Artykuły

Laska z podziemia

- Joyce jest dużym wyzwaniem, wprowadza aktorów i widzów w swój ciekawy i kolorowy świat - mówi NATALIA SIKORA przed premierą "Molly i Bloom" w Teatrze Scena Prezentacje w Warszawie.

Jest pani przed premierą sztuki Jamesa Joycea "Molly i Bloom". Pewnie jest pani zaabsorbowana tą pracą?

- Joyce jest dużym wyzwaniem, wprowadza aktorów i widzów w swój ciekawy i kolorowy świat. Bardzo się cieszę, że mogę zagrać w jego sztuce. Czasu jest mało i musimy spiąć wszystkie myśli i siły, żeby poszło jak najlepiej.

Sztuki tego dramaturga znane są z niezwykle trudnego języka. Czy tak jest w przypadku "Molly i Bloom"?

- To trudny język, postać Molly, którą gram, przez większość sztuki rozmawia sama ze sobą. W związku z czym czuje się bardzo swobodnie i porusza po 7, 10 tematów w ciągu 7, 10 minut i wraca do nich, kiedy tylko chce, wcześniej ich nie kończąc. Ja muszę tak to zagrać, żeby każdy z tematów był jasny dla widza, i żeby je wypointować w coś, co jest istotnego w tej postaci.

Molly, co to za osoba?

- Zwariowana kobieta, która była artystką do momentu, gdy zmarł jej synek. Zastanawia się, czy nie urodzić kolejnego dziecka, ale stwierdza, że nie jest to możliwe z człowiekiem, z którym jest. Pozostaje więc w świecie niedokończonych pragnień artystycznych, muzycznych i erotycznych, i decyduje się funkcjonować w samotności. Rozmawia sama ze sobą na różne tematy, w czym większość z nich sprowadza się do wybujałego erotyzmu i doszukiwania się wyimaginowanych kochanek męża.

Czyżby dyrektor Teatru Scena Prezentacje i zarazem reżyser przedstawienia, Romuald Szejd, wystawił ją z myślą o pani?

- Pierwszą rozmowę mieliśmy kilka miesięcy temu, potem czekaliśmy na tłumaczenie, a gdy się pojawiło, po wstępnym nazwaniu świata, który trzeba stworzyć, stwierdziliśmy, że należy to zrobić.

Znaleźliście klucz do tej postaci?

- Klucz jest. Doszliśmy do wniosku, że polem manewru jest samotność tej kobiety, także jako artystki, nie do końca spełnionej. Molly nie jest jeszcze w moim krwiobiegu, ale czuję, że za kilka dni będzie.

A jaka była Sally Bowles z "Cabaretu" w pani interpretacji?

- Była dużą dziewczynką i pracowaliśmy z reżyserem Andrzejem Marczewskim, żeby wytłumaczyć jej załamanie. Pointa jest taka, że Sally jest gotowa poświęcić realne życie dla dobra sztuki.

Grała ją pani w rodzinnym Słupsku. Nie chciała pani zostać w Teatrze im. Witkacego?

- Nie, bo cieszę się, że jestem w Warszawie. A poza tym nie mam samochodu, a dojeżdżanie dla mnie jest horrorem.

Jest pani na etacie w Teatrze Polskim w Warszawie. Dlaczego wybrała pani właśnie ten tradycyjny, klasyczny repertuarowo teatr?

- Przygoda z Teatrem Polskim zaczęła się od współpracy w spektaklu "Hekabe", potem były kolejne, po których dyrektor Andrzej Seweryn zaproponował mi angaż. Ja i zespół aktorski liczymy na poszerzenie repertuaru.

Jak dyrektor Seweryn reaguje na pani poczynania poza teatrem?

- Bardzo się cieszy. Pogratulował mi zwycięstwa w "The Voice Of Poland".

Od razu zgodziła się pani na gościnny występ w Teatrze Scena Prezentacje?

- Zanim dostałam angaż do Teatru Polskiego, już rozpoczęłam pracę nad "Martwą królową" na Scenie Prezentacje i zaczęłam równolegle z tą pracą próby do "Wyspy" w Teatrze Polskim. Mogę pracować nad "Molly", bo nie jestem w obsadzie "Karnawału". Jeszcze nie wiem, co dyrektor planuje dla mnie w nowym sezonie teatralnym.

W filmie ma pani tylko jedną rolę ("Mam cię na taśmie"), w serialach "Samo życie", "Na Wspólnej" małe rólki i cztery role w dubbingu. Gdzie najchętniej widziałaby pani siebie?

- Strasznie lubię teatr. Po programie "The Voice Of Poland" nigdzie tak nie pędziłam jak do teatru, w którym czuję się dobrze, bezpiecznie i właściwie. Nie ukrywam, że chciałabym, żeby rozwinęła się sytuacja filmowa. Ostatnio zagrałam epizod policjantki w "Historiach warszawskich". Czekam na nowe zadania przed kamerą. Nigdy nie chciałabym mieć przestoju w pracy teatralnej.

3 czerwca pojawiła się pani płyta "Zanim" z coverami z lat 2007-2012. Czy sama dobierała pani repertuar?

- Firma płytowa MTJ przysłała mi listę utworów, które są u nich zarejestrowane. Byłam z niej zadowolona.

Ze znanych są tam tylko "Dom wschodzącego słońca", "Piosenka o księżycu z Alabamy", "Jenny Korsarka", "Kochaj mnie". Inne są raczej niszowe. Czy w tym kierunku muzycznym będzie pani podążać?

- Pierwotny tytuł miał być "Piosenki z teatru", bo wybrane utwory mają charakter teatralno-aktorski. Bardzo lubię ten nurt, ale teraz chciałabym się zająć innym materiałem na drugą płytę. Będzie nosić tytuł "Bezludna wyspa bluesa". Teksty moje, muzyka moja i pianisty Piotra Proniuka, z którym pracuję. Z klasycznego ujęcia bluesa, trzy, cztery kawałki, reszta to wariacje na temat bluesa. Całość będzie miała wymiar teatralny. Rzecz opowiada o stworzeniu (nie będę określała, czy to kobieta czy mężczyzna), które samotnie pozostało na wyspie bluesa ze swoimi przemyśleniami i ciężarem spraw.

Na jakim etapie jest pani z tą płytą?

- Jest dużo kompozycji muzycznie otwartych, bo do jednego tekstu pasuje kilka. Teksty są ułożone w historię. Wypointowanie pozostawiam sobie po przerwie, bo pierwszy tydzień lipca będę miała wolny. Skończę wtedy kurs prawa jazdy, zabiorę mojego psa i pojedziemy w nieznane, zatrzymując się po drodze w różnych dziwnych miejscach.

Wracając do płyty "Zanim". Czy są to żywe, koncertowe nagrania?

- Częściowo. Jest kilka nagrań studyjnych.

Dlaczego nie ma piosenek Janis Joplin?

- Za to jest "Testament" do słów Zbigniewa Herberta, który wywrócił mi fragment życia do góry nogami.

Do jakiego stopnia identyfikuje się pani z Janis Joplin?

- Poznałam Janis, gdy byłam mała. Gdy tata pierwszy raz włączył mi jej nagrania, wystraszyłam się i krzyczałam, żeby natychmiast wyłączył tę czarownicę. Do Janis wróciłam w okresie młodzieńczego buntu. Miała w sobie nieprawdopodobną siłę osobowości, nieujarzmioną naturę. Zainteresowałam się jej postawą i podejściem do śpiewania, które nie potrzebuje określeń czasowych, dotyka kosmosu. Jest fenomenem, z którego należy czerpać.

Janis Joplin to reprezentantka pokolenia, które funkcjonowało, zanim pani się urodziła. Później nie było innej bardziej współczesnej wokalistki, która mogłaby panią zainteresować?

- Nie usłyszałam po Janis żadnej wokalistki, która zrobiłaby ze mną coś takiego, jak ona.

To Joplin otworzyła pani drzwi do programu "The Voice Of Poland" i piosenki z jej repertuaru zadecydowały o zwycięstwie. To w jej repertuarze najpełniej wyraża pani siebie?

- Jej piosenki stanowią materiał, w którym się czuję najlepiej.

Ile jest w pani z prywatnej Joplin?

- Trzy lata temu przeczytałam książkę "Żywcem pogrzebna" i zaznaczyłam wszystkie fragmenty o sobie. Dotyczyły wrażliwości. Ludzie wrażliwi, z charakterem, potrzebują różnych form ujścia. Dla mnie zatrważające jest to, co Janis robiła ze sobą, ale ja ją rozumiem. Natomiast nie rozumiem ludzi, którzy na tym zarabiali pieniądze, a nazywali się jej przyjaciółmi.

Janis potrafiła rozwalać butelki na twarzach tych, którzy ją zdenerwowali. Pani też uderzyła pięścią w twarz kolegę...

- Kolega był muzykiem i uparcie twierdził, że Jimi Hendrix nie umiał grać na gitarze. Gdyby mówił o tym normalnie to OK, ale on mówił to w specyficzny sposób, z polską zawiścią i żółcią. Zdenerwowało mnie to i w pewnym momencie skończyło się tak, jak skończyło, kolega dostał po zębach.

Bywa pani porywcza i bezkompromisowa?

- Jestem typem człowieka, który jeśli w coś wierzy, poświęca się temu w całości. Najbardziej bolesne są sytuacje, gdy ktoś zawodzi lub okazuje się idiotą. Z wiekiem uczę się mówić takim ludziom: nie. Mam garstkę osób, którym ufam i z którymi współpracuję, i z którymi ta współpraca ma sens.

W jakiej atmosferze przebiegały zajęcia z Markiem Piekarczykiem, trenerem i jurorem The Voice Of Poland, którego wybrała pani na swojego mentora?

- Pan Piekarczyk prowadził zajęcia bardzo mądrze, bardzo dojrzale, momentami pojawiała się poezja. Przekonałam się, że to szeroki głęboki człowiek.

Z Justyną Steczkowską i Patrycją Markowską nie mogłaby pani się porozumieć?

- Mogłybyśmy się porozumieć, ale od razu wiedziałam, że najsensowniejsze będzie spotkanie z Markiem Piekarczykiem. Kiedyś spotkaliśmy się w programie "Szansa na sukces", ale tam nie było czasu na szerszą rozmowę i kontynuowanie znajomości. Tym razem się udało.

A z Alkiem Baronem i Tomaszem Lachem "Tomsonem"?

- Jeśli w jury nie byłoby Marka Piekarczyka, to poszłabym do chłopaków.

Miała pani sporą przewagę nad uczestnikami, bo na koncie kilkadziesiąt wygranych konkursów, przeglądów i festiwali. Jak dzisiaj podsumowuje pani tamten okres?

- Był najważniejszy, bo to były moje pierwsze występy przed ludźmi. Nie myślałam o rywalizacji i nabierałam do niej dystansu.

Kiedyś powiedziała pani, że nie kryje niechęci do tego typu "talent show", a jednak wzięła w nim udział?

- Zdania nie zmieniłam i nie oglądałam talent show, poza kilkoma odcinkami "Idola". Nie podoba mi się to, co tam się dzieje, i przykre jest, że młodzi ludzie muszą naginać się do takich sytuacji. Zanim poszłam do tego programu, przemyślałam sobie, co mogłoby się stać na jego każdym etapie. Gdyby nie utwór "Cry Baby" i zgoda na jego wykonanie, nie miałoby to sensu. Siła tej piosenki dała mi ogromną energię.

Podobno o wszystko pani walczyła i potrafiła mówić nie?

- To prawda i nawet pojawił się szacunek dla mnie. Przed programem produkcja show powiedziała: "Sikora, rób, co chcesz, tylko się dogadaj z telewizją". Musiała się jeszcze wypowiedzieć Holandia jako właściciel pomysłu na taki program telewizyjny.

Mówi pani, że reprezentuje podziemie. Czy ma pani świadomość, że nie będzie jej łatwo w show-biznesie?

- Nie mam takiej świadomości i biorę na klatę wszelkie sprawy z tym związane. Dożyliśmy czasów, gdy promocja jest najważniejsza. Mam co promować i po to wzięłam udział w show.

Nadal będzie pani uprawiała rock'n'rolla, bluesa, punk i garażowe granie?

- Yes!

Jest pani wokalistką zespołu Mięśnie. Jaką muzykę gracie?

- Na nocie do płyty napiszemy, że jest tam dużo garażowej i punkowej muzyki, autorskie teksty i kompozycje. Bardzo autorski projekt. Promocyjny koncert mamy 29 czerwca i jesteśmy ciekawi, jak zafunkcjonują Mięśnie w środowisku.

Wcześniej była pani związana z zespołem Magmen.

- Magmen grał bluesa i hard rocka. Działaliśmy w Słupsku. Była to najważniejsza lekcja muzyki i śpiewania w moim życiu.

Jest pani najlepszym głosem w Polsce. Czy ma pani dystans do tego, co wokół niej się dzieje?

- Dbam o to, żeby dystans był jak największy. Nie ukrywam, że pewne zachowania ze strony telewizji nie imają się kultury osobistej i pewne ciśnienie wytwarzane dookoła nie może się spotkać z moim ciśnieniem. Postawa kontrująca i samoobrony okazuje się w tym wszystkim najtrafniejsza.

Piosenkę "Konie" na tegoroczny festiwal w Opolu wybrała pani sama?

- Odgórnie poszła informacja, że trzeba wybrać piosenkę z repertuaru Maryli Rodowicz, bo na festiwalu będzie jej wielkie święto. Otrzymałam z telewizji kilka wolnych tytułów, wśród których były "Konie". Wybrałam je, bo doszłam do wniosku, że mogą mieć sens.

Uczyła się pani gry na klarnecie i zrezygnowała...

- Mój organizm nie radzi sobie z przymuszaniem do czegoś, czego nie akceptuję, w tym wypadku... nauczyciela.

Dlaczego klarnet?

- Od zawsze podobała mi się barwa klarnetu i pracując na nim, wiedziałam, że najważniejszy jest oddech i dzięki tej nauce będę pracowała nad oddechem w kontekście śpiewania. To ciekawy i wrażliwy instrument. Sednem nie jest dmuchać mocno, lecz w punkt. Do tego jest potrzebny dobry nauczyciel, ale ja trafiłam na kogoś, kto nie powinien uczyć młodzieży.

Powiedziała pani, że nie chce znać nut. A przecież to podstawa w tym fachu?

- Znając nuty, za dużo bym wiedziała, a ja nie lubię za dużo wiedzieć, lubię czuć. Nie chciałam uproszczenia najbardziej twórczego etapu pracy nad utworem. Zdaję się na swoją intuicję.

Mówią o pani "laska z podziemia". Odpowiada pani to porównanie?

- Chwytliwe hasło. Wszystko się zgadza. Jest dopuszczalne.

A polska Janis Joplin?

- Jestem typem detalisty i jeżeli dodaje się "polska" - to może być. Samo Janis Joplin jest tylko mentalne, bo nasze głosy mają podobne cechy barwowe, natomiast techniki śpiewania mamy zupełnie różne.

Niełatwo będzie pani być sobą bez porównań.

- Mam tego świadomość. Kiedy trzeba będzie się wypowiedzieć gdzieś na ten temat, to się wypowiem. Tutaj wystarczająco się nagadałam.

NATALIA SIKORA to laureatka prestiżowych konkursów i przeglądów wokalno-aktorskich. Wygrała III edycję "The Voice Of Poland". Śpiewała z zespołem Magrnen, teraz z Mięśniami. Razem z Piotrem Proniukiem tworzy bluesowy projekt "Sikora Proniuk Duo". Ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie. Aktorka Teatru Polskiego w Warszawie, współpracuje z Teatrem Scena Prezentacje i jest tuż przed premierą sztuki Jamesa Joyce'a "Molly Bloom". 3 czerwca ukazała się jej płyta "Zanim", w przygotowaniu kolejna. Na tegorocznym KFPP w Opolu zaśpiewa piosenkę "Konie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji