Artykuły

Romantyzm się nie starzeje

"Romantycy" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

"Romantycy" Hanocha Levina, nowe przedstawienie warszawskiego Teatru Dramatycznego, to idealny głos w dyskusji nad zjawiskiem starości, w czasach desperackich ucieczek od skutków upływu czasu i braku odwagi, by stawić poorane bruzdami przeszłości czoło najbardziej oczywistej z oczywistych prawd o nieuchronnym przemijaniu. Poznając troje bohaterów sztuki Levina, dawnych kochanków - Pogorelkę, Chajczika i Bonbonela, odkrywamy jednocześnie kolejne symptomy starości, niby powszechnie znane, a jednak tak skutecznie wypierane z naszej świadomości; bo przecież ani "jeszcze na nas nie czas", ani nikomu ta wiedza do szczęścia nie jest potrzebna

Czym zatem jest starość w rozumieniu Levina? Długą listą schorzeń i medykamentów, powodujących kolejne problemy zdrowotne, na które zapisują nam w nieskończoność nowe lekarstwa? Bałaganem upychanych po kątach rzeczy, w jakie z wiekiem obrastamy, pogrążając się w chaosie reliktów przeszłości? Momentem, w którym nie zdajemy sobie już sprawy, że wszystko komentujemy na głos, mówiąc do siebie samych? Przemijającą urodą z trudem ratowaną coraz silniejszym makijażem, perukami, zaczeskami? Groteskowym widokiem w lustrze, kiedy przymierzamy stroje w jakich kiedyś wyglądaliśmy szałowo, a które dzisiaj zdają się z nas drwić, rysując naszą karykaturę? Marmoladą otrzymaną w prezencie, podczas gdy marzy się wciąż jeszcze o czekoladzie? Przeplatającymi się w zależności od nastroju: pogodzeniem ze śmiercią i walką z końcem, co to nas nie pyta o zdanie i przychodzi prędzej czy później i tak? Upierdliwym przywiązaniem do detali tak jakby to w ogóle miało znaczenie, czy ktoś na przykład leczy się w przychodni ogólnej, czy rodzinnej? A może wreszcie starość to tęsknota za czasami, kiedy zdarzyła nam się miłość, romans, flirt? Samotność, z którą próbujemy się uporać przywołując postaci z przeszłości tak żywo jeszcze i barwnie zapisane w pamięci? I dialog z byłymi kochankami, choćby nie wiem jak zabawny i śmieszny, to jednocześnie przepełniony smutkiem i nostalgią?

Przedziwny trójkąt miłosny bohaterów sztuki to w takiej samej mierze świadectwo przemijania, co ostatni podryw młodzieńczej wciąż potrzeby ocalenia w sobie czegoś, co wiek tak bezlitośnie nam odbiera. Jak bowiem zdobyć się na romantyczny ton, kiedy rzeczywistość podcina skrzydła, a ciało ciąży bardziej niż sprzyja wielkim uniesieniom? Otóż okazuje się, że ukojenie i azyl znajdują się w objęciach niegdyś kochanej kobiety, która dziś, już bardziej jak matka niż kochanka, swoją czułością koi lęki i obawy przed śmiercią w osamotnieniu.

Dwie doskonałe role - Władysława Kowalskiego jako dojrzałego Chajczika, który dziś przypomina już bardziej zagubionego chłopca, spragnionego czułości i Zdzisława Wardejna w roli dawnego lowelasa - Bonbonela, już dziś o lasce, jednak mimo wszystko z zadziorną iskrą w oku, wypełniają cały wachlarz charakterów mężczyzn w podeszłym wieku. To trochę tak, jakby w dwie zaledwie postaci wpisać definicję męskiej starości, mistrzowsko oddaną z autoironią, dystansem, ale i pełną świadomością tragizmu momentu w życiu tutaj opisywanego. Równolegle postacią centralną staje się Pogorelka, genialnie wprost zagrana przez Małgorzatę Niemirską. Wrażliwość i dojrzałość, z jaką aktorka podchodzi do budowania roli oraz wiarygodność i naturalność tej postaci, to wyznaczniki aktorstwa jakże oczekiwanego we współczesnym teatrze.

Widzowie poddają się bez reszty tym trzem postaciom; z zainteresowaniem, uśmiechem, smutkiem, zrozumieniem i empatią jednocześnie słuchają tego, o czym myśli i co czuje człowiek u schyłku swojego życia. Co ciekawe, reakcje publiczności są dokładnie takie same, zarówno wśród widzów młodych, jak i tych, o których mowa w sztuce; wyrazem tej zgodności na wizję nakreśloną przez Grzegorza Chrapkiewicza są niewątpliwie długotrwałe owacje po spektaklu.

Przedstawienie w Dramatycznym przy całej swojej kameralności i intymności zastosowanych środków wyrazu, zdaje się doskonale dźwigać ciężar poruszanych w nim problemów i zjawisk. Wraz z piękną metaforą śmierci konkludującą tę opowieść można poczuć się bardziej pogodzonym z tematem starości i przybliżyć się do "oswajania" procesu odchodzenia. Jest bowiem coś dającego komfort również i w przekonaniu, że romantyzm w nas nie starzeje się i nie umiera nigdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji