Artykuły

Terapia śmiechem

Publiczność teatralna chce się śmiać, o czym świadczą tłumy na zachodnich farsach. Popularne są zwłaszcza komedie o seksie. Są jednak tematy, z których w polskim teatrze nie wolno żartować: to śmierć i religia - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Moda na zachodnie farsy osiągnęła w Polsce apogeum. W trzech ostatnich sezonach w teatrach repertuarowych odbyło się kilkanaście premier brytyjskich komedii, w tym dziesięć tylko jednego autora: Raya Cooneya, klasyka gatunku. Na niektóre tytuły bilety są wyprzedane na miesiąc przed przedstawieniem. Powstają już teatry wyspecjalizowane w farsach, jak powołany niedawno w stolicy Dolnego Śląska Wrocławski Teatr Komedia, a warszawski teatr farsy Kwadrat notuje rok w rok ponad 100 procentową frekwencję. W odróżnieniu od brytyjskiego rynku teatralnego, gdzie językiem komedii teatr mówi o ważnych tematach - jak zmiany w obyczajowości i stylu życia, konflikt pokoleń czy polityka - w Polsce gra się głównie farsy krążące wokół sfery seksu. Przykładem jest zawrotna kariera "Mayday", najpopularniejszej z fars Raya Cooneya, którą wystawiono dotąd dwadzieścia dwa razy. To opowieść o taksówkarzu bigamiście, który prowadzi podwójne życie, ukrywając prawdę przed żonami i policją. Bigamia jest prawnie zakazana, potępia ją Kościół, nie przeszkadza to jednak tysiącom polskich widzów, którzy śmieją się do rozpuku z perypetii sympatycznego bohatera. Podobnie bezpiecznym tematem jest seks przedmałżeński, sprężyna niezliczonych komedii, choćby "Wieczoru kawalerskiego" Robina Hawdona. Bohaterem jest tu pan młody, który po alkoholowej nocy z kolegami budzi się w łóżku z pokojówką. Efekt: pełne sale i wyprzedane bilety.

Narty Elvisa Presleya

W Polsce nigdy nie wystawiono słynnej komedii włoskiego dramatopisarza i noblisty Dario Fo "Mistero Buffo" (1969), który zderza sacrum z profanum, opowiadając o zdarzeniach z Ewangelii z perspektywy zwyczajnych ludzi. W jednej ze scen sprzedawca wody relacjonuje wskrzeszenie Łazarza, ubijając jednocześnie interesy, w innej średniowieczny papież Bonifacy VIII przedstawiony zostaje jako chciwy złośnik, który ugina się pod ciężarem klejnotów. Chrystus daje mu w końcu potężnego kopniaka.

Jedyną polską komedią, która dotyka tematu Papieża są "Narty Ojca Świętego" Jerzego Pilcha. Chociaż to w gruncie rzeczy jest to opowieść o szacunku, jakim cieszy się Jan Paweł II wśród rodaków, Teatr Narodowy podszedł do niej niezwykle ostrożnie. Krąży anegdota, że dyrekcja namawiała autora, aby przeniósł akcję ze współczesności w lata 70. i zamienił postać Ojca Świętego na Elvisa Presleya. To wiadomość o przyjeździe piosenkarza na narty miała zelektryzować miasteczko na południu Polski, na szczęście autor nie zgodził się na zmiany. O opinię na temat sztuki zwrócono się do duszpasterza środowisk twórczych ks. Wiesława Niewęgłowskiego, ten jednak nie miał nic przeciwko. Mimo to w czasie żałoby tytuł zszedł z afisza i wrócił dopiero w następnym sezonie.

Trup w każdej torbie

Elżbieta Manthey, prywatna producentka teatralna z Warszawy, sprzedaje prawa do przekładów fars Cooneya. Wprowadziła na scenę już wiele przebojów tego autora, wydawało się, że z jego najnowszą farsą zatytułowaną "Tom, Dick i Harry" także nie będzie problemu. Manthey postanowiła ją sama wyprodukować. Zainteresował się warszawski Teatr Na Woli, tekst przetłumaczono, reżyser Paweł Pitera skompletował obsadę. Premiera miała odbyć się w sylwestra. Przed podpisaniem umowy teatr jednak zmienił zdanie.

- Usłyszałam, że jest to sztuka wulgarna, uderzająca w dobry obyczaj - mówi producentka.

Poszło o trupa. Akcja farsy kręci się wokół preparatów anatomicznych, które jeden z bohaterów zatrudniony w szpitalu w charakterze portiera przynosi do domu swego brata. Chce je zakopać w ogródku, by obniżyć cenę nieruchomości i pomóc bratu w wykupieniu domu na własność. Zwłoki schowane w reklamówkach z supermarketu stają się źródłem absurdalnych komplikacji. Domownicy próbują ukryć je przed policjantem i surową panią z agencji adopcyjnej, od której zależy, czy rodzina będzie mogła adoptować dziecko.

Mówi Elżbieta Lechicz-Niesiołowska, zastępca szefa teatru: - Nasi recenzenci wewnętrzni uznali, że to nie jest sztuka na Sylwestra. W czasach walki o prawa dzieci nienarodzonych, kiedy szaleje terroryzm, może być źle odebrana.

Trup to nie wszystko. Nie spodobał się również sposób przedstawienia pary nielegalnych imigrantów z Kosowa, którzy pojawiają się nieoczekiwanie w domu bohaterów. W oryginale nie mówią po angielsku i londyńczycy przedrzeźniają ich niezrozumiały język.

Dogmaty z gumy

Tymczasem dla brytyjskich satyryków i komediopisarzy nie ma tematów tabu: od męskich, szowinistycznych żartów Benny Hilla na temat blondynek po farsy Joe Ortona z lat 60., do dziś szokujące seksualnym hedonizmem. Najgłośniejsza z nich - "Zabawiając Pana Sloane'a" - opowiada o 19-letnim chłopaku, który staje się seksualną zabawką w rękach dwojga londyńczyków w średnim wieku, brata i siostry. Chłopak wcześniej zamordował im ojca, teraz pod groźbą wydania policji ma przez pół roku zabawiać brata, przez drugie pół - siostrę.

W innej sztuce Ortona, zatytułowanej "Łup", para kochanków obrabia bank, a pieniądze chowa do trumny razem z ciałem matki, która właśnie została zamordowana. Niewybredne żarty na temat seksu i Kościoła służą wyśmianiu skorumpowanego establishmentu - jedyną osobą, która ponosi karę jest ojciec, ślepo wierzący w sprawiedliwość i autorytet władzy.

W Polsce Orton jest jednak prawie nieznany. "Łup" nie był w ogóle wystawiony, a "Zabawiając..." nie było grane od lat.

Wiele gagów Monty Pythona, legendarnej grupy satyryków, która zawiązała się pod koniec lat 60. dotyka sacrum i śmierci. Jak choćby gag "W zakładzie pogrzebowym": do sprzedawcy trumien przychodzi mężczyzna z workiem, w którym znajdują się zwłoki jego matki. Trumniarz proponuje zjeść matkę w postaci pieczeni z frytkami. Klient wzdraga się, na co trumniarz odpowiada: "Zjemy ją, a jeśli pan potem będzie miał poczucie winy, wykopiemy grób, a pan do niego zwymiotuje".

Funkcją czarnego humoru jest nie tylko szokowanie. Mówi Andrzej Saramonowicz, scenarzysta i dramatopisarz: - Nie chodzi o to, abyśmy przestali okazywać szacunek naszym zmarłym. Jego celem jest oswojenie ze śmiercią poprzez śmiech.

Z tych samych powodów Saramonowicz wykorzystał motyw śmierci w swojej filmowej komedii "Ciało": bohaterowie wiozą z Krakowa do Sopotu ciało zmarłego kolegi, który zapił się na śmierć, po drodze jednak gubią trupa. Zwłoki przechodzą z rąk do rąk, a ich kolejni właściciele sądzą, że to oni są sprawcami śmierci.

Mimo że film naruszał obyczajowe tabu, nie wywołał protestów. - W filmie jako gatunku popularnym można więcej. Inaczej w teatrze, który w Polsce jest traktowany jak świętość - uważa Saramonowicz. "Ciało" nie wywołało skandalu, z zarzutami spotkała się natomiast teatralna komedia "Testosteron". Saramonowicz: - Gdybym napisał poważną sztukę o narkomanach, nikomu by nie przeszkadzało, że bohaterowie klną. W komedii część widzów i krytyków odebrało wulgaryzmy jako coś niestosownego.

Terapia śmiechem

Śmiech ze świętości jest potrzebny, bo uwalnia od lęków i paradoksalnie wzmacnia sacrum. Do nielicznych, którzy to rozumieją, należy Maciej Englert, który w warszawskim Teatrze Współczesnym wystawił czarną komedię Martina McDonagha "Porucznik z Inishmore". To historia bojówkarza z Irlandzkiej Armii Republikańskiej, dla którego życie kota jest cenniejsze od życia ludzkiego. Englert zastosował chwyty rodem z kina akcji: słychać ogłuszające strzały, krew sika na ściany, na scenie pojawia się nawet odcięta noga. Zamiast grozy efekty budzą szczery śmiech. Wszystko po to, aby rozbroić horror terroryzmu, którym karmią nas media.

Podobnie myśli Marek Rębacz, jeden z nielicznych polskich komediopisarzy, autor "Dwóch morg utrapienia". W jego najnowszej sztuce "Płeć przeciwna" bohaterem jest zawodowy morderca, który ma zabić znanego polskiego polityka określanego kryptonimem "Grzywka". Do zabójstwa nie dochodzi, bo wykonawcę łapie w swoje sidła kobieta.

Takich prób budowania dystansu poprzez śmiech jest za mało. Tymczasem gdyby na farsę Cooneya spojrzeć poprzez doświadczenie terroryzmu, nie byłaby już tylko komedią omyłek. W historii londyńczyków z klasy średniej, którzy nie mogą poradzić sobie z reklamówkami pełnymi ludzkich szczątków oraz parą emigrantów z Kosowa odbija się czkawką świat początku wieku, w którym wojna przestaje być czymś abstrakcyjnym. Tylko czy ktoś się odważy?

Na zdjęciu: scena z "Nart Ojca Świętego" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji