżyserii Michała Derlatki (na zdjęciu) i "Wielka Improwizacja" wyreżyserowana przez Kubę Roszkowskiego.

Michał Derlatka wraz z dramaturgiem Jorge Gallardo Altamirano przygotowali adaptację jednej z najpopularniejszych powieści w historii, autorstwa Jonathana Swifta. Zadanie co najmniej trudne, bo powieść jest długa a i jej forma nie ułatwia przeniesienia na scenę (wielokrotne zmiany miejsca akcji, bohaterów towarzyszących itp.). Irlandzki ironista w swoich utworach kierował ostrze satyry w elity polityczne Wielkiej Brytanii. Nadał "Podróżom Guliwera" charakter przypowiastki filozoficznej o poszukiwaniu idealnego porządku społecznego.

Sopocki spektakl to przedstawienie zarówno dla młodych widzów, jak i dorosłych. Reżyser i dramaturg zadbali o to, żeby każdy znalazł w nim coś dla siebie. Wzięli na warsztat nośny i uniwersalny tekst, który opowiedzieli na scenie w niewiele ponad półtorej godziny. Spektakl nie ma mielizn, ani momentów, w których można poczuć znużenie. To już druga taka propozycja repertuarowa Wybrzeża po zeszłorocznej premierze wyśmienitej "Arabeli" w reżyserii Pawła Aignera. I tak samo jak w "Arabeli", w "Podróżach Guliwera" na scenie dzieją się cuda. Derlatka i Altamirano przekładają rzeczywistość literacką powieści Swifta na barwne widowisko z inteligentnym drugim dnem, pokazują widzom znajome sytuacje. Despotyczny cesarz Liliputów (genialna Justyna Bartoszewicz), ucharakteryzowany jest na wschodnioazjatyckich dyktatorów, a rzeczywistość nawiązuje do komunistycznych absurdów (wojna o jajko, którą prowadzi z przeciwnikami). Kolejne miejsca, Kraj Gigantów i latająca wyspa Laputa, zostały pokazane jako przytłaczające, groźne i zmechanizowane. Ostatnia, najbardziej utopijna część "Podróży Guliwera", rozgrywająca się w idealnym świecie koni, w którym Guliwer chce zostać do końca życia, to świat biały, nieskazitelny, gdzie nie można kłamać, mieć sekretów i nikogo skrzywdzić. Jego perfekcja przeraża i powoduje uczucie obcości, dlatego też nie można w nim pozostać.

Scenografka Magdalena Gajewska opracowała niezwykłą oprawę wizualną. Przez cały spektakl na scenie stoi rozbita łódź Guliwera, która zmienia swoją funkcję, zależnie od świata, do którego trafił główny bohater. To spod niej (i spod przekrzywionej, stojącej przed nią platformy) wyłaniają się wszystkie dziwy: lalki, figury, aktorzy-animatorzy lalek i tysiące rekwizytów. "Podróże Guliwera" w Teatrze Wybrzeże to niesamowita, barwna i inteligentna przygoda.

"Wielka Improwizacja" w reżyserii Jakuba Roszkowskiego, do której tekst napisały trzy osoby: dwaj kabareciarze (Abelard Giza, Wojciech Tremiszewski) oraz reżyser spektaklu, to przedstawienie nieudane. Twórcy stworzyli, a właściwie zlepili, główny trzon tekstu z tysięcy ciekawych pomysłów, żartów i stand-upowych chwytów, ale korespondujących ze sobą raczej w niewielkim stopniu. Dopełnili go aktorskimi improwizacjami.

O czym jest spektakl? O wszystkim i o niczym. "Wielka Improwizacja" to metateatralna gra, w której autorzy niby to z dystansem, ale w rzeczywistości śmiertelnie poważnie próbują rozbrajać legendę Solidarności. Przedstawienie opowiada o tym, jak powstaje spektakl lalkowy o pewnym wąsatym Elektryku, który musi uratować naród. Autorzy bawią się polską martyrologią, mielą fragmenty "Dziadów" i "Kordiana". Aktorów jest trzech i wszyscy są fenomenalni: Marek Tynda, Piotr Biedroń i Jacek Labijak. To dla nich - ich swobody i poczucia humoru, którego można doświadczyć w trakcie improwizacji i interakcji z widownią, warto zobaczyć to przedstawienie.

Spektakl próbuje naśladować prowadzoną na bieżąco próbę, podczas której aktorzy, zdenerwowani na reżysera, który zwolnił już scenografa i wszystkich technicznych, przypadkiem go zabijają. A jako że premiera ma odbyć się następnego dnia, muszą sami wszystko wyreżyserować do końca. W "Wielkiej Improwizacji" twórcy bawią się też plotkami i wewnętrznym życiem trójmiejskiego teatru: że ktoś niby ma romans z księgową, że dyrektor lubi podreżyserowywać cudze spektakle. Tylko co z tego? Adam Orzechowski, dyrektor Wybrzeża, dopuścił spektakl, czym pokazał, że ma do siebie dystans. Jednak mam wrażenie, że żarty autorów były momentami poniżej pasa i mogliby je sobie darować, tym bardziej, że nic nie wniosły do całości.

Sceniczny chaos jest tylko pozornie kontrolowany, a całość rozsypuje się już po pierwszych scenach. Może i zabawne są gagi i niektóre stand-upowe skecze. Może i świetni są aktorzy. Może też potrzebne jest świeże spojrzenie na działalność Solidarności i Lecha Wałęsy. "Wielka Improwizacja" jest tylko zlepkiem pomysłów, zupełnie niewykorzystanych. Naśmiewaniem się z innych spektakli oraz cytowaniem przedstawień poniekąd już legendarnych (ożywienie Matki Boskiej częstochowskiej z krakowskiej "Trylogii", czy dowcipkowanie o szarlotce Krystyny Jandy).

Szkoda, bo mógł to być przecież ważny głos w dyskursie o Polsce. Tym ważniejszy, że niebawem do kin ma wejść "Wałęsa" Wajdy.

***

Teatr Wybrzeże już przygotowuje kolejne premiery. Dla mnie bezcenny jest fakt, że teatr pracuje pełną parą. Znamienne jest natomiast, że większość krytyków omija Trójmiasto (z wyjątkiem wiernych lokalnych recenzentów), zupełnie ignorując tutejsze wydarzenia. Oprócz Wybrzeża, który swoje sceny ma w Gdańsku, Sopocie i Pruszczu Gdańskim, w wakacje działa Scena na Plaży gdyńskiego Teatru Miejskiego, a premier w ostatnich miesiącach nie brakowało. Zbliżają się też duże festiwale: Szekspirowski i Sopot Non-Fiction.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji