Artykuły

Warlikowski - wielka gwiazda Openera

Najbardziej deficytowym towarem na gdyńskim festiwalu Open'er jest... wejściówka na spektakl. Jak to się dzieje, że tysiące młodych ludzi w dżinsach i trampkach po nocy spędzonej na koncercie rano ustawiają się w kolejce do namiotu teatralnego? - Nasz teatr nie ma nic wspólnego z komercją, elegancją, wyjściem z rodzicami na nudne przedstawienie. Kluczem jest przeżycie wspólnotowe, które dają spektakle Warlikowskiego - mówi dramaturg Nowego Teatru w Warszawie Piotr Gruszczyński.

Teatr na Open'erze obecny był od kilku lat. Ale wcześniej były to niewielkie przedstawienia plenerowe lub happeningi, m.in. Sopockiego Teatru Tańca. W zeszłym roku po raz pierwszy organizatorzy festiwalu przygotowali wyjątkowe wydarzenie - codziennie w południe można było obejrzeć głośne "Anioły w Ameryce" Tony'ego Kushnera w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego - jeden z najważniejszych polskich spektakli XXI wieku. Przedstawienie było grane w namiocie o powierzchni półtora tysiąca metrów kwadratowych, który mieścił profesjonalną scenę teatralną i widownię na 500 miejsc.

Najsilniejsze przeżycie teatralne w życiu

Ale dostać się na spektakl nie było łatwo. Ania z Gdyni w zeszłym roku polowała na wejściówkę cały dzień. - Już podczas wysiadania z autobusu przy lotnisku było widać, kto wybiera się na przedstawienie. Galopem biegliśmy do kolejki, która parę godzin przed spektaklem ustawiała się przy namiocie teatralnym, żeby załapać się na wejściówki. Dla mnie zabrakło. Potem pojawiła się informacja, że za kilka godzin będą rozdawać bilety na jutrzejszy spektakl. Odstałam swoje i udało mi się wyszarpać miejscówkę.

Nazajutrz, oglądając "Anioły w Ameryce", spędziła w dusznym namiocie pięć godzin. Ale nie ma cienia wątpliwości, że było warto. - Fenomenalne przeżycie, którego nigdy przedtem ani potem nie powtórzyłam w żadnym innym teatrze - kwituje.

Ania pamięta rząd kaloszy, które suszyły się między sceną a widownią. A przede wszystkim wyjątkowe skupienie młodych ludzi, łzy wzruszenia i huragan braw po zakończeniu. - Publiczność płakała, ja też ryczałam jak bóbr. Aktorzy, kłaniając się, ukradkiem ocierali łzy Czuło się, że zdarzyło się coś wyjątkowego. I jakąś niewypowiedzianą wdzięczność wobec artystów, którym chciało się tu przyjechać i w niewygodnym namiocie zagrać na sto procent.

- Pomysł pokazania "Aniołów..." na Open'erze początkowo wydawał się szalony, nic nie przemawiało za tym, że to może się udać - mówił w wywiadzie dla "Gazety" Maciej Stuhr. - Na widowni nie było wystarczająco ciemno, grając, słyszeliśmy kapiące na namiot krople deszczu. Ale okazało się to najsilniejszym przeżyciem teatralnym, jakie miałem w życiu. Publiczność - marzenie. Nie nasza codzienna warszawka, teatrolodzy, studenci szkół teatralnych, krytycy, tylko młodzi ludzie w kaloszach, żywo reagujący na przedstawienie. Od rana tysiące ludzi stało w kolejce do wejścia i wielu było odprawianych z kwitkiem. Po spektaklach szliśmy razem na koncerty. Podchodzili do nas, rozmawiali. Często byli z miejscowości, w których nie było teatru, a jak był, to nie znali takiej estetyki, jaką my proponujemy - wspominał Maciej Stuhr.

Takie rzeczy tylko w Awinionie

Po oszałamiającym sukcesie "Aniołów w Ameryce" organizatorzy Open'era postanowili iść za ciosem i rozszerzyć ofertę teatralną. Jej kuratorem został Nowy Teatr z Warszawy, którego Krzysztof Warlikowski jest dyrektorem artystycznym.

Poprzeczka była ustawiona wysoko, ale nikt nie przypuszczał, że polską premierę będzie miał w Gdyni "Kabaret warszawski" w reżyserii Warlikowskiego - najbardziej oczekiwany spektakl ostatnich miesięcy.

Jak do tego doszło? Piotr Gruszczyński, dramaturg Nowego Teatru i współautor adaptacji "Kabaretu warszawskiego": - Po sukcesie zeszłorocznych spektakli postanowiliśmy wrócić do Gdyni i wykorzystać szansę na ponowne spotkanie z niesamowitą publicznością, młodą i chłonną, ale która nieczęsto zagląda do teatru. Pomysł polskiej premiery "Kabaretu..." na festiwalu to wspólny pomysł Mikołaja Ziółkowskiego, organizatora Open'era, i teatru. Obie strony bardzo tego chciały - podkreśla.

Poza "Kabaretem warszawskim" w teatralnej ofercie Open'era znalazły się w tym roku także spektakle: "Courtney Love" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki z Teatru Polskiego we Wrocławiu, "Nancy. Wywiad" w reżyserii CIaude'a Bardouila z Nowego Teatru w Warszawie i "Paw królowej" Doroty Masłowskiej w reżyserii Pawła Świątka krakowskiego Teatru Starego. Co czyni gdyński Open'er bodaj jedynym festiwalem muzycznym na świecie, który zapewnia ofertę teatralną na tak wysokim poziomie.

W tym roku wstęp na festiwalowe spektakle jest możliwy tylko po wcześniejszej rezerwacji bezpłatnej wejściówki, którą otrzymuje się na podstawie wykupionego biletu na Open'era.

- Z tymi miejscówkami to jakiś cyrk - mówi Ania, która oczarowana zeszłorocznymi "Aniołami..." postanowiła także w tym roku wybrać się do teatru. - Śledziłam informacje, kiedy ruszy rezerwacja. Pilnowałam terminu, wchodzę, są wejściówki! Zarezerwowałam dla siebie i nagle strona się zawiesiła. Chyba padł serwer. Na drugi dzień działała, ale biletów już nie było. Moi przyjaciele obeszli się smakiem.

- W ciągu godziny zostało sprzedanych wszystkie pięć tysięcy biletów. Takie rzeczy zdarzają się tylko na festiwalu w Awinionie - przyznaje Piotr Gruszczyński.

Prowokuje widzów do rozmowy

Największe zainteresowanie budzi rzecz jasna "Kabaret warszawski" w reżyserii Warlikowskiego - jednego z najbardziej cenionych polskich twórców teatralnych, wymienianego jednym tchem obok Krystiana Lupy, zbierającego entuzjastyczne opinie za granicą, gdzie często prezentuje swoje realizacje. Zwłaszcza na prestiżowym festiwalu teatralnym w Awinionie, który - co jest zdarzeniem bez precedensu - jest współproducentem "Kabaretu warszawskiego". W Awinionie spektakl Warlikowskiego zostanie pokazany pod koniec lipca. A potem w Le Theatre de la Place w belgijskim Liege.

Warlikowski w swoich ostatnich realizacjach opiera się głównie na swoistej kompilacji tekstów i materiałów z różnych źródeł. W przypadku najnowszej sztuki dramaturgią zajął się Piotr Gruszczyński, który miał za zadanie przygotowanie materiałów podporządkowanych naczelnemu tematowi spektaklu - tytułowemu kabaretowi. Przedstawienie składa się z dwóch części, odnoszących się do dwóch miast, w których ta forma sztuki znalazła szczególnie ważne miejsce. Z jednej strony to Berlin w latach 20. i 30., w których kabaret był miejscem nąjbujniejszego rozwoju sztuki, a z czasem - ostatnim bastionem kultury w walce z nazistowską koncepcją miejsca artysty w życiu narodu. Główną inspiracją dla tej części spektaklu był dramat Johna Van Drutena "Fm A Camera", który stał się kanwą słynnego filmu "Kabaret".

W drugiej części spektaklu akcja przenosi się do Nowego Jorku tuż po zamachu z 11 września 2001 roku, a punktem wyjścia do tej części opowieści niezależny film "Shortbus" Johna Camerona Mitchella, pokazujący zagubienie emocjonalne i seksualne młodych Amerykanów,

W każdym z tych dwóch światów bohaterowie potrzebują azylu od coraz brutalniejszego świata na zewnątrz. W Berlinie takim miejscem jest kabaret, w Nowym Jorku - podziemny klub.

- Warlikowski, znany z tego, że prowokuje widzów do nieustannej rozmowy, dyskusji i debaty, sięga po formę i poetykę kabaretu, w której bezpośredni zwrot do widza i nieustanne łamanie konwencji narzucających czwartą ścianę należą do podstawowych zasad. Kabaret z zasady jest przestrzenią wolności i trwającego permanentnie porządku karnawału - mówi Piotr Gruszczyński, współautor adaptacji.

W najnowszej realizacji Warlikowskiego, firmowanej przez Nowy Teatr, wziął udział stały zestaw jego współpracowników. O muzykę zadbał jeden z najbardziej cenionych kompozytorów, Paweł Mykietyn, ruchem scenicznym zajął się francuski choreograf Claude Bardouil (na Open'erze można go zobaczyć także w spektaklu "Nancy. Wywiad", w którym tańczy obok, występującej również w "Kabarecie warszawskim" Magdaleny Popławskiej), a w obsadzie znalazł się cały gwiazdozbiór Nowego Teatru, m.in.: Stanisława Celińska, Magdalena Cielecka, Ewa Dałkowska, Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Redbad Klijnstra, Jacek Poniedziałek i Maciej Stuhr.

- Przedstawienie portretuje grupę ludzi wolnych od społecznych schematów, która daje sobie wsparcie. Jednocześnie czują za sobą oddech większości - mówił w wywiadzie dla "Gazety" Piotr Polak, który gra Jamesa, jednego z głównych bohaterów nowojorskiej części spektaklu.

Jedną z bohaterek "Kabaretu..." jest Justin Vivian Bond, transseksualistka, autentyczna postać. W jej roli Jacek Poniedziałek. - Transseksualizm jest tematem przez nas wypieranym. Wstydliwym, stanowiącym w Polsce o wiele większe tabu niż homoseksualizm. Wywołującym niezdrowy uśmiech, szyderstwo, przemoc słowną. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się wokół Anny Grodzkiej. Nawet wśród ludzi stosunkowo otwartych, tolerancyjnych, wykształconych, artystów, intelektualistów, polityków. Nawet wśród homoseksualistów osoby transseksualne budzą często agresję - mówił aktor w jednym z wywiadów.

We współczesną wersję Sally Bowles - gwiazdy berlińskiego kabaretu, zagraną w filmie przez Lizę Minelli - wciela się Magdalena Cielecka. - Ciekawe jest dla mnie, że po raz kolejny dostałam rolę aktorki. I po raz kolejny mogę powiedzieć o cenie, którą się płaci za bycie aktorką. Krzysztof Warlikowski chciał zrobić spektakl, w którym pokaże swój zespół: oto aktorzy, których znacie z wielu ról i czytacie o nich plotki w internecie. Ludzie, którzy się przyjaźnią, przebywają godzinami ze sobą. To spektakl o nas, o tym, w jakim momencie jesteśmy - jako ludzie, jako aktorzy - mówiła w wywiadzie dla "Gazety".

Na widowni reżyser "Shortbusa"

Połączenie rozgłosu, który towarzyszył spektaklowi na długo przed premierą, ze specyficznymi okolicznościami, w których był wystawiany, zaowocowało nietypowym składem tłumu czekającego na wejście. W środę przed południem obok siebie stanęli z jednej strony typowi uczestnicy festiwalu: młodzi ludzie w koszulkach z nazwami zespołów, z drugiej - obserwatorzy teatralnych premier, akademiccy teatrolodzy, recenzenci, aktorzy, dyrektorzy teatrów. Jedni dźwigali plecaki i karimaty, inni - płócienne torby ozdobione logotypami popularnych festiwali, np. wrocławskich Nowych Horyzontów albo hasłami promowanymi przez modnych projektantów, choćby tych z firmy Pan Tu Nie Stał.

Gościem specjalnym środowej premiery był John Cameron Mitchell, reżyser cytowanego w spektaklu filmu "Shortbus" - którego Warlikowski wywołał na scenę podczas oklasków.

Ale "Kabaret..." w przeciwieństwie do zeszłorocznych "Aniołów...", które zachwyciły publiczność, bardzo podzielił widownię. Wiele osób wychodzących z namiotu wypowiadało się entuzjastycznie, choć nie brakowało głosów, którym do zachwytów było daleko.

Jedni chwalili ideę remiksowania różnych tekstów w jednym spektaklu i sposób, w jaki twórcy "Kabaretu..." zmodyfikowali niektóre wątki zaczerpnięte z filmu "Shortbus". Podobał się mocny w wymowie końcowy monolog w wykonaniu Jacka Poniedziałka.

Ania wyszła z "Kabaretu..." lekko rozczarowana. - Aktorstwo najwyższej próby to fakt. Tyle że dla kogoś, kto zna film "Kabaret", pierwsza część jest całkowicie przewidywalna. Natomiast część nowojorska, obfitująca w piękne pojedyncze sceny, nie układa się w spójną całość. Wyestetyzowana, ale z niejasnym przekazem - podkreśla.

Po gdyńskiej premierze wszyscy zwracali uwagę na wielość wątków i cytatów, które składają się na "Kabaret..", tworząc mozaikową całość.

- Taki bezradny czułem się w Warszawie w bełkocie naszej stolicy- mówił po środowym przedstawieniu Krzysztof Warlikowski w rozmowie z radiową "Trójką". - Tak, jakbyśmy lekko dryfowali. Ważne było dla mnie, by zastanowić się, co ja w takim dryfującym momencie mógłbym widzom powiedzieć. Obie części "Kabaretu warszawskiego" mają się do rzeczywistości tak, jak ją odczuwam: w jej lęku, w ekstremum, w nienawiści. Od 1989 r. próbujemy budować siebie od początku, od nowa nazywać. W ramach tego nazywania jest to przedstawienie.

Warlikowski przyznał też, że ceni i lubi opener'ową publiczność. - To bardzo fajny moment konfrontowania się z ludźmi, którzy nie tylko chodzą do teatru. Tu, na Open'erze, jest taki moment połączenia z życiem. Nie jesteśmy w sali teatralnej, nic nas nie oddziela od łąki i słońca. To jest bardzo młoda widownia, przyszli ci najbardziej zagorzali, bo wszystkie bilety poszły chyba w pół godziny. Czekam na to, żeby nabrali wolności, bo to miejsce zachęca do wolności, cały Open'er jest przestrzenią wolności. I chciałbym, żeby przyszli na moje przedstawienie, znaleźli tę wolność i dialogowali ze sceną.

Jak to się robi?

Dlaczego tysiące młodych ludzi w dżinsach i kaloszach, po nocy spędzonej na koncercie, rano - zamiast wypoczywać - ustawiają się w kolejce do teatralnego namiotu?

Ania ma na to swoją teorię: - Przyjeżdżają nie tylko po zabawę. Piją piwo na polu namiotowym i bawią się na koncertach, ale przede wszystkim chcą przeżyć coś wyjątkowego. To pokolenie wrażliwych, gotowych do dyskusji i wyrobionych kulturalnie młodych ludzi. Właściwie elita wśród nich. Są głodni sztuki, nie tylko muzycznej.

Piotr Gruszczyński widzi to inaczej: - Pokazujemy cztery świetne przedstawienia odpowiednio dobrane do tej widowni - podkreśla.

Według niego kluczową kwestią jest fakt, że spektakle Warlikowskiego zapewniają przeżycie wspólnotowe. - Są kontrowersyjne, prowokują do dyskusji, są "rockowe, nawet trochę punkowe", a tego szuka młody widz. Nasz teatr nie ma nic wspólnego z komercją, elegancją, wyjściem z rodzicami na nudne przedstawienie. Dotyka do żywego, dlatego świetnie się z widzem komunikuje. I sprawia, że odnajdujemy w nim siebie.

Na zdjęciu: "Kabaret warszawski"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji