Artykuły

Inny świat Danuty Szaflarskiej

- Okropnie się bałam, że publiczność umrze z nudów. Bo to nie jest fabuła, tylko taka gadająca głowa - mówiła skromnie o swoim udziale w filmie "Inny świat" Danuta Szaflarska.

Wybitna aktorka była specjalnym gościem na spotkaniu w cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Cafe" we wtorek w naszej redakcyjnej klubokawiarni. W rozmowie, którą poprowadził Remigiusz Grzela, wzięli też udział twórcy filmu "Inny świat" Dorota Kędzierzawska i Arthur Reinhart oraz inicjator powstania tego niezwykłego dokumentu, Michał Merczyński, dyrektor Narodowego Instytutu Audiowizualnego.

***

Rozmowa z Danutą Szaflarską, Dorotą Kędzierzawską, Arthurem Reinhartem i Michałem Merczyńskim

Remigiusz Grzela: Dorota Kędzierzawska w 1991 roku znalazła skarb i nie musiała robić żadnej demolki. Do udziału w filmie "Diabły, diabły", który przyniósł też kolejne wspólne filmy, w tym "Pora umierać", zaprosiła panią Danutę Szaflarską. Z tej współpracy narodził się fenomenalny dokument i portret artysty, człowieka i jego pokolenia - "Inny świat". 97 minut, po minucie na każdy rok życia. Pani Danuta Szaflarska nawet o najstraszniejszych zdarzeniach opowiada w nim z poczuciem humoru. Jak zachować tę radość życia?

Danuta Szaflarska: Ja po prostu kocham życie i cieszę się tym, że żyję. Tym, co się dzieje dookoła. Taki mam charakter.

Dorota Kędzierzawska: Pani Danuta jest wyjątkowo cierpliwą osobą, ponieważ czekała na scenariusz filmu "Pora umierać" 16 lat i od czasu do czasu dzwoniła i mnie poganiała, tłumacząc, że jest już starszą panią i mam się spieszyć. Właściwie po filmie "Pora umierać" umówiłyśmy się, że już nie powinnyśmy pracować ze sobą w fabule, bo nic lepszego nie uda nam się zrobić, aż tu nagle dyrektor Merczyński zobowiązał nas, żeby nakręcić dokument, no i udało się teraz. W trakcie kręcenia "Diabłów" całą ekipą pokochaliśmy panią Danutę, prowadziliśmy ciągle rozmowy. Zawsze miałam wielką ochotę, żeby taki film zrobić. Ale pani Danuta jest osobą zajętą, gra w dwóch teatrach. Wyjeżdża ze spektaklami za granicę, była na Węgrzech, pół roku temu w Nowym Jorku, właśnie wróciła z Petersburga, więc na prywatne pogaduszki miałyśmy mało czasu. Było wiadomo, że dopiero spotkanie na planie będzie tym momentem, kiedy rzeczywiście będziemy mieć panią Danutę blisko siebie i będziemy mogli się ogrzewać jej ciepłem i światłem.

Ale czy łatwo było panią namówić do tego dokumentu? Raczej unika pani wywiadów.

D.S.: No, skąd się wziął ten pomysł. Podróżowaliśmy razem, bo film "Pora umierać" pokazywany był w różnych krajach. Nieraz czekaliśmy długo na lotnisku, a jestem gaduła i nagle coś mi wpadnie do głowy, przypomnę sobie i opowiadam. Opowiadam z życia przeróżne historie. Więc tak gadałam i gadałam, aż Dorota powiedziała: "Wiesz co, musimy to wszystko zanotować, nagramy to". Nie myślała na razie o filmie, tylko o takim rodzaju notacji - żeby ten świat, którego już nie ma, różne wydarzenia z tamtych lat, jeszcze przedwojenne, z mojego dzieciństwa, nie poszły w zapomnienie. Na to się zgodziłam, gdyby od razu mówiła o filmie o mnie, to nie wiem. I przez trzy dni po kilka godzin tak sobie gadałam, a Arthur to wszystko filmował. Potem minął jakiś czas, rok dokładnie. Potem Dorota powiedziała, żebym dała jakieś zdjęcia, bo ma pomysł, żeby z tego gadania był film. Wygrzebałam fotografie, doszła do tego muzyka i co tu dużo mówić - film powstał. Ale okropnie się bałam, że publiczność umrze z nudów, jak będzie to oglądać, no bo to nie jest fabuła, tylko taka gadająca głowa. Pierwszy pokaz był na festiwalu we Wrocławiu, strasznie się bałam, ale przychodziły wiadomości do samochodu, którym jechaliśmy, że zaczął się film, że ludzie się śmieją. No to myślę sobie: jak już się śmieją, to nie jest tak źle. Przyjechałam, to już było po filmie.

D.K.: Sprostuję tylko, że mieliśmy trzy dni podstawowych zdjęć, po czym jeszcze dwa dodatkowe - jeden przed komputerem, kiedy pani Danuta oglądała swoje zdjęcia, a drugi w Kosarzyskach, gdzie ma dom. Natomiast montaż trwał dokładnie rok. I to pracy od świtu do nocy. Danutka nam się śniła, tak że ten rok spędziłam ekskluzywnie, w jej towarzystwie. Strasznie trudno było nam się rozstać z wielką ilością przepięknych opowieści, bo każda z nich ma swój urok. Trudne było też, żeby wycinając i skracając kolejne opowieści, nie naruszyć naturalnej struktury opowiadania.

Świetny pomysł, żeby pani Danuta nie schodziła z ekranu ani na chwilę.

Arthur Reinhart: Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, jak fantastyczną osobą jest Danusia. Już na początku pojawił się pomysł, żeby to nakręcić na zielonym tle, co nam pozwalało wstawić czarne tło i zdjęcia archiwalne. Po pierwszym dniu zdjęciowym wiedzieliśmy, że to była słuszna decyzja, żeby Danusia nie schodziła z ekranu, że to jest na tyle ciekawe, że nie trzeba żadnych atrakcji. Ten film, jeżeli chodzi o konstrukcję, jest zrobiony szlachetnie skromnymi środkami, ale przez to robi bardzo silne wrażenie. Danusia jest fantastycznym partnerem w pracy, ponieważ rozumie, czym jest światło, co dla mnie jako operatora jest podstawą warsztatu. Ta współpraca absolutnie fantastycznie nam się układała, zresztą od "Pora umierać", gdzie miałem szansę poznać twarz pani Danusi bardzo dokładnie.

Pani Danuta, jak aktorka, nie protestowała przeciwko zbliżeniom?

A.R.: Po montażu "Pora umierać" zrobiliśmy pierwszą projekcję dla Danusi, zaległa wielka grobowa cisza. Zamarłem, straszny czas dla mnie. Po kilku minutach powiedziała: "Dlaczego mi to zrobiłeś, czy nie mogłeś jakiejś pończochy założyć na obiektyw?". Ale w tym dokumencie dała już mi carte blanche, mogłem robić wszystko, co chciałem.

Co pani Danuta Szaflarska wniosła do państwa kina?

D.K.: To właściwie strasznie trudno powiedzieć. Wiem, co wniosła do mojego życia, ale tego nie będę zdradzać, bo to są bardzo intymne sprawy. Natomiast, co jest niesamowite, to fantastyczna stara szkoła aktorska, zgodnie z którą aktor jest oddany temu, co robi, w każdej minucie. Film staje się najważniejszy. Pani Danuta w czasie zdjęć do "Pora umierać" była chora, miała 38 stopni gorączki, były straszne awantury, kiedy chcieliśmy przerwać zdjęcia. Nie pozwoliła, grała z bolącym gardłem. Taką postawę coraz rzadziej się spotyka.

Erwin Axer mówił kiedyś, że z tym oddaniem materii bywało różnie. Powiedział: "Danuta Szaflarska jest najbardziej utalentowaną aktorką nie tylko swojego pokolenia, do którego należały Halina Mikołajska, Zofia Mrozowska i Aleksandra Śląska. Szkopuł w tym, że najmniej z nich wszystkich interesowała się teatrem, a najwięcej życiem. Fascynowały ją turystyka wysokogórska, jachting i automobilizm".

D.S.: No nie. Po prostu jeżeli dostałam rolę, to pracowałam. Ale nigdy nie walczyłam, nie starałam się, nie prosiłam o granie. Jak dali, no to brałam. Nie robiłam nikomu świństw, chociaż zdarzyło się, że mnie wykopano z jakiejś roli. Ja tego nie robiłam nigdy, bo po co. I tak dużo grałam. Nawet oddałam kiedyś rolę, bo miałam zastępstwo, a aktorka, z którą grałam na zmianę, poprosiła: "Wiesz, ty dużo grasz, ja mało, to możesz mi już oddasz tę rolę". Więc oddałam. Pomyślałam: a niech sobie gra. Więc może o tym myślał Axer.

Po latach przerwy w teatrze znalazła się pani w zespole TR Warszawa, całkiem niedawno zresztą.

D.S.: Miałam dużą przerwę, bo poszłam na emeryturę. Potem zadzwonił do mnie Grzegorz Jarzyna z propozycją, żeby czytać sztukę, bo tam był taki zwyczaj, że czytano w poniedziałki sztuki. Byłam szczęśliwa, bo bardzo ceniłam Grzegorza i marzyłam, żeby u niego zagrać. A potem zaproponował mi rolę w spektaklu "Uroczystość". Później w "Między nami dobrze jest" Masłowskiej i kiedy graliśmy w Moskwie, w czasie kolacji zapytał, czy zgodzę się wejść na etat. Odpowiedziałam: "Nie tylko się zgodzę, ale jestem szczęśliwa, oczywiście!". I tak mając dziewięćdziesiąt parę lat, dostałam etat.

Jak pani się tam czuje?

D.S.: Jestem szczęśliwa, bo to jest dla mnie najlepszy, najukochańszy teatr. Uwielbiam zespół i dyrektora. To zjawisko w teatrze. Wszyscy się przyjaźnimy, jeden drugiemu pomaga, nikt nikomu nie robi przykrości. Tak jakbyśmy byli rodziną. Tęskniłam za nimi, bo miałam operację, byłam w szpitalu, ale oni przychodzili do mnie.

Uczą się od pani?

D.S.: Oni sami umieją, co mają się uczyć. Tak samo ja się od nich mogę uczyć. Zawsze się można od kogoś nauczyć.

Michał Merczyński: Miałem to szczęście, że 10 lat temu Grzesiek Jarzyna zaprosił mnie do teatru do współpracy i wtedy poznałem panią Danutę. Tak jak mówiła właśnie o relacji do zespołu, tak samo ci wszyscy ludzie myślą o niej. Potem, kiedy zaczęliśmy pracę w Narodowym Instytucie Audiowizualnym, kiedyś na festiwalu "Nowe horyzonty" we Wrocławiu, przy - powiedzmy - pierwszej, drugiej, trzeciej nalewce, dogadaliśmy się z Dorotą i Arturem. Powiedziałem: "Tylko wy możecie doprowadzić do tego, aby pani Danuta się zgodziła na taki film". Kiedy zobaczyłem "Inny świat", uniosłem się metr nad ziemię i w tym uniesieniu pozostaję. Kiedyś mówiło się: prawda czasu, prawda ekranu. W tym filmie udało się to osiągnąć. To jest oczywiście największa zasługa Danusi, ale tak samo Doroty i Arthura. Na początku filmu jest zdanie: "W roli Danuty Szaflarskiej Danuta Szaflarska". Myślę, że to jest największa kreacja pani Danuty, ponieważ opowiada o swoim życiu, o losie całego pokolenia, o świecie, który jest już tylko w jej wspomnieniach, ale dzięki temu możemy go też zobaczyć i w jakiś sposób go dotknąć, zrozumieć. Materiał, który został zarejestrowany przez Dorotę i Arthura, ma jeszcze kilkanaście godzin, które nie zostały wykorzystane, więc mamy nadzieję, że będą następne odcinki. I w tym uniesieniu pozostańmy.

D.S.: Czuję, jak mi skrzydła wyrastają, aniołek jestem. Jak mnie tyle nachwalicie, to już nie wiem, co będę robić. Tak, tak. Trochę się wstydzę.

Pani Danuto, no, muszę zapytać na koniec. W filmie "Pora umierać" pani się niebezpiecznie buja na huśtawce. To pani czy dublerka, bo zamierałem, oglądając?

D.S.: Bo ja się strasznie lubię huśtać, jak tylko widzę huśtawkę, nawet teraz, od razu siadam. I na stojąco, i na siedząco się huśtam. Arthur nie dopuszczał mnie do huśtawki. Powiedział, że nie wolno, pilnowali mnie tak, że jak się tylko zbliżałam, to już mnie łapali. Myśleli o moich latach, a nie o mnie. Nie zawsze lata mają coś wspólnego z człowiekiem. Ja w dalszym ciągu jestem wesoła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji