Artykuły

Na ratunek ginącym kulturom

Wibrująca siła świętych bębnów, marokańskie tancerki okryte długim woalem, poetyckie improwizacje ludu Langa czy hipnotyczny taniec węży - już za dwa tygodnie we Wrocławiu rusza festiwal ludzi odważnych: Brave Festival. Rozmowa z dyrektorem artystycznym festiwalu Grzegorzem Bralem.

Piotr Guszkowski: Z plakatu spogląda na nas jeden z wielu młodych uchodźców z Zimbabwe, którzy pracują w toksycznych kopalniach złota w Mozambiku. Zdjęcie zrobione przez Robina Hammonda w symboliczny i dosłowny sposób wyraża ideę Brave Festival? Grzegorz Bral: Przez lata nasze plakaty były związane z etniczną urodą ludzi i tym, że w tej etniczności zawarte jest jakieś piękno, sacrum, tajemnica. Brave Festival dotyka bardzo czułych spraw, problematyki, o której nie zawsze chcemy słuchać. Zdecydowałem się uczynić z widzów świadków pewnego życiorysu zawartego w tej twarzy. Po to, żeby nie popadać w niepamięć. Idziemy z Brave na przekór pewnym tendencjom w kulturze - uprzyjemniania, upiększania i uciekania świadomością od tego, że jest jakiś kres, że istnieje na świecie zwykłe ludzkie cierpienie. Szukałem twarzy, która nie epatowałaby tym cierpieniem, ale w jednoznaczny sposób komunikowała, że są rzeczy, o których zapominamy.

Nazywacie się "festiwalem ludzi odważnych" - rozumiem, że określenie to dotyczy zarówno artystów występujących we Wrocławiu, jak i samej publiczności?

- Złapałem się ostatnio na paradoksie, że słowo kultura jest kategorią inteligencji świata zachodniego. Społeczności tradycyjne mają swój przekaz muzyczny, rytmiczny albo taneczny, który nie jest związany z ich kulturą, tylko z ich tożsamością. A to zupełnie co innego. My w Polsce i Europie zatracamy kulturową tożsamość. Potrzebujemy odważnego widza, który zada sobie najtrudniejsze pytanie, skąd pochodzę i dokąd idę.

Tak naprawdę Brave jest trochę antyfestiwalem. Występuje przeciwko temu, czym zazwyczaj są festiwale: przy dużej ilości piwa i poczuciu komfortu pokazuje się na nich coś przyjemnego. My pokazujemy ludzi, dla których ich kultura czy ich świadectwo artystyczne jest właściwie ostatnią szansą na istnienie. Namawiam widza, żeby w zakamarkach swojej wrażliwości pobudził ciekawość. Żeby zdecydował się na kontakt z czymś, czego doświadczy po raz ostatni, jedyny. Mam nadzieję, że poprzez kulturę można dotrzeć do odwagi serca widzów. Że ludzie pomyślą sobie: "Przecież pieniądze z biletów, które są przekazywane na rzecz dzieciaków z Tybetu, to za mało. Trzeba zrobić więcej!". Że zapytają, jak rzeczywiście mogą pomóc. Mam już dla nich gotową listę rzeczy do zrobienia.

Goście Brave Festival nie są gwiazdami, które najchętniej oddzieliłyby się murem od publiczności. Wręcz przeciwnie, wydają się głodni kontaktu z odbiorcą. Umożliwia to, nawet na przekór barierom językowym i kulturowym różnicom, wymianę doświadczeń pomiędzy nimi.

- W zeszłym roku byłem świadkiem czegoś niesamowitego. Miało to miejsce podczas występu grupy Meninas de Sinhá złożonej ze starych kobiet, które poprzez pieśni i śpiewy przekroczyły traumę życiowych depresji. Śpiewały po amatorsku, ale dawały taką energię, że publiczność zaczęła im odwzajemniać człowieczeństwo. Zrozumiałem wtedy, że istnieje ktoś taki jak widz niekonsumpcyjny. Widz, który chce uczestniczyć w emocjach artysty. Nasze koncerty czy spektakle, dając radość uczestniczenia, coraz bardziej zamieniają się we wspólne zgromadzenia. To prawdziwy fenomen.

We Wrocławiu wystąpią m.in. chór kobiet plemienia Xhosa i królewscy bębniarze z Burundi. Co w tym bądź co bądź dość egzotycznym gronie robi kierowany przez pana Teatr Pieśń Kozła ze spektaklem na podstawie Szekspira?

- Odpowiedź jest bardzo banalna. Jako gospodarze festiwalu pozwalamy sobie wystąpić z artystami, których obecność stanowi inspirację naszej pracy. Chodzi o zastanawianie się nad tragedią, dramatem liturgicznym i muzycznym, a to wszystko w kulturach tradycyjnych jest zawarte. Dajemy więc pewnego rodzaju świadectwo, co można z taką inspiracją zrobić.

Kto spośród artystów zaproszonych na tegoroczną edycję jest panu szczególnie bliski?

- Taką postacią wydaje się Houria Aichi. Jest przykładem kogoś absolutnie zakorzenionego w tradycji Berberów algierskich, a jednocześnie otwartego na świat do tego stopnia, że może wykorzystywać nieprawdopodobną rozpiętość wokalną do współpracy na przykład z muzykami jazzowymi. Jest osobowością najbardziej ze wszystkich naszych gości przenikającą pomiędzy światami. Uważam, że w dzisiejszym świecie to bardzo ważne. Szalenie trudno jest, nie gubiąc korzeni, dokonać fuzji tego, z czego się pochodzi, z muzyką nowoczesną, poszukującą. Bardzo liczę również na Bachu Khana z indyjskiej pustyni Thar. To człowiek, który wchodzi w ekstazę - jeden z ostatnich spadkobierców improwizowanej, ekstatycznej poezji miłosnej.

I tu pojawia się raczej smutny paradoks świadomości uczestniczenia w czymś niezwykłym, co przecież wkrótce może zniknąć już na zawsze.

- Temu festiwalowi zawsze towarzyszy głęboki smutek. Ale smutek jest jednym z najbardziej transformujących doświadczeń. Gdy odchodzi od nas ktoś bliski, właśnie w smutku dokonujemy niezwykłej weryfikacji i refleksji nad sobą, nad życiem i losem. Może dobrze, że ten festiwal jest smutny. Rok rocznie kończę go w poczuciu rozpaczy. Co możemy zrobić, żeby przedłużyć trwanie tych kultur? Czy w ogóle należy coś robić? Może spełniły swoją rolę i muszą odejść, zostać zastąpione przez inną wrażliwość. To są pytania, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi.

***

9. edycja Brave Festival odbędzie się w dniach 7-12 lipca. Więcej informacji o programie i biletach na stronie www.2013.bravefestival.pl Cały przychód ze sprzedaży biletów jest przekazywany na rzecz programów edukacyjnych prowadzonych przez międzynarodową organizację charytatywną ROKPA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji