Artykuły

W wesołej arce

W ROKU chyba 1946 (jak ten czas leci) byłem na prapremierze panaarturowego "Jazona". Była tam scena krew w żyłach mro­żąca, w której bodajże on (bohater sztuki), mając na muszce pistoletu ją (boha­terkę) i tego trzeciego, za­stanawiał się długo a bo­leśnie kogo ma zabić. Kiedy ze sceny padło pytanie mniej więcej tej treści: któż z was ma paść trupem? - zawołałem: autor! I żyję. I Choć od tamtego dnia minęło lat dziesięć. Nie taki Artur Maria straszny jak go malują. Wykpiłem się kłamstewkiem. Rzekło się w on czas: myślałem że to koniec sztuki.

A więc wszystko co Ki­siel napisał o losach recen­zji z "Araratu" to oczywiś­cie przedwyborcza agitacja. Nie tak bardzo znów boję się Artura Marii.

Tym razem zresztą po premierze "Araratu" też wołałem: autor! I słusznie. Komedyjka nie jest zła. Nie pójdę, rzecz jasna, za przy­kładem cytowanych w programie spektaklu kolegów czeskich i nie będę się w "Araracie" doszukiwał ani drugiego dna, ani tzw. głębokich treści. Gdybym się miał imać bratnich wzorów mógłbym zajść bardzo daleko. Mógłbym na przykład w oparciu o drugi akt przeprowadzić dowód, iż Swinarski występuje przeciw dyktaturze proletariatu (bo ten Murzyn, moi drodzy, to tylko maska - za parawanem czarnej twarzy kryje się proletariusz;) i na temat bezbożnictwa można by parę stron.... Bzdura. In­tencją autora - było sprze­dać kilkadziesiąt trafnych, dowcipnych powiedzonek, "złotych myśli", dowcipów. Żeby interes wypadł jak najlepiej - cały ten kramik zamknięty został w kształt trzyaktowej kome­dii. To wszystko.

L. H. Morstin przystępu­jąc do pisania sztuki zna tylko jej założenie. Pokazu­je bohaterów w fazie wstęp­nej do zamierzonego kon­fliktu i pozwala im żyć. Oni sami mają decydować jakie będą etapy i finał sztuki. A. M. Swinarski, również dwojga imion ma inną metodę. Znam ją przy­padkowo z pierwszego źró­dła, ze słów pisarza.

- Chcesz napisać sztukę, którą publiczność będzie oklaskiwać po zapadnięciu kurtyny - zaczynaj od ak­tu ostatniego. Wtedy masz najwięcej weny i werwy. Grunt żeby finał był do­bry. Reszta - drobiazg.

Nie podglądałem Swinarskiego przy zbożnym ziele tworzenia "Araratu"' - ale wydaje mi się, iż ta meto­da nie zawiodła. Akt III jest najlepszy - publicz­ność opuszcza salę zadowo­lona.

Z tego co wyżej napisa­łem na temat owego kramiku dowcipów wcale nie wynika, że autor resztę, to znaczy kształt dzieła, po­traktował po macoszemu. W "Araracie" Swinarski poka­zał, iż jest nie lada maj­strem w zarysowywaniu ludzkich postaci. Niby to tylko kreseczki, niby to lek­kie zarysy, tu jedna linia podkreślająca cechę wyróż­niającą, tu słowo lub zda­nie wyodrębniające osobę spośród reszty i oto... lu­dzie. Żywi, prawdziwi, kon­kretni ludzie. I osoba każ­da inna. Każda jedyna w swoim rodzaju, jak zresztą przystało na mieszkańców Arki Noego, którą prorok zagęszczał według przemyślanego systemu zachowa­nia wszystkich gatunków.

Oczywiście, iż do tego, by z tych kresek i kresczek, słów czy zdań złożyć czło­wieka, trzeba by autor tra­fił na reżysera, który umie myśleć, reżysera z intuicją. Artur Młodnicki, sam za­pewne bawiąc się świetnie, gładko porozwiązywał te ła­migłówki. Wszystko pasuje do siebie jak ulał. Nie znam w tej materii zdania autora - według mnie tylko ta­kim właśnie mógł być w "Araracie" i papa Noah i synkowie Jafet, Cham, Szem, tudzież przezacne ich małżonki.

Ostatnie, ale kto wie czy nie najważniejsze zadanie w realizacji tego spektaklu spoczęło na aktorach, któ­rzy musieli kostium zapro­jektowany w szkicu przez autora, uszyty przez reży­sera, włożyć (oczywiście po przymiarkach) na siebie i nosić go tak, czuć się w nim tak, by to nie był Dewoyno tylko Noah itd. Jeśli o tę sprawę idzie uważam, iż otrzymaliśmy spektakl najwyższej klasy. Ta wysoka nota rodzi się stąd prze­de wszystkim, iż w spektaklu tym nie było żadnych dziur aktorskich, czyli ról chybionych obsadowo lub wykonaniem. Nieczęste to zjawisko w naszych wroc­ławskich spektaklach. Dla­tego powitać je trzeba gra­tulacjami szczególnie uro­czystymi i radosnymi. Dla­tego również sądzę, iż nie popełnię błędu jeśli siadem wieńców laurowych roz­dzielę sprawiedliwie mię­dzy Burzyńską, Korycką, Szumańską, Bergera, Dewoyno, Łozę i Kurowskie­go. Ukłon również składam w stronę Jadwigi Przeradzkiej za wnętrze arki.

W sumie: dziękuję za mi­ły wieczór.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji