Artykuły

Wymyślanie kogoś, kim się nie jest, jest fascynujące

- Patrząc wstecz, nie mam poczucia żalu, że czegoś nie zagrałam, że coś mi nie wyszło, że mogłabym więcej, lepiej. Ale też nic się jeszcze nie skończyło i mam nadzieję na następne spełnienia, nie tylko zawodowe, ale i życiowe. Nie można oddzielić jednego od drugiego. To się musi dopełniać, równoważyć - mówi MAGDALENA ZAWADZKA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Chciała zostać cyrkówką i wisieć na trapezie. Została gwiazdą, ale się nią nie czuje. Wystarczy, że ją gra.

MAGDALENA ZAWADZKA o byciu gwiazdą, życiu z Gustawem Holoubkiem, wkładaniu "Kija w mrowisko", gimnastyce, akrobacjach, spełnieniu i marzeniach rozmawia z Wacławem Krupińskim:

W spektaklu "Gwiazda i ja" Pani - legenda polskiego ekranu, wciela się w Bette Davis, legendę filmu amerykańskiego...

- Sztuka dotyczy ciekawego epizodu z życia Betty Davies, ale ja gram raczej kwintesencję gwiazdy niż konkretną postać. To zarazem sztuka o wyobrażeniach widzów o gwiazdach, wyobrażeniach często nie przystających do rzeczywistości. Ludzie kochają zjawę z ekranu, a to żywy człowiek ze wszystkimi wadami - na czele z megalomanią i egocentryzmem.

Czuła się Pani kiedyś gwiazdą?

- Nie muszę, wystarczy, że ją gram.

Miała Pani wszelkie atrybuty gwiazdy: talent, urodę...

- Dlaczego używa pan czasu przeszłego? (śmiech)

Bo Pani gwiazda rozbłysła dawno, po filmie "Pan Wołodyjowski", który wyniósł Panią na szczyty popularności! Później Pani status umacniały role teatralne i kabaretowe, i słynny mąż. Jak się żyje z poczuciem statusu gwiazdy?

- Dobrze jest nie mieć takiego poczucia i wtedy się żyje normalnie. Nie można żyć w poczuciu własnego gwiazdorstwa, bo człowiek staje się sztucznym, nieznośnym dla siebie i otoczenia tworem. Mój mąż, który wyrastał ponad wszelkie miary, był skromnym, normalnym człowiekiem.

Pani pięknie mówi o mężu, teraz, jaki w książce "Gustaw i ja". W czerwcu minęło pięć lat od śmierci Gustawa Holoubka, we wrześniu minie 40 lat od Państwa ślubu w Zakopanem.

- Tak piękne życie mogę tylko pięknie wspominać, czerpiąc z dobra, które mnie spotkało, siły na dalszą drogę.

Poznała Pani Gustawa Holoubka na planie filmu "Spotkanie w Bajce", siedem lat później grali Państwo w sztuce "Życie jest snem", co - w przeciwieństwie do granych przez Państwa postaci - zakończyło się ślubem.

- I takie było moje życie - niczym magiczny, przepiękny sen.

Teraz Pani użyła czasu przeszłego.

- A nie powinnam, bo nie "było", a jest. Przecież ta "bajka" miała związek nie tylko z moim mężem, ale i życiem zawodowym, towarzyskim. A to trwa. Właśnie wróciłam z Vancouver, gdzie zostałam zaproszona przez tamtejszy Teatr Polski na gościnne występy. Witano mnie i przyjmowano po królewsku. Gdy czuje się taką serdeczność i akceptację, to tym bardziej chce się żyć.

Lubi Pani tę anegdotę, jak to wraz z mężem odwiedzają Państwo w szpitalu Tadeusza Konwickiego, a pielęgniarka anonsuje: "Ma pan gości, pani Magda Zawadzka i pan Zawadzki"?

- Bardzo lubię. Włączyłam ją w mój monodram "Pamiętnik liryczny", splatający 16 piosenek z rozmaitymi anegdotami, prywatnymi, teatralnymi. Takich sytuacji, gdy Gustaw był "panem Zawadzkim", było więcej. Po urodzeniu syna wpisano mi go do dowodu osobistego jako "Jan Zawadzki". Męża takie sytuacje bawiły, bo miał ogromne poczucie humoru. Przede wszystkim na swój temat.

Książka "Gustaw i ja" była "lekiem na całe zło" odejścia męża?

- Była terapią. Pozwoliła zatrzymać czas, który minął bezpowrotnie, zanurzyć się we wspomnieniach. Pisząc byłam w jakimś sposób bardzo szczęśliwa, bo znów wracało do mnie to życie, które uważam za bardzo dobre i szczęśliwe, które dało mi siłę na przyszłość. I cieszyło mnie, że mogłam pokazać męża prywatnie, innego niż jego wizerunek znany z wielu ról i działalności na forum publicznym.

To druga książka, będzie trzecia?

- Nie wiem. Te napisałam z potrzeby serca; jeżeli znowu ją odczuję... Na razie wydawca chce wznowić pierwszą: "Kij w mrowisko", ale prosi o dopisanie kilku rozdziałów, o poszerzenie wątku podróży, które w naszym życiu były ważne, o przemyślenia związane z ostatnimi laty...

"Kij w mrowisko" to był nadtytuł zamieszczonych również w tej książce Pani felietonów, ale Pani nie operowała kijem, raczej delikatną batutą.

- Zawsze starałam się być elegancka. Pisząc o rzeczach nieeleganckich, nie chciałam ścigać się z chamstwem. Smutne, że wszystko to, o czym pisałam, co mnie denerwowało, śmieszyło czy niepokoiło jako coś koszmarnego, teraz jeszcze się pogłębiło, jeszcze bardziej zwyrodniało. Te felietony wręcz zyskały na aktualności.

Pani od lat mówi z dumą, że jest aktorką spełnioną...

- Patrząc wstecz, nie mam poczucia żalu, że czegoś nie zagrałam, że coś mi nie wyszło, że mogłabym więcej, lepiej. Ale też nic się jeszcze nie skończyło i mam nadzieję na następne spełnienia, nie tylko zawodowe, ale i życiowe. Nie można oddzielić jednego od drugiego. To się musi dopełniać, równoważyć.

W roku ubiegłym została Pani laureatką Wielkiego Splendoru - nagrody Teatru Polskiego Radia.

- Każda pochwała jest nie tylko powodem do radości, ale i zobowiązaniem do tego, by się starać jeszcze lepiej, więcej. Ta nagroda to potwierdzenie, że to, co robię, jest ważne nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla słuchaczy. Ja kocham radio od wczesnego dzieciństwa.

Przyznaje się Pani do tego, że ogląda siebie w dawnych filmach.

- Tak, oglądam z przyjemnością. Uważam, że nie mam się czego wstydzić.

Które z ról najbardziej się Pani podobają?

- Zagrałam ich ponad 150; nie umiem dokonać takiego wyboru.

A jako mała dziewczynka pragnęła Pani zostać cyrkówką.

- Byłam bardzo wygimnastykowana, chodziłam do kółka akrobatycznego i marzyłam o trapezie. Ale dobrze, że mi to przeszło, bo chyba bym się jednak bała akrobacji pod kopułą. Zachowałam sprawność do dziś; gimnastyka, wszelki ruch i taniec przychodzą mi z łatwością.

Figurę ma Pani taką, że wiele kobiet może pozazdrościć.

- Czy Pan też?

Nie śmiałbym się z Panią porównywać! Już jako aktorka wystąpiła Pani, tresując fokę, w widowisku cyrkowym "Artyści dzieciom".

- Dwukrotnie spodlała mnie ta przygoda. Poznałam kulisy cyrku i artystów areny, niezwykle cenię ich kunszt, ich sztukę, jakże wymierną. Tu nie można niczego udawać. Trzeba umieć.

Pozostańmy blisko cyrku. "Aktorstwo jest zawodem, w którym można wydobyć z siebie Jak królika z kapelusza, różne czary" - to Pani wyznanie. Kiedy wydobyła Pani coś, co Panią samą zaskoczyło - grając funkcjonariuszkę SB w "Damskim interesie", a może Lady Makbet lub Ubicę z ,,Króla Ubu" albo Wasylisę z ,,Na dnie" czy Muszkę i Lulu ze "Skiza"?

- Była jeszcze Iwona, księżniczka Burgunda, a obecnie to Evelyn z "Pocztówek z Europy" w warszawskim Och-teatrze. Do takich ról należy również Betty ze sztuki "Gwiazda i ja". Lubię te role właśnie dlatego, że nie ma we mnie nic z postaci, które gram. Wymyślanie kogoś, kim się nie jest, jest fascynujące. Pozwala uciec od rzeczywistości i wejść w świat iluzji, a o to przecież chodzi w teatrze - by aktorzy i widzowie znaleźli się w świecie wyobraźni.

A propos młodzieńczego marzenia o cyrku; trzy lata temu, pytana o marzenia, powiedziała Pani, że chciałaby je mieć, ale nie potrafi marzyć.

- Jak chodzi o marzenia, jestem ostrożna; wolę te krótkoterminowe. Boję się za daleko wybiegać w przyszłość. Takie plany tylko rozśmieszają Pana Boga. Ja potrafię się cieszyć każdym dniem, drobiazgami. One sprawiają, że jestem na "tak" do życia, do świata. Z tych małych spraw uzbiera się nieraz w ciągu dnia jedno wielkie szczęście.

Przed 10 lary, pytana o rolę Gelsominy, gdyby ktoś chciał znów kręcić "La stradę", powiedziała Pani, że przyjęłaby ją "z dziką rozkoszą", że to mogłaby być rola marzeń.

- Potwierdzam to również teraz, ale zdaję sobie sprawę, że dorównanie Giulietcie Masinie jest niemożliwe. Niech więc ta rola, jak i inne równie interesujące i piękne czekają w przedsionku moich marzeń.

I jeszcze, żeby ktoś na miarę Felliniego reżyserował.

- Niestety, ci wielcy i wspaniali odchodzą. A o następców coraz trudniej...

CV

Magdalena Zawadzka-absolwentka warszawskiej PWST (1966). Debiutowała już w 1962 roku w filmie "Spotkanie w Bajce". Potem przyszły role w m.in.: "Rozwodów nie będzie", "Wojna domowa", "Sublokator", "Pieczone gołąbki", "Mocne uderzenie". Rola Baśki w "Panu Wołodyjowskim" i serialu "Przygody Pana Michała" przyniosła aktorce ogromną popularność i sympatię widzów.

Aktorka zaraz po uzyskaniu dyplomu zaangażowała się do Teatru Dramatycznego w Warszawie, w którym występowała do 1982 roku. Przez następne 10 lat była aktorką Teatru Polskiego w Warszawie, a od 1992 należy do zespołu Teatru Ateneum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji