Artykuły

Sprawa Robespierre`a

SZANUJĘ konsekwencję. Także w teatrze. Cenię więc Okopińskiego z Hebanowskim, którzy przywracają naszemu teatrowi dramaty Micińskiego. Cenię i szanuję Jerzego Krasowskiego za konsekwentne popularyzowanie dramaturgicznego dorobku Stanisławy Przybyszewskiej. Po teatralnej "Sprawie Dantona", po telewizyjnej wersji "Dziewięćdziesiątego trzeciego" sięgnął Krasowski po świeżo przełożoną na język ojczysty (brak zainteresowania ze strony teatrów spowodował, że Przybyszewska - śladem ojca - stała się autorką dwujęzyczną) przez Stanisława Helsztyńskiego sztukę zatytułowaną "Thermidor".

Przybyszewska jest autorką jednego tematu. Tematem tym jest Wielka Rewolucja Francuska, jej kolejne etapy, jej upadki i wzloty. Monotematyczność to zupełnie zrozumiała i usprawiedliwiona bogactwem materiału faktograficznego. Starczyłoby go zresztą na parę jeszcze wątków fabularnych. Przy wszystkim zaś skomplikowana problematyka tamtych dni do dzisiaj budzi żywy rezonans.

Tak się złożyło, że nie oglądałem ani "Sprawy Dantona" ani "Dziewięćdziesiątego trzeciego". Nie znam także autorskiego egzemplarza "Thermidora". Był to więc mój pierwszy kontakt z twórczością Przybyszewskiej. Stąd zapewne - mimo że znałem opinie krytyków zgłoszone po premierze "Sprawy Dantona" - olbrzymie zaskoczenie polityczną mądrością, dojrzałymi diagnozami autorki. Stąd też zdziwienie, że niemal pół wieku dzieło to czekać musiało na swą sceniczną weryfikację.

O historycznej warstwie utworu szeroko i wnikliwie pisze w programie Krzysztof Wolicki. W tym więc miejscu kilka tylko niezbędnych przypomnień. Jest pełnia lata roku 1794. Rewolucja zwyciężyła. Wynalazek obywatela Guillotin spełniwszy swe zadanie wobec rzeczników starego ładu, pełni swą rolę dalej. Nadal w imię ludu i nadal wobec wrogów ludu. Tyle tylko, że słowo "wróg" zatraciło swą ostrość.

Rewolucja zwyciężyła, ale nie uporządkowała spraw wewnętrznych. Nadal nie ma co jeść. Zwycięzcy upojeni sukcesem z wolna zaczynają zapominać o hasłach, z którymi szli przeciw tyranom. Rozpoczyna się epoka małej, mieszczańskiej stabilizacji. Aktywni są tylko przywódcy, działający w imieniu ludu, ale już nie zawsze w jego interesie, już bez koniecznego z owym ludem dialogu. Określone koncepcje zaczynają przysłaniać interes ogółu.

I tu stwierdzenie porównawcze. Wprawdzie "czas akcji" w "Sprawie Dantona" przypada także na okres, w którym rewolucja apogeum ma już poza sobą, ale lud jeszcze chce o swym losie stanowić. W "Thermidorze" na planie pozostała tylko garstka przywódców. "Nieskazitelny" - jak się o nim powiada - Robespierre, za wszelką cenę chce ratować rewolucję. Nawet metodą wstrząsu. Nie wiem czy jest to środek najlepszy. On jednak naprawdę o idei myśli jeszcze. Chce jednak ratować rewolucję sam przeciw wszystkim. W imieniu ludu, ale bez prawdziwego z nim porozumienia. I dlatego zginie oskarżony o dyktatorskie ambicje.

Czy naprawdę chciał być dyktatorem? Historycy mówią - nie! Może już prędzej materiałem na dyktatora okazałby się Saint Just. I on jednak musi zginąć. Sytuacja nie dojrzała jeszcze. Za lat parę dopiero "Pierwszy Konsul" zwany także "małym kapralem" zostanie Cezarem. A rewolucyjny lud wołać będzie "Vive l'empereur". I słabą pociechą jest fakt, że ci, którzy spowodowali śmierć Robespierre'a, także nie są triumfatorami, gdyż zbyt daleko już od mas odeszli, zbyt głęboko je lekceważyli.

Kiedy w lutym roku 1971 słucha się ze sceny słów wypowiadanych w sztuce napisanej w roku 1925 zaskakuje ich współczesność. Uzurpowanie sobie praw do wszechwiedzy, brak związków z masami ludowymi, to sprawy najbliższych przecież naszych doświadczeń. Ludowładztwo znaczyć przecież powinno zawsze władanie ludu, nigdy zaś władanie ludem.

"THERMIDOR" jest sztuką praktycznie pozbawioną zupełnie scenicznych działań. To wielki rozpisany na głos dyskurs polityczny. Tak też potraktował tekst Jerzy Krasowski budując przedstawienie ascetyczne, ale przecież naładowane wewnętrzną pasją, posiadające dobre tempo. Przedstawienie, które właśnie swą dyskursywnością atakuje i przykuwa uwagę widza. W moim odczuciu zastrzeżenia budzi reżyserskie ustawienie końcówek scen poprzedzających kolejne, spodziewane, wejście Robespierre'a. Nagle i najniespodziewaniej przywódcy Konwentu zaczynają się zachowywać jak sztubacy przyłapani na paleniu papierosów; na dodatek - z magnetofonu przyśpieszony rytm serca.

Może reżyser chciał wyjść naprzeciw dekoracjom Wojciecha Krakowskiego? Krakowski zaprojektował bowiem groźne przez samą swą monumentalność wnętrze i zupełnie niepotrzebnie surowe ściany ozdobił reprodukcjami sztychów, których tematem jest gilotyna. Dopowiedzenie chyba zbyteczne. W każdym razie osobiście wolałbym jednak, tym razem, większą dosłowność.

Perfidna, by nie rzec - perwersyjna, jest konstrukcja tej sztuki. Otóż o Robespierze mówi się nieprzerwanie; on sam jednak zjawia się dopiero w końcówce, po to jedynie, by wygłosić parę niezobowiązujących kwestii i jeden wielki (choć przez Saint Justa przerywany) monolog. I trzeba sprawności i dojrzałości warsztatowej I g o r a Przegrodzkiego by z nie-wielkiego materiału tekstowego stworzyć - nie waham się użyć tego słowa - kreację. W każdym geście i w każdym drgnieniu głosu jest na miarę herosów skrojonym a przecież bardzo ludzkim zarazem trybunem ludu, wierzącym w konieczność i sens swych działań.

W ogóle aktorstwo jest mocną stroną widowiska. Tuż obok Przegrodzkiego pragnąłbym postawić Andrzeja Polkowskiego (Billaud - Varenne) i Witolda Pyrkosza (Fouché) w obu wypadkach postacie narysowane wyraziści i dyskretnie wycieniowane. Bardzo interesujące, pełnokrwiste propozycje zgłosili także Janusz Peszek w roli szlachetnego Saint Justa i Józef Skwark (Vilate). Ten ostatni specjalizuje się (czy też jest specjalizowany) w rolach spiętych emocjonalnie nerwowców. Robi to bardzo interesująco, ale w trosce o dalszy rozwój młodego aktora należałoby chyba pomyśleć o stawianiu mu także innych zadań. Wiele wewnętrznej prawdy mieli także Marian Wiśniowski (Barere) i Romuald Michalewski (Tallien). Natomiast nieco na mój gust zbyt dynamicznym Collot D'Herbois był Andrzej Gazdeczka. W niewielkiej roli Carnota wystąpił Bolesław Abart.

Jest to więc w sumie przedstawienie ponad wszelką wątpliwość interesujące, zasługujące na uwagę, choć nie najłatwiejsze w odbiorze. Jest to także przedstawienie dokumentujące, że "teatr faktów" może być robiony w oparciu o dobrą literaturę. Dowodzące, że teatr polityczny może fascynować nie plakatowością, ale właśnie prawdziwym głębokim zaangażowaniem.

Teatr Polski we Wrocławiu. Stanisława Przybyszewska "Thermidor". Przekład: Stanisław Helsztyński. Scenografia: Wojciech Krakowski. Reżyseria: Jerzy Krasowski. Prapremiera 11 luty 1971.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji