Artykuły

Wieczór zwyczajnych ludzi

Kto słuchał opowieści, co ponoć jest bardziej niż genialne akapity Schulza - nie do słuchania? Kto w psi zmierzch do końca stał przy "Osmędeuszach"? Setka stetryczałych absolwentów przedwojennego gimnazjum, którzy do dziś żonglują greką i łaciną, zaś po polsku mówią zdaniami nie do wytrzymania pełnymi? Nie. Słów o miłości i śmierci słuchali ludzie zwykli - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

A któż tego będzie słuchał...", powłóczyście westchnął mój stary druh Bodzio - ważna postać krakowskiej kultury - kontemplując pudełko z płytami, na których Anna Polony nagrała swoje czytanie "Sklepów cynamonowych" Brunona Schulza. Na obliczu Bodzia krzepła plama pobłażliwej litości - rytualny znak troski mędrców, którzy nie mają złudzeń co do popytu w świecie naszej współczesnej kultury, gdyż pewni są, że nieuchronne matołectwo Polaków (bo internet, bo esemesy i czasu brak) puchnie z geometryczną intensywnością. Krótko mówiąc, Bodzio wie, iż nikt Schulza Polony nie wysłucha, albowiem w takim, panie, świecie żyjemy i nie ma się co, panie, obrażać.

Tegoroczny, XXVI Festiwal Teatrów Ulicznych nie miał szczęścia. W Krakowie lało babilońsko - artyści parali się czekaniem na szczeliny między wodami. Stanisław Dembski i artyści jego Teatru Pijana Sypialnia prosili o 50 minut suchego powietrza - i to im było dane. Na niewiele większym od dywanu spłachetku bruku Małego Rynku zagrali "Osmędeuszy" Mirona Białoszewskiego [na zdjęciu]. Kto tego miał słuchać?! Któż, człapiąc skądś dokądś, miał w tak psi czas przystanąć i tego - właśnie wysłuchać? Nie oko, a ucho uruchomić? Nienormalny?

150, może 70, albo 90 przechodniów. Stali, choć nikt po spłachetku nie kroczył na szczudłach. Oni mówili. Nikt nie odchodził, choć żaden z aktorów nie fikał kozłów, nie stał na głowie, nie człapał na rękach ani nie żonglował niczym. Oni tylko mówili. Dembski nie robił dobrze oczom - nie puszczał mocarnych dymów, nie siekał zmierzchu snopami papuzich świateł, nie wpychał na spłachetek cudacznych wehikułów ni kukieł gigantycznych. Jego aktorzy tylko mówili, wykonując parę zwyczajnych, codziennych gestów i min. Na domiar dziwności - mówili, nucili, śpiewali poezję Białoszewskiego, ten genialnie splątany język, przy którym nie proste przecież frazy Schulza są niczym dobroduszne, łatwe pismo statecznego archiwisty. Lecz mimo to żaden z przechodniów nie odszedł przed końcem? No, jakoś nie. Sami nienormalni?

Do finału byli blisko tej starej, już prawie sześćdziesięcioletniej opery podwórkowo-cmentarnej, opowieści o nieszczęśliwej miłości ulicznego żonglera Sylwestra i Teosi, przeznaczonej rzeźnikowi. I o śmierci lepszej niż ból uczucia, co żadnych szans nie miało. Tak, jedynie o tym, o niczym innym była to historia. Na marginesie swojej "Policji" Sławomir Mrożek powiedział: "Sztuka ta nie zawiera niczego poza tym, co zawiera, to znaczy nie jest żadną aluzją do niczego, nie jest też żadną metaforą i nie trzeba jej odczytywać". Mrozek, mądry Mrożek, przez nikogo dziś w teatrze, zwłaszcza przez Jana Klatę, nieskichany Mrożek... Mniejsza z tym. Ci, co stanęli przy "Osmędeuszach", nie odeszli przed czasem. Bo dobrze jest nie odczytywać, tylko po prostu być blisko słów o miłości, śmierci i losie zawsze szarym. Kto oni?

Nienormalni, bo nie matołki na internecie wyhodowane? Kto słuchał opowieści, co ponoć jest bardziej niż genialne akapity Schulza - nie do słuchania? Kto w psi zmierzch do końca stał przy "Osmędeuszach"? Setka stetryczałych absolwentów przedwojennego gimnazjum, którzy do dziś żonglują greką i łaciną, zaś po polsku mówią zdaniami nie do wytrzymania pełnymi? Nie. Słów o miłości i śmierci słuchali ludzie zwykli.

I oni słuchać będą Schulza Polony. Gdyż zwykłych ludzi wciąż jest ci u nas dostatek, mój kwaśny Bodzio.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji