Artykuły

Sam w sobie

"Projekt P" przypomina podróż przez wnętrzności jakiegoś dziwnego potwora, który dyszy dźwiękami ułożonymi przez Blecharza i wykonywanymi przez operowych instrumentalistów, zagubionych w jego trzewiach - pisze Maciej Nowak w Przekroju.

Miałem kilka lat, gdy tata zabrał mnie do Teatru Wielkiego w Warszawie na balet "Pan Twardowski" Ludomira Różyckiego. Scenografię przygotował wielki Jan Marcin Szancer, dyktator dziecięcej wyobraźni. Zbudował na scenie naturalnej wielkości krużganki wawelskie, po których król Zygmunt August biegi za duchem Barbary Radziwiłłówny. Gdy zjawa pojawiła się na kolejnej kondygnacji, a król podążał za nią, monumentalna konstrukcja zaczęła się zagłębiać w zapadnię sceny, tak, by widzowie mogli śledzić akcję. I to zaburzyło moje doświadczenie równowagi i stabilności świata realnego. Budynki, szczególnie te historyczne, powinny przecież solidnie tkwić w swoich fundamentach. W pierwszym momencie nie wiedziałem, co się dzieje, ale w drugim zrozumiałem, że to katastrofa. Poderwałem się z krzesła i zacząłem histerycznie krzyczeć. Zawstydzony tata próbował mnie uspokoić, przytulał, głaskał i mówił na ucho: - To jest teatr, Maciek, to jest teatr!

Teraz, po latach czterdziestu, lekcję tę rozumiem już w pełnej jasności. Opera to jest teatr! Doświadczycie tego z dziecięcą intensywnością podczas "Projektu P" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Ten wieczór składa się z dwóch oddzielnych oper, skomponowanych przez młodych artystów. Pierwsza to utwór Jagody Szmytki "dla głosów i rąk", wyreżyserowany przez Michała Zadarę. Druga - to "Transcryptum" autorstwa i w reżyserii Wojciecha Blecharza. W obu przypadkach mamy do czynienia z operą zdekonstruowaną, w której grunt usuwa się pod nogami, jak mnie podczas "Pana Twardowskiego". Szmytka i Zadara pokazują stan operowej niemożności, wywołany przez logistykę jej produkcji. Ambicje kompozytorki, muzyków, wokalistów, reżysera, pracowników technicznych i administracyjnych zamieniają cały projekt w nieskoordynowany kalejdoskop obrazów i dźwięków. Na scenie zobaczycie postać dyrektora artystycznego Opery Narodowej Mariusza Trelińskiego (granego przez Tomasza Borkowskiego), reżysera Michała Zadary (w tej roli Piotr Chmiel), kompozytorki Jagody Szmytki (Barbara Wysocka) i wielkiej solistki warszawskiej opery Izabelli Kłosińskiej, śpiewanej i granej przez nią samą.

Panie, panowie, chapeaux bas. Jeśli artyści liryczni potrafią mieć aż taki dystans do siebie, opera będzie żyła wiecznie!

Blecharz przyjął inną strategię. Jego utwór rozpoczyna się wykonaną na scenie uwerturą na jakiś nieznany mi instrument perkusyjny. Po chwili publiczność jest podzielona na pięć grup, które podążają za przewodnikami po zapleczu teatru. Trochę życia spędziłem za kulisami, ale nawet mnie szczena opadała, gdy przechodziliśmy przez podscenie, malarnię w formie rotundy czy korytarze o abstrakcyjnej architekturze i trudnej do zrozumienia funkcji. Przypominało to podróż przez wnętrzności jakiegoś dziwnego potwora, który dyszy dźwiękami ułożonymi przez Blecharza i wykonywanymi przez operowych instrumentalistów, zagubionych w jego trzewiach. Czyich trzewiach? Sam już nie wiem, bo gdy uświadomiłem sobie, że Teatr Wielki został oddany do użytku w roku mojego urodzenia, zacząłem się zastanawiać, czy nie trafiłem przypadkiem do własnego wnętrza. Ciemno, ponuro i staro. O muzyce nie napiszę nic, bo nic o niej nie wiem. Ale teatralnie "Projekt P" to jedno z najważniejszych przeżyć kończącego się sezonu 2012/2013. Warto było relacjonować go dla czytelników "Przekroju", by w końcu trafić do samego siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji