Artykuły

Patrzę i wspominam

Nie, to nie jest hasło nowej serii felietonów, które pisałbym pod taką winietą, jeśli opuściliby mnie wierni dotąd czytelnicy Angory. To tytuł 450-stronicowej biografii Niny Andrycz. Powiedzmy od razu: książka napisana jest doskonale. Nie znam innego przypadku człowieka teatru o równej odwadze pisania ze spokojem, swobodą, umiarem i refleksją, o swym blisko stuletnim życiu - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

Nie, to nie jest hasło nowej serii felietonów, które pisałbym pod taką winietą, jeśli opuściliby mnie wierni dotąd czytelnicy Angory. To tytuł 450-stronicowej biografii Niny Andrycz. Jest w niej wszystko, o czym chętnie rozprawiała niegdyś nieżyjąca już publiczność przedwojenna, wymierające powoli rzesze powojennych bywalców teatralnych, oraz zapewne również pokolenie najmłodsze, dla którego ta wybitna postać polskiej sceny to często szlachetna mieszanka swoistej archeologii i muzealnictwa.

Powiedzmy od razu: książka napisana jest doskonale. Jej walory literackie próbują nie bez powodzenia rywalizować z kunsztem scenicznym autorki. Nie znam innego przypadku człowieka teatru o równej odwadze pisania ze spokojem, swobodą, umiarem i refleksją, o swym blisko stuletnim życiu. Z pominięciem dzieciństwa, porzuconych wkrótce studiach uniwersyteckich, szkole Zelwerowicza, debiutach w Wilnie i Warszawie w latach trzydziestych (udokumentowanych recenzjami samego Boya-Żeleńskiego), pierwszym i jedynym w życiu prawdziwym uczuciu (Aleksander Węgierko), kelnerowaniu w czasie okupacji, powojennych latach u dyrektora Arnolda Szyfmana i jego kilkunastu następców w Teatrze Polskim, małżeństwie z Józefem Cyrankiewiczem, rodzeniu ról zamiast dzieci, licznych podróżach, przyjaciołach i - jakże oględnie - o nieprzyjaciołach. Raz tylko wspomina Irenę Eichlerównę, swoją przedwojenną (tak uważa!) największą rywalkę. Za to niechęcią, ironią i dezaprobatą każdorazowo kwituje nazwisko Kazimierza Dejmka zarówno jako dyrektora, ministra, jak i człowieka (co czytałem nie bez przyjemności).

Jednak to nie teatralne bulwersacje są najpoważniejszym sensem i tematem tej niezwykłej literackiej pracy. Wprawdzie autorka pisze o pakcie zawartym z Panem Bogiem, którego prosiła: "Tylko mi sceny nie odbieraj!". Miłosierny stwórca wywiązał się, pozostawiając aktorkę na scenie aż do 90. roku życia. Zresztą wtedy sama z niej zeszła, po zagraniu prawie 70 sezonów w tym samym warszawskim Teatrze Polskim.

Prawdziwym sensem tego monumentalnego rozrachunku z długim i barwnym życiem jest możliwość obcowania na kartach książki z jej niezwykłą osobowością, w inny sposób i w innym wymiarze, niż gdy odgrywała liczne postacie na scenie.

Pisze barwnie, w pełni panuje nad narracją i używa pięknego języka. Bywa dowcipna, wzruszająca i doskonale posługuje się dialogiem, co zapewne pozostało jej z praktyki dialogowania scenicznego. Przekazuje mnóstwo oryginalnych przemyśleń, cytuje piękne fragmenty własnej poezji, nie ukrywa sekretnych dotąd zdarzeń z bogatego życiorysu.

Dla mnie jest bardziej bliska w swych wyznaniach osobistych i przeżyciach intymnych niż w historii małżeństwa z najsłynniejszym premierem, handryczeniu się z trzynastoma kolejnymi dyrektorami, licznymi wielbicielami i fatygantami albo próbami przemilczania lub zacierania śladów z przeszłości, które mogłyby być kamieniami w rękach pozostałych jeszcze przy życiu wrogów.

Zdumiewa wyznanie, że pewnego razu spotkała diabła, który przepowiedział jej: "Będziesz się oddawała niekochanym", co sprawdziło się co do joty. Albo wiersz o Marii Magdalenie i przytoczenie słów Chrystusa z apokryficznej Ewangelii św. Tomasza: "...każda kobieta, która czyni siebie mężczyzną, wkroczy do Królestwa Niebieskiego".

Niepotrzebnie raz po raz wyziera spod tego, jakże sprawnego i prowadzonego z fantazją, pióra lęk przed starością, niepewnością bytu, bezczynnością i troską o zdrowie. Komentując odejście z teatru, pisze: "...to, co się w życiu ładnie zaczęło, powinno też równie ładnie się skończyć". I dalej: "Odchorowałam to bardzo, ale nie umarłam. Już nie zależę od... tyranii współczesnych reżyserów, którzy nawet na genialnej kanwie Szekspira haftują swoje kompleksiki".

I jeszcze o czułości. Przytacza słowa Camusa: "Jeśli istnieje coś, czego zawsze można pragnąć i niekiedy osiągnąć, to jest to czułość ludzka".

Pani Nino! To właśnie pragnę przekazać Pani z podziękowaniem i wdzięcznością po przeczytaniu tej wspaniałej książki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji