Artykuły

STANISŁAWA PRZYBYSZEWSKA i LEON SCHILLER (korespondencja)

STANISŁAWA PRZYBYSZEWSKA (1901-1935), córka Stanisława Przybyszewskiego i malarki Anieli Pająkówny, średnie wykształcenie uzyskała za granicą. (Włochy, Francja, Szwajcaria), a następnie w seminarium nauczycielskim w Krakowie. W latach 1919-1922 przebywała w Poznaniu; drukowała pierwsze utwory i tłumaczenia w czasopiśmie literackim Zdrój, studiowała filozofię na uniwersytecie poznańskim, pracowała w Dyrekcji Poczt i w szkole. W latach 1922-23 mieszkała w Warszawie u rodziny (Barlińscy), pracowała jako nauczycielka w szkole im. M. Turkiewiczowej i w księgarni na ul. Hożej. W roku 1922 została aresztowana i wywieziona do więzienia w Poznaniu, jako podejrzana o przynależność do partii komunistycznej i kontakty z jej działaczami, (zwolniono ją po miesiącach). Do partii nie należała, kontakty istotnie miały miejsce i były dość bliskie, wiele jest dowodów na jej sympatie dla lewicowego kierunku politycznego. W roku 1923 wyszła za mąż za Jana Panieńskiego (malarz, grafik, nauczyciel) i wyjechała do Gdańska, gdzie mąż otrzymał posadę nauczyciela w Gimnazjum Polskim. W r. 1925 Panieński nagle zmarł. Przybyszewska została w Gdańsku sama. Poświęciła się całkowicie pracy twórczej, nie utrzymywała żadnych stosunków towarzyskich, kontaktowała się z ludźmi wyłącznie drogą korespondencji. W tej hermetycznej niemal izolacji od świata, w niezwykle trudnych warunkach finansowych i mieszkaniowych (barak na Dziedzińcu Gimnazjum) pracowała po kilkanaście godzin na dobę, zwykle nocą, aby zapewnić sobie ciszę i spokój, o które trudno było w ciągu dnia w obrębie szkolnego podwórza. Czasem przerywała pracę, aby pisać listy. Nie tylko listy w konkretnych sprawach, ale listy-rozprawy, listy-monologi, wielostronicowe, starannie wystukane na ciągle psującej się maszynie, pisane nie zawsze z myślą o adresacie, raczej z potrzeby wypowiedzenia tłoczących się myśli. Zmarła w Gdańsku w roku 1935.

Jest autorką trzech dramatów: "Dziewięćdziesiąty trzeci" (1925), "Sprawa Dantona" (1925 - 1929 - cztery redakcje), "Thermidor" (1925 - napisany w języku niemieckim), których temat stanowią wydarzenia historyczne z okresu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Wieloletnie studia nad rewolucją francuską, rozległe lektury (głównie obcojęzyczne - francuskie, angielskie, niemieckie), dociekliwość w szczegółowej analizie procesu rewolucji, motywacji działań politycznych jej przywódców zapewniły jej nie tylko rzetelną wiedzę historyczną, lecz stanowiły podstawę, dla przemyśleń głębszych i rozleglejszych, nie ograniczających się do analizy konkretnych wydarzeń historycznych, lecz mających ambicje zgłębienia istoty procesu rewolucji w ogóle, niezależnie od czasu i miejsca, w jakim się dokonuje.

,,Pani intelekt w "Sprawie Dantona" zamanifestował się tak dalece odmiennie od tego, co się uważa za intelekt kobiecy, że zarówno szacunek dla Pani intelektu, jak i mój zmysł zachowawczy każe mi Panią traktować w tych rzeczach jak mężczyznę" - pisał do Przybyszewskiej po premierze "Sprawy Dantona" w roku 1931 Stefan Wolski. Żadnego z dramatów jednak dotychczas nie wydrukowano (wydanie jest w przygotowaniu), a droga "Sprawy Dantona" do sceny była wielce skomplikowana. Dwie premiery tego dramatu (Lwów 1931 i Warszawa 1933) nie pomogły Przybyszewskiej w przebiciu muru obojętności współczesnych dla jej ,,produkcji literackiej". ,,Pragnę druku i sceny bardziej niż zbawienia duszy" - pisała w listach do przyjaciół. Obydwa przedstawienia krótko utrzymały się na afiszu.

W roku 1935 pisał Władysław Zawistowski: ,,Polski dramat jest rośliną niezmiernie słabą i wymagającą ciągłej kultywacji. Wspaniałe tradycje kilku wielkich nazwisk nie były dotąd w stanie zapewnić mu ani dobrego dnia codziennego ani dowodów stałego, intensywnego rozwoju. Wiedzą o tym dyrektorzy teatrów, wie krytyka, wie publiczność teatralna. Stanisława Przybyszewska była właśnie niezwykłym fenomenem na niwie polskiego teatru." hsp

Listy Przybyszewskiej do Leona Schillera są dokumentem jej starań o wprowadzenie na scenę "Dziewięćdziesiątego trzeciego" i "Sprawy Dantona". Jedynym dostępnym jej w Gdańsku czasopismem literackim były wówczas Wiadomości Literackie. W 1927 roku Przybyszewska napisała do redakcji list z prośbą o radę komu można by posłać do oceny, kto zechciałby wydrukować lub wystawić pierwszy z jej dramatów. Zainteresował się listem Mieczysław Grydzewski redaktor Wiadomości, który następnie przez wiele lat będzie orędownikiem ,,sprawy Przybyszewskiej", pomoże jej w nawiązaniu kontaktu z Schillerem, z Zawistowskim w Teatrze Narodowym w Warszawie, wydrukuje jej "Samowywiad" i fragmenty "Sprawy Dantona" w Wiadomościach, a także służyć będzie radą i pomocą we wszelkich sprawach, z którymi zwróci się doń Przybyszewska, zawsze z tą samą życzliwością Dzięki jego interwencji Schiller wreszcie przeczytał dramaty Przybyszewskiej, wyraził swoją opinię krytyczną ale pozytywną, zainteresował się szczególnie "Sprawą Dantona", którą zamierzał wystawić najpierw na scenie Teatru Narodowego w Warszawie, później w Łodzi, wreszcie we Lwowie. ,,Nagonka" warszawska na Schillera a w Łodzi trudności techniczne uniemożliwiły mu zrealizowanie tego zamiaru. Prapremiera odbyła się we Lwowie 20 marca 1931, reżyserował Edmund Wierciński, choć - jak zapewniali Przybyszewską korespondenci - Schiller osobiście doglądał prób czuwał nad przygotowaniem premiery.

Są to wszystkie zachowane w archiwum Przybyszewskiej listy do Leona Schillera oraz fragmenty listów do innych osób dotyczące kontaktów Przybyszewskiej z Schillerem.* Stanowią one część korespondencji skompletowanej przez prof. Stanisława Helsztyńskiego, który przekazał w depozyt całą spuściznę literacką Przybyszewskiej Archiwum PAN w Poznaniu.

Panu Profesorowi Helsztyńskiemu dziękuję za łaskawe udostępnienie rękopisów.

Listy Przybyszewskiej do Leona Schillera są dokumentem jej starań o wprowadzenie na scenę "Dziewięćdziesiątego trzeciego" i "Sprawy Dantona". Jedynym dostępnym jej w Gdańsku czasopismem literackim były wówczas Wiadomości Literackie. W 1927 roku Przybyszewska napisała do redakcji list z prośbą o radę komu można by posłać do oceny, kto zechciałby wydrukować lub wystawić pierwszy z jej dramatów. Zainteresował się listem Mieczysław Grydzewski redaktor Wiadomości, który następnie przez wiele lat będzie orędownikiem ,,sprawy Przybyszewskiej", pomoże jej w nawiązaniu kontaktu z Schillerem, z Zawistowskim w Teatrze Narodowym w Warszawie, wydrukuje jej "Samowywiad" i fragmenty "Sprawy Dantona" w Wiadomościach, a także służyć będzie radą i pomocą we wszelkich sprawach, z którymi zwróci się doń Przybyszewska, zawsze z tą samą życzliwością Dzięki jego interwencji Schiller wreszcie przeczytał dramaty Przybyszewskiej, wyraził swoją opinię krytyczną ale pozytywną, zainteresował się szczególnie "Sprawą Dantona", którą zamierzał wystawić najpierw na scenie Teatru Narodowego w Warszawie, później w Łodzi, wreszcie we Lwowie. ,,Nagonka" warszawska na Schillera a w Łodzi trudności techniczne uniemożliwiły mu zrealizowanie tego zamiaru. Prapremiera odbyła się we Lwowie 20 marca 1931, reżyserował Edmund Wierciński, choć - jak zapewniali Przybyszewską korespondenci - Schiller osobiście doglądał prób czuwał nad przygotowaniem premiery.

Są to wszystkie zachowane w archiwum Przybyszewskiej listy do Leona Schillera oraz fragmenty listów do innych osób dotyczące kontaktów Przybyszewskiej z Schillerem.* Stanowią one część korespondencji skompletowanej przez prof. Stanisława Helsztyńskiego, który przekazał w depozyt całą spuściznę literacką Przybyszewskiej Archiwum PAN w Poznaniu.

Panu Profesorowi Helsztyńskiemu dziękuję za łaskawe udostępnienie rękopisów.

[Od M. Grydzewskiego]

16 X [19] 27

Szanowna Pani

Rozmawiałem z p. Leonem Schillerem, dramaturgiem Teatru Polskiego (tam należy adresować), który chętnie przeczyta utwory dramatyczne Szanownej Pani. Co się tyczy nowel, nie wiem, doprawdy, co Szanownej Pani poradzić. Nowel nasze pisma nie chcą drukować: może spróbować "Czasu" lub "Tygodnika Ilustrowanego", wreszcie "Świata"?

Z wysokim szacunkiem

M. Grydzewski

[Do Leona Schillera] Gdańsk, 20.X.1927

Wielce Szanowny Panie,

jeśli się nie mylę, zawdzięczam niezwykłej uprzejmości p. Grydzewskiego fakt, że jest Sz.[anowny] Pan powiadomiony o moim skrypcie. Pozwolę sobie dodać słów parę do usilnej prośby o przeczytanie.

Długość skryptu jest nienormalna; stwierdziłam jednak (za pomocą dokładnych obliczeń na każdej stronie), ze tekst właściwy wynosi równo połowę całości, mianowicie 45 stron. Reszta, to dodatki sceniczne; niektóre sceny są przedstawione przy pomocy udoskonalonej Zeitlupe, zdolnej rozciągnąć jedną sekundę na przestrzeń trzydziestu wierszy. Użyłam jej przez wzgląd na czytelnika - wątpię jednak poważnie, czy Pan oceni należycie tę ujmującą uprzejmość z strony autora tak sławnego, tak rozchwytywanego jak ja. - Czytałam mianowicie sama wiele dobrych dramatów, których nie miałam sposobności widzieć na scenie; dlatego uznałam dokładność dodatków za rzecz wagi pierwszorzędnej - jeśli dramat ma zachować i w druku całe swe znaczenie.

Jeśli tych 45 stron nawet jest za wiele - to powołując się na "Getting Married" Shawa (co prawda trzeba by naprzód zastrzec sobie wyjątek od zasady Quod licet Iovi); jednoaktówka ta wynosi u Tauchnitza przeszło sto stron, i to trochę dłuższych od moich. Bez dodatków.

Załączam znaczki na odesłanie odrzuconego skryptu i proszę o to usilnie (tzn. proszę tylko o odesłanie). Ponadto byłabym nad wyraz wdzięczna za parę słów krytyki - choćby tylko sam powód odrzucenia. Wątpię jednak, czy Sz.[anowny] Pan zechce i będzie mógł spełniać tę prośbę - wymagałaby bądź co bądź straty czasu a w dodatku nie mam do niej prawa. Wyrażam ją petit bonheur - brak mi bowiem całkowicie wszelkiej fachowej oceny.

Z wysokim poważaniem

[Do Leona Schillera]

Gdańsk, 7.XII.1927

Wielce Szanowny Panie.

Dowiedziałam się dzięki uprzejmości p. A[ugustyńskiego], że Pan przeczytał moją jednoaktówkę i uznał wystawienie jej za niemożliwe. Chciałabym zaznaczyć, że jeśli - jakby to wynikało z Jego listu - p. A[ugustyński] wstawił się za przyjęciem rękopisu - to impuls nie wyszedł ode mnie. Prosiłam tylko o informacje, nie o poparcie.

Nie dziwię się Panu właściwie, że mi Pan dotąd nie odesłał skryptu - nie dziwię się, choć nie powtórzę myśli, jakimi reaguję co dzień na co dzień równie pustą skrzynkę. Wiem sama, jak niesłychanie trudno przychodzi człowiekowi wysłać cokolwiek. Ale widzi Pan - zależy mi na czasie bardzo, bardziej niż wypada wyrazić. Znajduję się bowiem w klasycznej sytuacji niedołęgi praktycznego - dlatego tez chciałabym - co więcej, muszę - obiec jak najszybciej szczupły krąg szans. Stąd usilna prośba, jaką załączam:

Ponieważ sztuczka jest pisana z świadomym zamiarem ułatwienia orientacji czytelnikowi, więc może znajdzie nakładcę. Jak każdy niedołęga, uparcie wierzę w cuda. Wobec tego może Pan będzie łaskaw nie odsyłać skryptu pod moim adresem do Gdańska, lecz przesłać go lektorowi nakładu Hoesicka (sądzę, że tam właśnie, ponieważ mam wrażenie, ze większość debiutantów stamtąd w świat wstępuje). Ponieważ nakład ten jest w Warszawie, nie będzie zatem potrzeba pakować skryptu ani wysyłać kogoś na pocztę. Ta okoliczność ośmiela mnie do wyrażenia prośby. Byłabym Panu jednak nad wyraz wdzięczna, gdyby Pan zechciał dodać do rękopisu parę słów objaśnienia - gdyż sama napiszę do Hoesicka najwcześniej w sobotę. Obawiam się zatem, że gdyby im się przybłąkał skrypt zupełnie bezpański, pozbawiony nawet obroży z nazwiskiem - no, to by poszedł prosto do kosza. Oczywiście, nie wiem czy Pan zechce spełnić mi tę prośbę. Jestem zupełnie, absolutnie bezbronna. Mogę tylko prosić - a potem zwęglać się na wolnym ogniu czekania. Trudno; to oblicze mego losu - i prawo trzynastki, pod którą mieszkam. Ponawiam na wszelki wypadek i poprzednią prośbę, wyrażoną w pierwszym liście: o parę słów oceny. Na wszelki wypadek, gdyż nie mam już nadziei. Najobfitszy zapas tej słodkiej trucizny wyczerpie się przez sześć tygodni. Brak szczęścia jest widocznie nieuleczalnym kalectwem.

Załączam wyrazy szacunku.

[Od Leona Schillera]

Warszawa, 17 XII [19] 27

Szanowna Pani!

[] Moja wina - i najmocniej proszę o przebaczenie - że nie odpisałem Szanownej Pani zaraz po przeczytaniu dramatu. Ale mam na głowie przeważnie inscenizację samych -kolubryn. Więc - musiałem błaznować na temat straszliwej ramoty Nowaczyńskiego, od której nie mogłem się wykręcić z powodu wyjazdu jednego z reżyserów - i bezpośrednio wpadłem w "Man and Superman" Shawa (adaptacja tekstu) i w "Jul[iusza] Cez[ara]" Szekspira, którego obecnie montuję.

Wśród tej pracy - nie myślałem o niczym innym.

Dopiero przypomniałem sobie w rozmowie telefon[icznej] z p. E. Świerczewskim, recenzentem Teatr[alnym] Kuriera Czerw[onego]. P.Ś. pytał mnie, czy sztukę Szanownej Pani otrzymałem, czy ją czytałem - i czy jest do wystawienia. Tak - tak (tu nastąpił mój sąd) - i domniemany stosunek Dyrekcji do tej kategorii widowisk. Tylko tyle. P. Augustyńskiego nie znam. Nie mówiłem z nim. Nikt się za przyjęciem sztuki Pani nie wstawiał. Nikomu też nie powiedziałem, że wystawienie jednoaktówki za niemożliwe"

A teraz po krótce, co sadzę o niej:

Uważam, że i sztuka i jej autorka mogą interesować dzisiejszą widownię. Pomysł oryginalny - ideologia mocna, choć czasem, nie wiem dlaczego wysłodzona - ja osobiście wolałbym więcej ostrości. Są pewne ,,gaucheries" w konstrukcji, oczywiście nie z punktu widzenia estetycznego, tylko - celowości. To samo można powiedzieć o dialogu. Na mój smak: powinien być bardziej dynamiczny, lapidarny, skrótowy. Fraza dramatyczna - proszę mi darować - trochę przestarzała. Nie mogę rozwodzić się nad tym. Żałuję - że Szanownej Pani tu nie ma - bo moglibyśmy razem tekst przeczytać - ja udowodniłbym, jak nieutylitarnie czasem dialog jest przeprowadzony - i ręczę, że Szanowna Pani przyznałaby mi rację. Szkoda, aby rzecz została w tym stanie, bo po lekkim retuszu mogłaby być lepsza. - Czuję, że sprawiam Szanownej Pani przykrość, ale to tylko dlatego, że osoba moja jak i moje roboty teatralne są zapewne Jej nieznane. - Gdybym miał dziś scenę swoją, którą szanowni rodacy i prawi i lewi uważali za zbyt nieprawowierna, i dlatego mi ją zamknęli - grałbym utwór Pani- po pewnych zmianach, które tylko na dobre wyjść by mogły. - Nie mam po prostu czasu na skrupulatną analizę sztuki - i dlatego ograniczam się do tych kilku zdań, napisanych wszakże nie gwoli osłodzenia pigułki. Jeśli Szanowna Pani sobie życzy, mogę sztukę oddać Szyfmanowi. Na razie dam egzemplarz M. Grydzewskiemu, który jest z księgarnią Hoesicka w kontakcie. Jeśli Szanowna Pani będzie w Warszawie, bardzo bym prosił o łaskawe skomunikowanie się ze mną - A w każdym razie, mam nadzieję, że Szanowna Pani nie ograniczy swej twórczości scenopisarskiej do tego tylko utworu.

Łączę wyrazy wysokiego szacunku

L.S. Schiller

[Do Leona Schillera]

Gdańsk, 22.XII.1927.

Wielce Szanowny Panie,

szczerze dziękuję za list i ocenę. Chciałabym i staram się nie mieć do Pana żalu za osiem tygodni czekania; proszę więc zaliczyć mi przynajmniej intencję.

Żałuję, że Pan nie wystawi mojej sztuczki choćby dlatego, że skorzystałabym ogromnie na dokładnym studiowaniu poszczególnych punktów retuszu, przeprowadzonego przez fachowca. Bo za pierwszym razem oddałabym reżyserowi (któremu bym ufała) prawo życia i śmierci w stosunku do swego tworu. Tylko - wątpię, czy bym zniosła widok samej operacji. Czerwony ołówek rozorałby mi serce.

Większość Pańskich zarzutów przyjmuję bez odruchowego nawet protestu - sama je sobie stawiałam, Choć jestem pewna, że Pan wychwycił więcej wadliwych szczegółów niż moje bądź co bądź stronnicze oko. Nie wiem, czy Pan ma na myśli te same niezgrabności konstrukcji i dialogu co ja - czy też znalazł ich Pan dwa razy więcej. Korzystam z benefice of the doubt. - Braku lapidarności nie można mi zbyt często wypominać; to zdaje się wada najcięższa do wykorzenienia. Ponadto obciążenie dziedziczne w tym kierunku - lecz może jestem niesprawiedliwa.

Tylko co do frazy dramatycznej mam częściowe wątpliwości. Przyznaję, że kilkakrotnie można było wyrazić prościej i żywiej to, co było do powiedzenia - natomiast bardzo często wchodzi u mnie w grę następująca kwestia: nazwy pojęć abstrakcyjnych - przeważnie moralnych - więdną bardzo szybko. Przybierają znaczenie coraz płytsze, coraz pustsze - tak że po upływie kilkunastu lat można je użyć już tylko ironicznie. Niestety umysł nasz ma niesprawiedliwą tendencję do rzucania klątwą także i na niewinne a żyjące pojęcie, ukryte pod zeschniętym słowem. A skoro pojęcia te żyją, więc domagają się przyjęcia do systemu myślowego u człowieka, gdy sobie buduje świat. Przynajmniej ja doznałam tego zjawiska. Cóż miałam począć. Odważnie przyjęłam wyklętych do swego domu, nie ukrywając nawet kompromitujących gości. Co więcej, w młodzieńczym uporze postanowiłam nie zmieniać im nawet nazwisk. (Proszę wybaczyć metaforyczne wybryki; tłumaczę dla zabawy "Dantons Tod" - irytuję się, ale uniknąć zarażenia nie sposób.) Tu zachodzi jeszcze jeden biologiczny moment: ponieważ pojęcia wygnane żyją mimo wszystko, wiec podlegają prawom życia - i występują w moim mózgu z XX-go stulecia w postaci bardziej rozwiniętej, dojrzalszej, z treścią, głębszą i szerszą niż w mózgach sprzed stu lub więcej lat. - W każdym razie taki jest powód, dla którego potrafię mówić głośno i z niezachwianą powagą o np. bohaterstwie (ale bez wszelkich asocjacji z chorągwiami ani szablami), o moralności (która się jednak nie tylko do płci wtrąca), nawet o złym i dobrym. Jednej tylko cnoty nie śmiałam jak dotąd wytoczyć. Ale może i do tego dojdzie. - Otóż mam wrażenie, że moja przestarzała frazeologia zasadza się po części na tym właśnie - w tych wypadkach byłaby pozorna. Tak, ale po czym czytelnik ma poznać tę pozorność? Oto pytanie.

Na zakończenie usilna prośba: niech Pan będzie łaskaw wkrótce oddać skrypt p. Grydzewskiemu, błagam Pana! I proszę nie gniewać się na mnie, jeśli raz jeszcze będę Pana molestować pośrednio przez telefon. Proszę mnie zrozumieć, jak ja Pana rozumiałam przez dwa miesiące.

Z wysokim poważaniem

[Do Leona S c h i 1 1 e r a]

[Gdańsk] 10.III.[1929]

(Kopię dla pewności załączam do skryptu)

Wielce Szanowny Panie,

pamiętać mnie Pan nie może. Dwa lata temu był Pan łaskaw przeczytać pierwszą moją względnie dojrzałą sztuczkę (jednoaktówkę) i jeśli rafinowany komplement w odpowiedzi (że sztuka i autor mogą zainteresować współczesną publiczność) nie był litosnym narkotykiem przed faktem odrzucenia - ocena Pańska wypadłaby stosunkowo dodatnio.

O przeczytanie załączonej nowej sztuki nie proszę Pana; cóż to pomoże, jeśli jej Pan nie zechce przeczytać. Na wypadek, gdyby los mi sprzyjał - proszę przede wszystkim, by Pan nie odrzucał skryptu a priori ze względu na jego długość. Zdaje mi się, żem go w ciągu rocznej natężonej pracy doprowadziła literacko do geometrycznie zaokrąglonej całości; lecz scena to rzecz inna, a Pan może przecie powyrzucać połowę odsłon i pościnać resztę (przede wszystkim prolog który jest tylko ekspozycją terenu) -

Długość nie wynika tym razem (zdaje mi się przynajmniej) z rozwlekłości, lecz z nieogarniętych rozmiarów epicznego tematu. Rzecz jasna, można by zrobić romans erotyczny i z Wielkiej Rewolucji; chwale jednak codzień Pana (Boga), iż nie jestem jako ta Dekobry.

Następnie: błagam niech Pan nie sądzi wyłącznie z początku i końca. Gdyż żadna z tych dwu odsłon nie jest typowa. Pierwsza wydaje mi się najsłabsza z licznych odsłon masowych (szczególnie pod względem dynamicznym), a ostatnia jest jedyna, gdzie dwaj panowie mają czas i spokój do dłuższych abstrakcyjnych wynurzeń.

Stwierdzi Pan (jeśli Pan przejrzy) w kilku miejscach nie tylko podobieństwo, lecz wręcz tożsamość z Büchnerem. W tych miejscach korzystaliśmy oboje z najpopularniejszych źródeł ("Dantons Tod" jest w scenach politycznych prostą kompilacją nieskoordynowanych fragmentów, tłumaczonych dosłownie z protokołów przemówień - lub pseudohistorycznych plotek. W środkowej odsłonie w Konwencji nie przetłumaczyłam mistrzowskiej mowy Robespierra, lecz z pamięci (parę miesięcy po ostatnim przestudiowaniu źródeł) powtórzyłam sens fragmentów koniecznych dla akcji - w języku nowoczesnym. Cała ta odsłona jest udramatyzowaną parafrazą (niesłychanie skróconego oczywiście) protokołu owego przełomowego posiedzenia. Szczycę się, iż - technicznie - wywiązałam się z zadania lepiej niż Büchner. Ale też trudno by było inaczej, skoro wzrosłam na gruncie kultury literackiej o sto lat dojrzalszej - a i osobiście jestem o coś cztery lata starsza od niego.

Odsłony z Comité de Salut Public (przetłumaczyłam przez Komitet Ochrony, bardzo niezręcznie - gdyż to by wskazywało na centralę policji, nie na centrum rządu w ogóle - dla dźwięku; Komitet Dobrobytu byłby równie nieścisły, wskazywałby na finanse lub administrację ekonomiczną, a w dodatku pozbawiony dramatycznie-heroiczne go brzmienia, jakie dla mej apercepcji posiada moja wersja) są całkowicie fikcyjne; jak wiadomo przecie, posiedzenia wielkiego Komitetu były tajne i nieprotokołowane. Wiemy o nich tyle tylko, co po "Thermidorze" przypadkowo wygadali Collot, Billaud i (częsty gość z Komitetu Bezpieczeństwa) Vadier. Okrzyk Robespierra po pierwszym oskarżeniu przeciw Dantonowi jest powtórzeniem świadectwa Billauda, któremu w tym wypadku - wobec okoliczności - można przypuszczam wierzyć.

Mam nadzieję, iż nie wyrządzam krzywdy niczyjej pamięci. Danton był rzeczywiście megalomanem; posiadał jednak pewna, niedźwiedzią dobroduszność (której mu u mnie brak) - dlatego jednak tylko, ze jest strasz-iwie boleśnie trafiony. Przyznaję mu natomiast najcenniejszą zaletę ludzką - inteligencję - w znacznie wyższym stopniu, niż posiadał.

Kobiety można by pousuwać zupełnie, gdyby nie konieczność wytchnienia od czasu do czasu w życiu prywatnym.

Załączam wyrazy szacunku

St. Przybyszewska (Panieńska), Danzig, Am Weissen Turm 1., Barracke Nr. 12.

P.S. - Irlandzkie pochodzenie Robespierra przesadziłam, choć jest faktem; wydaje mi się bowiem nadzwyczaj zgodne z Jego charakterem i rolą.

[Do Leona S c h i 11 e r a]

[Gdańsk] 28.III.[1929]

Szanowny Panie,

czy Pan nie dostał mojego telegramu? Czy tez może zgubił Pan skrypt, tak ze adres nie dał się odszukać? Nie dziwiłoby mnie to wcale.

Przypuszczam ze Pan rozumie powody, dla których nie czekam pokornie aż się Panu spodoba zmiłować. Ad graecas Kalendas - wiem co prawda doskonale, że tak by wypadało - nie każdemu, rzecz jasna, lecz stanowczo mnie i mnie podobnym, osobnikom nieznanym i nie majętnym. Such people should know their place, shouldn't they? [Tacy ludzie winni znać swoje miejsce, czyż nie?]

Tymczasem jednak dowiedziałam się na mocy eksperymentów dość licznych, by zgodność ich można było uznać za niezbity dowód: że mi Pan odpowiedzi nie da, jeśli nie poruszę nieba i ziemi. A i wówczas nie na pewno; bo cóż Panu moje listy przeszkadzają? Cóż łatwiejszego jak wyrzucić list nie czytany?

"Sprawa Dantona" przepadła? No trudno; nie po raz pierwszy, a na pewno nie ostatni. Rzecz jasna, że to boli - jak okrutnie, nie mam zamiaru opisywać - ale nikogo przecież poza mną. Wielkiej pamięci Robespierra i kilku kolegów nie mogą już dotknąć brednie, jakimi je zasypują niezmordowane osły, upojone rozkoszą powtarzania się dosłownego od stu trzydziestu lat; nam tylko, jeszcze żywym, krzywdy wyrządzane wielkim umarłym wydają się nie do zniesienia. - Więc nikomu nie zaszkodzi, jeśli zamiast "Sprawy" polskie sceny wystawią przygotowującą tę antyrewolucyjną sztukę Rostworowskiego - widzę ją, słyszę ją stąd - nie mam nawet nadziei, że się co do jej treści mogę mylić. - A zresztą - któżby na miłość boską wystawiał takie ramoty, jak moja produkcja - póki mamy arcydzieła głębi i dowcipu w rodzaju "Wiosny Narodów" itp.?

Niechże mi Pan nareszcie da t? odpowiedź. Byłabym rada gdyby Pan zechciał dodać ocenę kroniki (krytyka ujemna nie przyprawia mnie o histerię, a przede wszystkim nigdy jej nie lekceważę) ale prosić Pana o to nie będę: po co się mam daremnie upokarzać?

Na wielce wątpliwy wypadek, gdyby przypuszczenia moje miały być niesprawiedliwe - przepraszam Pana. Lecz trudno mi zapomnieć, że za pierwszym razem odpowiedział mi Pan (a wtedy upokorzałam się daremnie, pamiętam jakimi prośbami) po czterech miesiącach, dlatego jedynie, że przypadkowo uzyskałam pomoc względnie znanego żurnalisty. - W miedzy czasie natomiast miałam sposobność poznać sytuację początkującego nieco bliżej; i (let's be fair) [bądźmy fair] trzeba przyznać, ze Pan jest jeszcze wyjątkiem: bądź co bądź przeczytał Pan sztukę bez zewnętrznego przymusu. Ale i u Pana ten cud może się nie powtórzyć.

Przestaję być człowiekiem. Żyję piekielnym napięciem płonnej nadziei (bo przeciw temu katowi nie ewidencja, nie rozumowe przekonanie nie pomoże) i wściekłością.. Furią uwięzionego zwierzęcia. Niech mi się Pan zatem nie dziwi - ale cóż, przecież Pan tego listu

nie przeczytał w ogóle.

Z poważaniem

St. Przybyszewska, Danzig, Am Weissen, Turm 1., Barracke Nr. 12.

[Do Heleny Barlińskiej]

[Gdańsk] 24 IV [1929]

(...) Schiller by mi miał odpowiedzieć -! Catch him doing so!

Co za nieszczęście, że nie kompromitującego o nim nie wiem?! Gdyż istnieje w każdym razie możliwość, ze szantaż wydusiłby z niego odpowiedź. Ale na pewno nie short of that.

Jeszcze, gdyby moja produkcja była przeciwna lub niedojrzała. Lecz "Sprawy Dantona" nie można lekceważyć, jeśli się nie jest osłem. Wątpię, czy literatura rodzima wydała w tym roku rzecz równie dobrą. - Ale cóż stąd, skoro autor nie jest ani majętny, ani znany, ani protegowany?

[Do Heleny Barlińskiej]

[Gdańsk] 18 VI [1929]

[...] Gorszym jeszcze od samego cierpienia, choć w samej sensacji mniej dotkliwym, jest chroniczny gniew. Pasja. To ferment bez porównania silniejszy od cierpienia: trzeba istnej tortury, i to bardzo przewlekłej, by wprowadzić duszę w stan neurotyczny - pozbawić ją równowagi, wykoleić. Pasja bezsilna przyprawi najzdrowszy system nerwowy o histerię w przeciągu kwadransa. Podobne, tylko głębsze i prawdopodobnie groźniejsze, jest działanie nienawiści. - Odczuwam obecnie swoje nogi jako zepsute i odnoszę się do nich z niewysłowioną pogardą - jak do nadgniłego jabłka. - W tym samym sensie spuchniętą, zbolałą, niezdatną - słowem zepsutą - jest pewna partia mojej duszy od kilku miesięcy, wskutek nienawiści do Schillera.

[Do Heleny Barlińskiej]

[Gdańsk] 25 VII [1929]

() dostałam odpowiedź od Schillera, co prawda pośrednią tylko.

No - ze wystawienie jest wykluczone, wiedziałam już, i to wiedzą absolutną. Szło (i chodzi) mi zatem tylko o jego zdanie, które cenię po poprzednim zetknięciu. - W gruncie rzeczy i na to zdanie (ogólne, które teraz podał) byłam przygotowana. Właściwie i prawdę mówiąc, spodziewałam się właśnie tego. - A przecież wstrząsnęło mnie na cały dzień, tak że się dopiero nad ranem mogłam zabrać do roboty. Teraz już minęło swoją drogą; jeszcze rok temu byłam wrażliwsza.

Wyekstorkwowałam przynajmniej tyle przez rozumie się, Grydzewskiego. Nie: na tego człowieka faktycznie słów nie znajduję. Przecie on ani mnie nie zna, ani mi nie winien nie jest, ani się najmniejszej korzyści spodziewać nie może. A przecież: gdy go trzy lata temu prosiłam tylko o rade - polecił mnie Schillerowi (gdyby nie to, "Dziewięćdziesiąty Trzeci" jednoaktówka leżałby dotąd w jakiejś szafie z papierami, wśród makulatury teoretycznie zwanej rękopisami do przejrzenia. Tak leży tam wprawdzie też, ale przejrzany - a to cała różnica). Gdym w marcu, wysyłając "Sprawę", prosiła o ponowne pośredniczenie - odpisał mi nazajutrz listem poleconym. - Obecnie, w rozpaczy, prosiłam go, by się dowiedział od Schillera, co sądzi o sztuce (bezczelność swoją drogą, na którą mnie nawet trudno się było zdobyć. Bądź co bądź człowiek kompletnie nieznajomy. Do tego stopnia, że się tylko domyślałam, iż to sam Grydzewski - znając nazwisko z "Wiadomości" - po nieczytelnym podpisie. Adresowałam stale do redakcji w ogóle; dopiero ostatni list, nie bez wątpliwości, zaadresowałam nazwiskiem i odtąd jestem pewna) - i by mi sam poradził, co mam z nią począć, skoro się Schiller usunął, a żaden chyba inny teatr mi jej nie uwzględni nawet.

Pisałam przedwczoraj, wysyłając list pocztą wieczorną. - Dziś w południe dostaję odpowiedź. Listem poleconym - chyba dlatego, że załączone porto było trochę wyższe od normalnego - lecz o połowę niższe od poleconego.

Dotąd ograniczał się zawsze do czterech linii; tym razem zdobył się na bite dwie strony. Przeprasza na wstępie, że nie może pytać na razie Schillera, gdyż Sch. jest chory z zdenerwowania, więc rzeczy dotyczące teatru wydają mu się tematem nieco ryzykownym, - nie wie, jaki jest jego ostateczny sąd o sztuce, lecz podczas czytania wyrażał się o niej bardzo pochlebnie (co podkreśla i dodaje, że to nie zdawkowy komplement i że mu G[rydzewskiemu] ją miał dać przeczytania, gdy sam skończy, lecz wyjechał następnie, potem zaczęła się nagonka o Brechta, wskutek czego "Sprawa" poszła zapomnienie. - Bezwzględność tego ostatniego zwrotu war mir besonders willkonmen, gdyż takie naiwności do pewnego stopnia gwarantują prawdziwość momentów pochlebnych. A na fakt, żeby moja produkcja miała być przedmiotem dla takich dwu wielkości - jednak przygotowana nie byłam- Następnie potwierdza moje smutne przypuszczenie (raczej twierdzenie), że produkcja nieco trudniejsza nie ma w ogóle na innej scenie po za Teatrem Polskim, i to za Schillera - czyli że teraz przepadło. Prosi mnie jednak o przesłanie egzemplarza, gdyż zamierza wykonać dwie próby: z Zawistowskim, który trochę jednak odmłodził Narodowy - a następnie z wydawnictwem Hoesicka, co do tego drugiego jednak ostrzega, że wydanie jest wielce nieprawdopodobne (pokłada tylko pewne nadzieje w moje nazwisko, tzn. nie moje, lecz ojca) i że w najlepszym razie nie mogłabym się spodziewać żadnego honorarium. Kończy prosząc, bym się w podobnych sytuacjach stale bez ceremonii do niego zwracała.

Potem, do góry nogami, dopisek: odpieczętował list, by mi donieść, ze się widział z Schillerem (nie mogę sobie odmówić dosłownego zacytowania "za sztukę składa Pani swój hommage, jak się wyraził: uznaje ją za lepszą tak od Buchnera jak i od Rollanda; wystawiłby ją z największą chęcią i twierdzi, że mogłaby mieć powodzenie". Dodaje, że wziął egzemplarz, a po przeczytaniu natychmiast da Zawistowskiemu.

Lepsza od Romain-Rollanda - to nie sztuka, bo "Danton" tego autora jest kiepski (przeraźliwie naiwny sposób charakteryzowania postaci historycznych w dramacie, wspólny obu wymienionym dramaturgom: oto po prostu każdy z nich* mówi o sobie, że jest taki a taki. Nie mogę się jednak jeszcze uspokoić, i odczytuję teraz dla porównania tamte dwa dramaty, choć je oba znam prawie na pamięć. Ale tego właśnie momentu nie zauważyłam dotąd: tej niedosyconej, mgławicowej wizji - bo z niedosycenia wizji wynika konieczność użycia podobnie naiwnych środków. Büchner oczywiście ma miejsca intensywnie żywe - punktami) lecz ,,lepsza od Büchnera - to już jest komplement, od którego można dostać zawrotu głowy. Co prawda, jak już wspominałam, z właściwą sobie czarującą skromnością nie raz mówiłam sobie to samo; ale potwierdzenie fachowca** jest ważniejsze niż by być powinno; nawet u człowieka, który wie, że może ufać krytyce własnej []

No. Więc przynajmniej tyle. - A wiem, że Schiller nie szasta komplementami; poprzedni jego list był dość obszerny, mogłam się zorientować.

Ale pomyśl, jak konsekwentne jest moje szczęście: musiałam ukończyć swoją jak

najlepszą rzecz aus-ge-rech-net w chwili, gdy się władza Schillera zachwiała...!

Co do Zawistowskiego, nie mam ani cienia nadziei. Po pierwsze: jeśli wystawienie "Dreigroschenoper" było bolszewickie... to czym w takim razie jest "Sprawa Dantona"? Cóż stąd, że dramat nie ma najsłabszego tonu tendencji, traktuje politykę pozapolitycznie - cóż stąd, skoro nie wyśmiewa rewolucji, ani nawet - co już bezwzględnie obowiązuje nawet sprzyjających rewolucji autorów - nie przedstawia Robespierre'a jako krwawego błazna? Diese zwei Unterlassungssünden genügen vollauf, um einen des Bolschewismus, und zwar in dessen allerärgster Form zu überführen.

Przypuszczam, że szczególnie w tej chwili, po Brechcie, teatr, polski oczywiście, poza

typami heroicznymi, których u nas nie ma, a i gdzie indziej niewiele - nie mógłby zaryzykować wystawienia takiej sztuki. - Po drugie: Zawistowski, uwagą swą o sztucznym założeniu, dał mi właśnie tak znamienny dowód lękliwości umysłowej, zahukanej niesamodzielności myślenia - że mocno wątpię, czy go "Sprawa" choćby przelotnie ujmie.

Co do Hoesicka - to moja ostatnia nadzieja, i będę Grydzewskiego o to dręczyć. Gdyż na wydaniu "Dantona" bardziej mi jeszcze zależy niż na wystawieniu (po części ze względu na pamięć Robespierre'a i kilku kolegów). Ale i tu prawie że nie mam nadziei. Grydzewski łudzi się co do reklamowej wartości nazwiska Przybyszewskiego [...]

[Od Leona Schillera]

Łódź, dn. 6 XII 1929 r.

TEATR MIEJSKI W ŁODZI

ul. Cegielniana Nr 63

Telefon Nr 116

Szanowna Pani!

Jestem najzupełniej świadom mojej wielkiej winy wobec Pani, ale:

1) wtedy, kiedy Pani niecierpliwiła się a) byłem w Poznaniu, b) potem chorowałem na wsi pod Poznaniem, c) następnie chorowałem w Warszawie;

2) decyzji żadnej być nie mogło, gdyż układ repertuaru w teatrach Szyfmanowskich nigdy nie zależał ode mnie, a w tym czasie właśnie stosunki moje z Dyrekcja, uległy zaostrzeniu. Było to po wystawieniu Opery za 3 grosze Brechta. Echa tej burzy w szklance wody zapewne fale burżuazyjnej Wisły zaniosły aż do Gdańska.

3) Wobec tego dałem utwór Pani przeczytać kilku moim przyjaciołom i zrobiłem mały huczek. Między innymi czytał go p. Grydzewski. A potem kiedy nie wiedziałem jeszcze, w jakim teatrze w przyszłym sezonie pracować będę i czy będę mógł dramat Pani wystawić, chory i na pięć minut zniechęcony do Ojczyzny moich współobywateli, bez przesady, z wielkim żalem rozstałem się z różowym skoroszytem, powierzyłem go p. Grydzewskiemu, prosząc, by zapoznał z nim Zawistowskiego. I to była najmądrzejszą rzecz, jaką mogłem zrobić. Znacznie mądrzejsza niż wypisywanie epistoł z oceną "Sprawy Dantona". Stało się dobrze, lepiej niż myślałem. Wobec tego nie powinna Pani mieć do mnie żalu.

A teraz do meritum. - Wystawiłem obecnie szereg sztuk w Łodzi, potem będę coś robił w ,,Narodowym". Omawiając repertuar z p. Zawistowskim, poruszyłem naturalnie temat "Sprawy".

Szkoda, że termin nie ustalony i przesunięty w dal, nie tyle może astronomiczna ile "magistracką". Myślę, że można by rzecz przyśpieszyć, gdybym ją wystawił tu - w Łodzi. Panowie ci nie zdają sobie jeszcze sprawy z tego, jak dramat Pani może w realizacji scenicznej wyglądać. A ja, swoim zwyczajem, już Teatr łódzki pod dyr. Adwentowicza i przy moim współpracownictwie ma oblicze zdecydowanie społeczne i sit venia verbo - lewe. Gramy "Rywali", Tollera "Hoppla!", Wolfa "Cjankali", Wedekinda "Erdgeist" i "Büchse", jeden dramat sowiecki, "Szwejka" - poza tym w nowej inscenizacji "Hamleta" i "Branda".

Zespół - poza Warszawą - chyba najlepszy w Polsce. - Więc bardzo bym Panią zachęcał - zwłaszcza, że w ,,Narodowym" najprawdopodobniej ja bym "Sprawę" reżyserował, o ile oczywiście autorka nie ma nie przeciwko temu. Przypuszczam, że to przyspieszyłoby premierę, która mogłaby się odbyć jeszcze w tym sezonie, a nie, jak się o tym mówi, w przyszłym.

Więc niech Szanowna Pani rozstrzygnie. My tu jesteśmy gotowi. Jeżeli tak - proszę w imieniu Dyrekcji o przysłanie egzemplarza. Potem umowa i zaliczka.

Łączę wyrazy prawdziwego poważania

Leon Schiller

Szanowna Pani

Uważam - jeżeli moje zdanie ma jakiekolwiek znaczenie, - ze Szanowna Pani powinna się zgodzić na propozycję Schillera.

Z wysokim szacunkiem

M. Grydzewski

[Do Leona Schillera]

[Gdańsk], 22.XI.[19]29

Szanowny Panie:

jestem haniebnie poczciwa (czasem odczuwam dla siebie wręcz pogardę z powodu tej cechy charakteru); i rzeczywiście - choć Bóg mi świadkiem że wbrew woli - przestałam się na Pana gniewać. Tzn. dopóki sobie nie przypomnę szczegółowo tego czyśćca bezsenności i pasji bezsilnej, jaki przebyłam dzięki Panu. Nad listem Pańskim uśmiałam się, jak już dawno nie miałam sposobności. Między innymi zapomniał Pan, ze skrypt został przekazany p. Zawistowskiemu - przez p. Grydzewskiego, za m o j ą zrozpaczoną prośbą. Ale to nic. Ponieważ sama jestem unzuverlassig [niepewna] (tak bardzo polska właściwość, że rozumie się u nas sama przez się i brak na nie słowa), lecz brak mi najzupełniej Pańskiego sang-froid [zimna krew] - więc nieraz już w podobnych sytuacjach wyznawałam, że uznaję rację poszkodowanego i "kajałam się" (l'heredite n'est pas pour les chiens) [duma nie jest dla psów], by później nienawidzić siebie całymi tygodniami. Dlatego rozbroiło mnie i zachwyciło Pańskie postawienie kwestii. O mało co przecie, a byłby mnie Pan zawstydził...! Wciąż jeszcze nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Lecz śmiechu przyjaznej zazdrości, że tak powiem. Spróbuję nauczyć się od Pana.

Odpisuję trochę późno - nie dlatego, bym się chciała choć symbolicznie pomścić (ostatecznie nikt - prawdopodobnie - nie może wyrządzić Panu takiej... hm... przysługi, jaką Pan mnie wyrządził) - lecz dlatego, ze brak mi było forsy na znaczek. Trudno mi żądać, by Pan uwierzył. Ale tak było, przez blisko trzy tygodnie. Może straciłam tymczasem szansę, jaką mi Pan podał - byłoby to zdarzenie typowe dla mnie.

Na wszelki wypadek - tzn. gdyby jeszcze nie było za późno - godzę się oczywiście z radością na wystawienie Sprawy w Łodzi (skoro Pan montuje). Wie Pan prawdopodobnie od p. Grydzewskiego, jak niesłychanie mi zależy na Pańskiej reżyserii (szczególnie w "Sprawie Dantona", gdzie reżyser ma tyle znaczenia co autor - znacznie więcej, mam wrażenie, niż w dramaturgii dawniejszej. Mogę nawet z całą szczerością powiedzieć, że teraz dopiero perspektywa wystawienia cieszy mnie naprawdę w ciągu poprzednich dwu miesięcy nie odczuwałam radości prawie wcale - wszystko przegłuszała jedna okropna myśl: Chryste Panie, co oni mi z niej (sztuki) zrobią... Jeśli, z braku tych 15 fenygów, straciłam szansę Pańskiego wystawienia - co me ressemble [jak mi się wydaje] - Jeśli nie - to mogę odetchnąć - Zastanawia mnie jedno zdanie z Pańskiego listu: że w Narodowym "nie wyobrażają sobie jak rzecz na scenie może wyglądać. - Wie ist denn das moglich?! Przecie czytając jakikolwiek dramat w i d z i go się przede wszystkim i słyszy, nawet gdy się tak rzadko do teatru chodzi jak ja. - Rzecz jasna, że Pański (ewentualny) montaż (używam tych slow jak Tybetańczyk angielskiego slangu) prześcignie o wiele moją wizją, nie tylko co do mojego utworu zresztą lecz i co do cudzych; - ale żeby, poznawszy sztukę, nie mieć zarazem wizji scenicznej... well...

A w i e m, że "Sprawa Dantona" jest wyraźna. Nie będę udawać skromności od cza-su, gdy jej nie odczuwam. - propos skromności: na wiosnę? bardzo mi zależało na Pańskiej ocenie - raz dlatego, że poprzednie uwagi Pańskie (ujemne) były niesłychanie trafne; powtóre dlatego, ze Pan jest fachowcem teatralnym, a ja nie: więc o ile mogę się sama zorientować co do literackiej wartości utworu, o tyle liczyłam na Pana, by się dowiedzieć o wadach scenicznych. Jeśli mi Pan ma co ważnego do zarzucenia - może zechce mi Pan to zakomunikować. Z zarzutem Pańskim rozprawię się sama: Pana męczyć nie będę. - Chyba gdyby szło o coś zasadniczego, na czym mi zależy (jak np. Rada Repertuarowa w Narodowym] zarzuca mi brak konkretności w konflikcie - a na tej niekonkretności polega, że tak powiem, cały wic).

Well - that will do. [Dobrze - to wystarczy.] - O Boże, zapomniałabym: skrypt dostanie Pan za 5 - 7 dni z (czy ze) Lwowa. Nie mam ich już więcej w domu. Chcę tam dać przepisać mir ist es ausserordentlich recht, [najbardziej mi to odpowiada] a dla Pana tych parę dni zwłoki nie stanowi przypuszczam różnicy.

Gdyby Pan nie był sobą, prosiłabym o wiadomość w razie rozmysłu. Ponieważ jednak wiem, że to na nie - więc żegnam Pana, załączają wyrazy prawdziwego szacunku - jaki żywię dla Pana jako "artysty".

[Od Mieczysława Grydzewskiego]

Warszawa, 12 III [19]30

(...) dla dramatu o Dantonie mam ten podziw co przedtem. Zasięgałem informacji co do jego losów. Otóż Schiller reżyserii teraz w Narodowym, mam wrażenie Łódź obawia się kosztów związanych z wystawieniem "Dantona". Natomiast Zawistowski zapewnił mnie, że "Danton" pójdzie jako sztuka w sezonie jesiennym. Mogliby go wystawić w maju, ale uważają maj za nieodpowiednią porę (z czym się zgadzam). Mają jeszcze trudności obsadowe, bo Zawistowskiemu zależy na pierwszorzędnych aktorach, ale przypuszczam, że je pokonają. Mam wrażenie, że ta zwłoka jest o tyle dobra, że szanse Schillera jako reżysera stają się znowu mocniejsze. Nie wiem, czy początek zdecydowałoby mu się powierzyć sztukę z epoki rewolucyjnej, po wyreżyserowaniu Shawa będą mieli mniejsze skrupuły.

[Od Leona Schillera]

[Lwów], 20 I [19] 30

Szanowna Pani!

()

Zgadza się tylko to, że ja Szanowną Panią molestowałem w roku ubiegłym z Łodzi o pozwolenie, z upoważnienia ówczesnego dyr. Teatr. Miejs. K. Adwentowicza. Rzeczbyła postanowiona, niestety stwierdzono, że aparat technicz. i artyst. teatr. Łódzk. jest ubogi, za prymitywny, by mógł kolosowi Pani podołać. Równocześnie Teatr Narodowy nawiązał kontakt ze mną (z okazji wystawienia tam przeze mnie "Domu serc złamanych" Shawa). Mówiło się o mojej pracy sezonie 930 - 1 - między innymi - o "Dantonie". - Jakoś nic z tego nie wyszło. Obawiałem się Danaów niosących dary, a Danaowie mieli pietra przede mną. Postanowiłem zabrać "Sprawę" do Lwowa i zapowiedziałem Wiad[omościach] Literac[kich], że będzie prawdopodobnie prapremiera. Od września męczę się nad obsadą i wynalezieniem takiego momentu, w którym pracownie teatralne mogłyby temu zadaniu sprostać. Od września, my, nędzarze właściwie, tylko dzięki wściekłemu uporowi produkujemy coś jak Pani może słyszała, nie jest tandetą- ciułamy pieniądze na b u d o w ę sceny obrotowej, której Lwów nie posiadał, s p e c j a 1 n i e dla dramatu Pani!!! oto już jest ten obłąkany pomysł w 3/4 wykonany! Czy Pani rozumie co to za wysiłek? Drogi, Miły, Lekkomyślny Przekorny, a tak bardzo utalentowany CYWILU TEATRALNY!! Czy Pani to potrafi ocenić, Pani, której Teatr Narodowy zrobił świństwo, nie wystawiwszy dotychczas "Dant[ona]". Pani, która z tego powodu publicznie nie protestowała!! [...]

I nagle list Pani - tak pochlebny dla mnie i tak we mnie godzący. Bo ewentualny protest Pani byłby skierowany przeciwko Schillerowi, jako dyrektorowi i reżyserowi, przeciw gościowi, który z tym przeklętym "Dantonem" włóczy się od teatru do teatru i ambicjonuje na tym punkcie, by udowodnić, że sztukę tę grać można i trzeba! [...]

Więc krótko:

Proszę o depeszę lub list express ,,Zgadzam się" []

Leon Schiller

Lwów 20 I 31

Dyrekcja Teatrów Miejskich

Gmach Teatru Wielkiego.

[Lwów], 6 III [19]31

Szanowna Pani!

Premiera Sprawy - środa 18 marca. Zwłoka stąd, że dzierżawcy musieli w tych ciężkich czasach zdobyć pieniądze na scenę obrotową. Wczoraj wreszcie Magistrat uchwalił ponieść koszt montażu - i dlatego dziś piszę .Pani wątpi w to (swoim zwyczajem), że tę inwestycję robi się specjalnie dla "Dantona" - a jednak tak jest. Dotychczas wszystkie widowiska wieloodsłonowe graliśmy ,,po staremu". - Co do reżyserii scen zbiorowych, proszę być spokojną. Postulat mi jest już kanonem dzisiejszej ,,Massenregie". Ktoś Panią źle poinformował o moich tendencjach ,,ultra" - właśnie, że nie jestem ,,ultra" i dawno już przeszedłem chorobę frazesu rew[olucyjnego]. Wobec tego "Dantonowi" nie grozi z mej strony zamach i swobodę jego wypowiedzi. Byłbym idiotą, gdybym tak świetną scenę jak zaplucie się Dant[ona] w walce z ,,tłumami" ważył się zmienić lub osłabić.

W ogóle to przesada, co pisano o mojej reżyseritis accuta. Nikt bardziej ode mnie nie stara się o pokazanie w inscenizacji bebechów (przepraszam) autora. (...)

Zaproszenia rozsyłamy po całej Polsce. W to jedno proszę uwierzyć: cieszę się, że ten Danton już żyje, jakbym sam był jego autorem, mimo że jestem tylko autora szczerym wielbicielem i sługą. Patrząc na materializację pomysłów Pani - w przerwach myślę, kiedy znów raczy Pani przesłać mi nowy maszynopis opatrzony nowymi wymyślaniami na oddanego Jej

L. Schillera

Lwów 6 II [19]31

Romanowicza 10

TELEGRAM

PRZYBYSZEWSKA, GDAŃSK, 16 3 31

Premiera piątek dwudziesty - Schiller

* w niektórych listach brak podpisu Przybyszewskiej - zachowały się bowiem tylko kopie maszynopisu. Listy pisała na ogół na maszynie, z kopią.

*odnosi się do ,,postaci". Musiałam wstać w połowie zdania i polować, bo posłyszałam śpiew komarzy. Wskutek podniecenia wojennego zapomniałam początek.

** teatralnego - w literaturze sama jestem fachowcem - a Schiller zaznaczył poprzednio, że wydaje są jako reżyser , któremu sceniczna postać utworu jest najważniejsza

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji