Artykuły

Evviva dell'arte!

Spektakl poruszający, angażujący myślenie i wyobraźnię, w którym wykonawcy dają z siebie wszystko - o "Sąsiadce. Komedii dell'arte" w Studiu Dono w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Długo już zbierałem się, żeby zobaczyć "Sąsiadkę. Komedię dell'arte" przygotowaną w krakowskim Studiu Dono. Żeby dotrzeć do ich Sceny na Lwowskiej, trzeba przedostać się z Kazimierza na wyciszone Podgórze. Pokrążyć chwilę w okolicach Placu Bohaterów Getta. Przyjrzeć się zaniedbanym kamienicom, dziurom i wyrwom w chodniku i ulicy. Trzeba znaleźć ukryte za starą bramą podwórko, na końcu którego po wąskich schodkach wchodzi się na scenę. Przestrzeń jest malutka: mieści ledwo kilka rzędów krzeseł ściśniętych (łącznie może na 30 osób).

U progu wita nas Il Capitano, postać z komedii dell'arte, szerokim uśmiechem zapraszając do środka. Od pierwszego rzędu widowni do końca sceny jest maksymalnie 5 metrów. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Za dekoracje służą pozszywane materiały (jako tło), reprezentujące trzy kamienice włoskiego miasteczka. Dwie u skraju - wystawne i bogate, ta w środku zaś - z gołymi cegłami i ciasnym wejściem.

Chwila oczekiwania na ewentualnych spóźnialskich i wreszcie wchodzą aktorzy. Troje: dwóch mężczyzn i jedna kobieta, którzy w charakterze Prologu zapraszają na widowisko. Światła gasną i zaczyna się spektakl. "Sąsiadka" powstała w oparciu o kanwy klasycznych sztuk dell'arte, których główną cechą jest prosty schemat, charakterystyczny dla komedii omyłek, który może się pojawiać w różnych wariantach. Izabela i Flavio są parą. W drodze do szczęścia ciągle napotykają przeszkody. W Izabeli zakochuje się ojciec Flavia - Dottore. Do miasteczka przyjeżdża "sprytna wdówka", która tylko czyha na kolejnych podstarzałych i bogatych mężczyzn. Wprowadza się do zrujnowanej kamienicy i na jej horyzoncie pojawiają się sąsiedzi: wspomniany Dottore i ojciec Izabeli - skąpy Pantalone. Nikogo nie zaskoczę dodając, że intryga plącze się, bo do akcji wkraczają też służący (tzw. zanni): Arlekino, Tania, Brighella i Pedrolino.

Artyści Studia Dono są wyraziści, mają charakterystyczne ruchy, powiedzonka, zachowania - tak jak powinni mieć tradycyjni komedianci dell'arte (pierwsi aktorzy "fachowcy"!). Wykorzystują najprostsze techniki, nie opierając się na efektach wizualnych, ale na własnych możliwościach fizycznych, głosowych i skromnych rekwizytach. Troje aktorów odgrywa dziewięć ról, co jest dowodem na niewiarygodne wręcz żonglowanie tożsamościami i emocjami. Są fenomenalni i nienachlani w swojej charakterystyczności. Wchodzą w dialog z widownią, która razem z nimi świetnie bawi się przez blisko dwie godziny. W tym czasie ani razu nie spojrzałem na zegarek, ani przez sekundę nie czułem znużenia.

Krakowskie teatry repertuarowe brną w jakąś ślepą uliczkę (jak nie nadmiar ekranów i projekcji, to innego rodzaju efekciarstwo). W momencie, w którym szeroko pojęte "eksperymentowanie" weszło do mainstreamu i na dodatek przestało spełniać swoje zadanie, a stało się już tylko ogrywaniem wypracowanych wcześniej technik - we mnie wytworzyła się ogromna potrzeba bezpośredniego obcowania z aktorami. Wręcz pragnienie bliższej relacji, doświadczenia magii słowa, zobaczenia innego rodzaju wysiłku - nie przeintelektualizowanych dialogów, z których nic nie wynika, ale zaangażowania totalnego. Zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Co robić? Gdzie się udać, żeby móc jeszcze zobaczyć aktorów - nie za pośrednictwem ekranu, a na żywo i bez żadnych dodatków?

Przyznam się: dzisiaj znalazłem takie miejsce, znalazłem taki zespół i znalazłem taki spektakl. "Taki" to znaczy: poruszający, angażujący myślenie i wyobraźnię, w którym wykonawcy dają z siebie wszystko i to widać w każdej kropli potu ściekającej im po twarzach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji