Artykuły

Dętologia a teatr

Mocnym uderzeniem rozpoczyna Izabella Cywińska dyrekcję w Ateneum. Inscenizując "Odejścia" wyznaje, że dzieli z Ha­vlem rozczarowania idealisty, który chciał napra­wiać świat. Więc jeśli zmienia i zdradza intencje li­terackie pisarza - to jest to twórcza zdrada. To spektakl artystki, która wyzbyła się wszelkich złu­dzeń co do świata i ludzi.

Ironicznym mottem tego przedstawienia są cy­towane z offu słowa Havla, który przyszłym reali­zatorom zalecał grę bliską życiowej prawdy. Iro­nicznym, bo sugerowany przez dramaturga praw­dziwy obrazek z życia przenicowuje Cywińska kpi­ną i drwiną. Jakby chciała złośliwie powiedzieć: chcieliście prawdy?, no to ją macie!, spójrzcie prawdzie w oczy, oto jacy jesteśmy!

Jej drapieżna satyra nie oszczędza nikogo. Oto pe­wien kraj pogrążony w chaosie. Wszędzie słychać dętologię patriotyczną uprawianą przez politykierię, która sloganami wypisanymi na sztandarach osłania własny egoistyczny interes. Oto willa rządowa, właśnie wypro­wadza się z niej były już kanclerz państwa. Scenograf Paweł Dobrzycki ustawia na scenie kiczowaty fronton budowli z ozdobną kolumnadą. Nie bez uszczypliwej aluzji. Monumentalna fasada reprezentuje fasadowość właściwą dla stylu życia mieszkańców. Co chwila wy­nosi się stamtąd niegustowne ulubione bibeloty go­spodarza, w tym dary od zagranicznych rządów, teraz, w zmienionej sytuacji politycznej trzeba je oddać do kasacji. Tak wyglądają wszystkie pałace pychy, w któ­rych mieszkają kiczowaci i brzydcy ludzie.

I tacy są ludzie otaczający byłego kanclerza Vilema Riegera. Aktorzy biorą odwet - każdy w ramach swojej roli i zadań scenicznych - na utytułowanej miernocie naszych czasów. Można tu obejrzeć arcy­dzieła i arcydziełka karykatury i złośliwości. Cho­ciażby u Łabonarskiej, która demaskuje Irenę, byłą pierwszą damę państwa. Jej bohaterka to preten­sjonalna miss elegancji powodowana nowobogac­kimi instynktami. Jako etatowa pierwsza kochan­ka dorobiła się na boku majątku, więc w trudnych warunkach porzuca zubożałego przyjaciela. Ta sce­na to majstersztyk cynizmu. Irena odchodzi podobno z powodu rozczarowania, oskarżając byłego kanclerza o zarzucenie szczytnych ideałów patrio­tycznych, ale w istocie nie chce, bo nie musi, wypro­wadzać się z nim na wiochę.

Cały dwór kanclerza skorumpowany jest niski­mi instynktami. Córka według Wójcik to bez­względna istota polująca na majątek ojca, które­mu odmawia pomocy. Po domu snuje się nago jej mąż pokazany przez Rzącę jako narkoman. Bab­cia Szaflarskiej to pozbawiona kontaktu z rzeczy­wistością sklerotyczka klepiąca jedynie o wiśnio­wym sadzie. Barciś gra sprzedajnego polityka klejącego się do każdej władzy. Do tego trzeba dodać konformistycznych dziennikarzy Damięckiego i Lewandowskiego. I obecnego zwycięzcę politycz­nego - Vlastuś Klein Tyńca to niebezpieczny i bez­pardonowy dorobkiewicz, nawet nie udaje, że wie­rzy w jakąkolwiek ideologię.

Postaci, choć rywalizują ze sobą, zgodnie biorą udział w grze pozorów. W tym kierunku zmierza sty­lizacja gestów i plastyki działań artystów, w kierun­ku ostentacyjnego akcentowania gry i maskarady. Bohaterowie grają miłością - świetnie to widać w chwili dialogu miłosnego Ireny i Vilema. Grają for­są i ideologiami. Krajem i podległym ludem. Więcej, świadomie akceptują zasady gry w celu wyciśnięcia maksymalnego zysku z życiowej sytuacji. To wielka rodzina komediantów i cynicznych klownów.

Dopiero na tym tle trzeba wyinterpretować kre­ację Fronczewskiego. W roli Vilema Riegera tworzy on arcydzieło groteski. Kompromituje władcę kra­ju jako błazna. Były kanclerz pełen wielkościowych przeświadczeń, utożsamiający się z Learem, oka­zuje się karykaturą idealisty, kurczowo trzyma się władzy za wszelką cenę. Każdej władzy, nawet tej danej od Vlastusia Kleina.

Aktor podnosi tę postać do rangi strasznego symbolu naszych czasów - oto homo politicus. W końcowej tyradzie patriotycznej osiąga wyżyny szyderstwa. Gdy z patosem i łzą w oku deklamuje akces do zwycięskiego obozu - to już nie Fron­czewski w roli podlatującej piekielną aurą, to ten wypchany dętymi frazesami facet z telewizji, z wiecu politycznego, na którego głosowaliśmy. I to do­piero jest demoniczne.

W swojej groteskowej paraboli Cywińska nie jest cięta jedynie na polityków. Z gryzącą ironią ocenia współczesne społeczeństwo. Cytowany przez Havla wiśniowy sad przywoływał nostalgię za dobrymi rzeczami, które odchodzą, za dobrym światem, który zanika. W Ateneum ten sad to nasza teraź­niejszość w dobie moralnego upadku. Jesteśmy tak kiczowaci jak sztuczne drzewko wiśni wrzuco­ne na scenę. Przedrzeźniający Firsa z "Wiśniowego sadu" Opania, głuchy, tępy, niedołężny, to signum naszych czasów. To my jesteśmy tak głusi i otępia­li na zło, cierpienie, niesprawiedliwość. I już nie chcemy zmieniać świata. W sztuce nie ma nadziei. Oto, do czego doszliśmy i co się z nami stało.

Dyrektorka Ateneum jadowitą inscenizacją "Odejść" pokazała, że w krytyce wad naszego życia nie boi się nikogo. I że nie będzie się podlizywać ani znakomitemu Havlowi, ani żadnej władzy, ani pu­bliczności. Cywa z Salem ukłuła wszystkich ostrym pazurem. Jakby znała życiowe motto niejakiej Wyrozumskiej: "Do nakłuwania dętych balonów nie jest potrzebna siła słonia - tylko siła słowa".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji