Artykuły

55 lat aktorskiej uczciwości

- Zawsze bardzo dużo pracowałam. Każdego sezonu działo się coś ciekawego. Jednego roku były to zagraniczne wyjazdy z kabaretem "Dudek " Edwarda Dziewońskiego, drugiego dobre role teatralne, innym razem grałam w filmach czy pracowałam w dubbingu lub radiu, które do tej pory bardzo kocham - mówi warszawska aktorka TERESA LIPOWSKA.

TERESA LIPOWSKA po raz pierwszy zagrała na teatralnej scenie postać Krystyny w "Pannie Julii" Augusta Strindberga w Teatrze Ludowym w Warszawie. Teraz niemal wszyscy kojarzą aktorkę z popularną serialową Mostowiakową, za którą otrzymała nagrodę Tele Ekran w plebiscycie publiczności. Ostatnio zagrała funkcjonariuszkę SB - rolę specjalnie napisaną dla niej - w spektaklu "Furie" Marcina Szczygielskiego w Teatrze Komedia. Aktualnie można aktorkę oglądać - obok m.in. Barbary Krafftówny - w komedii gangsterskiej "Jesienne manewry" w Teatrze Syrena.

Nigdy nie potraktowała lekceważąco przydzielonego jej w filmie lub teatrze zadania. A rodzina to jej radość. Teresa Lipowska - mama i babcia, która nie lubi gotować. Kto nie chciałby mieć takiej matki, żony i babci? A kto wzgardziłby szarlotką lub pierogami w jej wydaniu lub słoiczkiem marynowanych grzybów? O kim mowa? O Babci Basi z cieszącego się wielką popularnością serialu "M jak miłość", którą od 13 lat gra Teresa Lipowska, a której strzeliło 55 lat pracy artystycznej.

- Uczciwość aktorska to moja podstawowa zasada. Mogą o sobie powiedzieć, że nigdy nie potraktowałam lekceważąco mojego zadania. A wnuki to moja radość nie tylko w serialu, ale przede wszystkim w rodzinie. Te pierogi, pieczenie ciast - za tym przepada moja Basia, dobra, serdeczna, pracowita - nieszczególnie lubię, choć oczywiście gotuję i prowadzę normalnie dom, żeby domownikom dogodzić. Wkurzam się, jak mnie wciąż pytają, czy ja też lubię gotować. Nie i jeszcze raz nie! Owszem, staram się, kiedy mnie rodzina odwiedza, ugotować coś smacznego, ale to są najprostsze rzeczy. Prosiłam Ilonę Łepkowską, żeby jakoś złamać tę Barbarę, żeby nie było tylko idealnie. Ale nie bardzo można tę postać zmienić. W wieku 70 lat Mostowiakowa stanie się zołzą? Nie da rady - mówi ze śmiechem aktorka. A jednak w ostatnim czasie Basi Mostowiakowej kłopotów i zgryzot zdecydowanie przybyło.

Z Teresą Lipowska spotkałam się kilkakrotnie u naszego wspólnego przyjaciela, kompozytora Zbigniewa Rymarza, którego zbiór przedwojennych filmów należy do największych w Polsce. Na siódme piętro wychodziła bez najmniejszej zadyszki, uśmiechnięta, wesoła, dowcipkująca. Gwiazda? Ależ skąd! Miałam przyjemność rozmawiać z aktorką, która do łatwych rozmówczyń wcale nie należy. Wymagająca i niezależna. Gdy spytałam, jak wytrzymała 28 lat w jednym teatrze, w warszawskim Nowym, powiedziała mi wówczas:

- Zawsze bardzo dużo pracowałam. Każdego sezonu działo się coś ciekawego. Jednego roku były to zagraniczne wyjazdy z kabaretem "Dudek " Edwarda Dziewońskiego, drugiego dobre role teatralne, innym razem grałam w filmach czy pracowałam w dubbingu lub radiu, które do tej pory bardzo kocham. Za twórczość radiową otrzymałam nagrodę Wielkiego Splendora.

Najpiękniejszą i najważniejszą premierą życia Teresy Lipowskiej były narodziny syna Marcina, na którego czekała dziesięć lat.

- Nie byłam nigdy gwiazdą, choć mam na swoim koncie piękne role. W każdym roku zrobiłam coś, z czego byłam zadowolona, a w każdym razie nie musiałam się wstydzić. Ale też nie gardziłam żadnymi rolami, grałam główne: Balladynę, Szekspirowską Tytonia czy panią Peachumową w "Operze za trzy grosze"; byłam też Kapustą, księżniczką, złą macochą, dobrą wróżką w bajkach. Oprócz tego gościnne występy w Warszawskiej Operetce, w ,,Krakowiakach i góralach" Nie mam za sobą jednego nieprzepracowanego dnia: Teatr Ludowy, Nowy, Syrena, Kwadrat...

A tak niewiele brakowało, by pani Teresa zamiast bawić i wzruszać widzów przyjmowała pacjentów. - Bo bardzo chciałam być lekarzem. Złożyłam papiery do szkoły teatralnej i na medycynę, ale najpierw był egzamin aktorski. Zdałam i nie starałam się już dostać na medycynę. Pewnie byłabym niezłym pediatrą. Tak się jednak nie stało, a w aktorstwie dopisało mi szczęście. W zawodach artystycznych trzeba mieć trochę talentu, ale najważniejsze jest szczęście. Miałam je. Już w przedszkolu śpiewałam piosenki, z kolei w szkole recytowałam wszystkie możliwe wiersze, a potem, w kółku dramatycznym występowałam na scenie jako królewna Żabka. Tak więc, jak pani widzi, całe moje dzieciństwo i młodość to był kontakt z dramatem, poezją. To jak ja miałam zostać lekarzem! Ja tylko nie miałam początkowo odwagi zdawać do szkoły teatralnej, bo sądziłam, że tam to mogą chodzić wyłącznie Sophie Loren i Claudie Cardinale. Ale odważyłam się, a wcześniej skończyłam klasę fortepianu w szkole muzycznej. I dobrze, że wybrałam aktorstwo a nie fortepian, bo jestem osobą szybką, energiczną i wielogodzinnych ćwiczeń fortepianowych bym nie wytrzymała.

Ma na swoim koncie około 50 ról teatralnych, także w Teatrze Telewizji. Zagrała m.in. Hankę w "Moralności pani Dulskiej" i Kliminę w "Weselu". Aktorka od lat obecna jest w polskim kinie. Wystąpiła m.in. w filmie "Nikodem Dyzma" Jana Rybkowskiego, "Sublokator" Janusza Majewskiego, "Skok" Kazimierza Kutzaczy, ,,Rzeczpospolita babska". Ulubionym reżyserem aktorki jest Jerzy Antczak, u którego zagrała w filmie "Noce i dnie".

Wielką miłością aktorki był Tomasz Zaliwski, nieżyjący mąż, też aktor. Byli wzorowym małżeństwem, choć jak sama przyznała w naszej rozmowie, różnili się światopoglądowo.

- Uczciwi ludzie zawsze mogą znaleźć wspólny punkt. Jestem osobą wierzącą, Tomek nie był. Ksiądz Twardowski, który nam dawał ślub, powiedział mu: ,,Bóg jest miłością. Nie przysięgaj Bogu, tylko miłości". I mąż był człowiekiem pełnym miłości. A najpiękniejszą i najważniejszą premierą mojego życia były narodziny syna Marcina, na którego czekałam dziesięć lat.

A co daje aktorce siły i pozwala utrzymać kondycję? - Po pierwsze: praca. Po drugie: ruch i jeszcze raz ruch. Jak żył mąż, to robiliśmy nieraz spacery po 20 kilometrów dziennie. Teraz jeżdżę na rowerze. Nie tylko po mieście czy lesie, ale i w domu. Tak, tak, rowerek stacjonarny zamontowałam i pedałuję dla kondycji. Bywam w SPA, gdzie regeneruję siły podczas zabiegów, kąpieli i wodnej gimnastyki. Jeśli ktoś mówi mi, że pamięta moją Balladynę, to wtedy czują, że coś po sobie zostawiam. Choć na pewno nie jest to wielka sława.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji