Artykuły

Teatr ujrzymy niezwykły

- W Polsce nie można wiernie odtworzyć teatru szekspirowskiego. Inny klimat, który utrudnia występy w drewnianym budynku, prawo budowlane, które nie pozwala na wznoszenie drewnianych budynków publicznych powyżej dwóch pięter, przepisy przeciwpożarowe itd. A poza tym kto by chciał w takim teatrze występować? Bez światła, bez wody, aparatury scenicznej, bez ogrzewania? - rozmowa z prof. Jerzym Limonem, dyrektorem Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku.

Proszę przypomnieć okoliczności odkrycia teatru szekspirowskiego w Gdańsku. - To był szczęśliwy przypadek. Jadąc pociągiem, a było to gdzieś w połowie lat 70., przeglądałem książkę i natrafiłem na starą rycinę ukazującą fragment Gdańska. Zobaczyłem drewniany budynek żywo przypominający jeden z teatrów londyńskich epoki Szekspira. Zacząłem badać, co dokładnie przedstawia rycina. Okazało się, że był to budynek wielofunkcyjny; mieściła się w nim szkoła szermiercza (stąd nazwa tegoż budynku - Szkoła Fechtunku) latem wynajmowana teatrom, "niedźwiednikom", żonglerom, kuglarzom. Na początku XVII wieku o występy w gmachu szkoły prosił Włoch, który pokazywał publiczności... tors z żywą głową swego brata wyrastającą mu z brzucha. Rada Miasta nie zgodziła się na taki występ z uwagi na zagrożenie dla młodych kobiet mogących się "zapatrzyć" na taki wybryk natury.

Czym jeszcze zajmowała się Szkoła Fechtunku?

- Chcąc się tego dowiedzieć, zacząłem grzebać w książkach historycznych, i okazało się, że badacze niemieccy - trzeba im tu oddać pierwszeństwo - trafili na ślad teatru i częściowo opisali to zjawisko. Mówię zjawisko, gdyż okazało się, że Gdańsk był jeśli nie najważniejszym, to jednym z najważniejszych miast europejskich, w którym aktorzy szekspirowscy występowali. Kompanii kontynentalnych było kuka, złożonych z zawodowych aktorów, którzy od lat dziewięćdziesiątych XVI wieku regularnie występowali - w Gdańsku nieprzerwanie od 1600 roku, także podczas wojny trzydziestoletniej, która uniemożliwiła podróże do większości krajów zachodnioeuropejskich.

To informacje uzyskane ze źródeł niemieckich?

- Tak. Później zacząłem grzebać w gdańskim Archiwum Państwowym i natrafiłem na dwie teczki oryginalnych, świetnie zachowanych suplik, jakie aktorzy angielscy składali władzom miasta z prośbą o zgodę na występy. Pisali je specjalnie wynajmowani kopiści. Zebrałem tyle materiałów, że można było napisać pracę naukową. I to się złożyło na mój doktorat, wydany później pt. "Gdański teatr elżbietański". Udało mi się nadto wykazać podobieństwo budynku gdańskiego do jednego z teatrów londyńskich. Ale trzeba pamiętać, że były to obiekty mało skomplikowane i podobieństwo nie musiało oznaczać bezpośrednich powiązań. Szkół Fechtunku w miastach hanzeatyckich było w tym czasie kilka.

Co jeszcze wiadomo o powstaniu teatru? Kto go budował?

- Znamy dwie fazy historii. Od 1611 roku dokumenty mówią o występach aktorów angielskich w Szkole Fechtunku - ale nie ma pewności, gdzie ona się mieściła. Anglicy występują w tym teatrze, nazwijmy go "pierwszą Szkołą Fechtunku", do 1619 roku; potem następuje przerwa spowodowana wojnami polsko-szwedzkimi, zakończonymi dopiero w 1635 roku pokojem w Sztumskiej Wsi. Od tego roku aktorzy angielscy wznawiają działalność w Gdańsku. Wiadomo przy tym na pewno, że budynek widoczny na wspomnianej rycinie (Petera Willera z ok. 1650 roku) został wzniesiony od fundamentów właśnie w roku 1635. Zaprojektował go Jakub van den Blocke, ze słynnej rodziny architektów, malarzy i rzeźbiarzy holenderskich, autorów wielu budynków w Gdańsku, znanych w całej Europie, trwale zapisanych w historii architektury i sztuki. To oni zaprojektowali gdańską Zbrojownię, wyrzeźbili wspaniały ołtarz w Kościele św. Jana i stworzyli niezwykłe dzieło malarskie, jakim jest plafon w Sali Czerwonej ratusza. Pochodzili z Mechelen w dzisiejszej Belgii. Żeby było ciekawej, dodam, że w dzisiejszym Mechelen działa Teatr Miejski, który mieści się w byłym pałacu angielskiej arystokratki Małgorzaty, księżnej Yorku, siostry Edwarda IV i Ryszarda III. Co więcej, inny architekt gdański, też Holender, Antoni Opbergen, również pochodził z Mechelen, a przed przyjazdem do Gdańska w 1587 roku, przez dziewięć lat pracował przy przebudowie zamku w... Elsynorze. To tam wystąpiła grupa aktorów angielskich z kompanii Szekspira, czego echa znajdujemy w "Hamlecie". Tak więc wiele dróg szekspirowskich prowadzi w tym czasie do Gdańska. Nasz Jakub van den Blocke za projekt, budowę i nadzór otrzymał od miasta sporą sumę, co wynika z dokumentów odkrytych przez Jerzego Michalaka. Trzeba przy tym podkreślić, że londyńskie teatry w owym czasie projektowali najczęściej nie architekci, ale cieśle. Były to, podobnie zresztą jak Szkoła Fechtunku, drewniane budy, mieszczące do trzech tysięcy osób, co może nie być dokładną liczbą, ale ogólnym określeniem dużej widowni. Gdański teatr van den Blockego stał blisko sto lat, a Anglicy występowali tam aż do 1670 roku, czyli przez ponad ćwierć wieku. Na jego miejscu postawiono nowy - zadaszony, ogrzewany - przetrwał do początku XIX wieku, kiedy to na Targu Węglowym, gdzie dziś mamy Teatr Wybrzeże, zbudowano teatr miejski, ufundowany przez bogatego gdańskiego Szkota, Jamesa Kabruna, zasłużonego mecenasa kultury - kolekcjonera, dzięki któremu zachował się komplet dzieł Daniela Chodowieckiego.

Trzeba zaznaczyć, że w Gdańsku zachowało się najwięcej dokumentów mówiących o występach aktorów angielskich na kontynencie. I przypomnieć, że Gdańsk był na owe czasy olbrzymim miastem, liczył 70 tysięcy mieszkańców (Praga 30 tysięcy). Przybywający morzem widzieli coś na kształt Manhattanu: kamienne pięciopiętrowe domy, wielkie kościoły.

Jak narodził się pomysł, żeby odtworzyć teatr szekspirowski na jego dawnym miejscu?

- Jedenaście lat czekałem na wydanie wspomnianej już mojej książki. Kiedy się ukazała, był rok 1989 - i nowa Polska. Wydawało mi się, że w kapitalistycznym już kraju wystarczy mieć dobry pomysł i uda się go zrealizować. Okazało się, że nie tak łatwo. W 1990 roku założyliśmy z grupą znajomych Fundację Theatrum Gedanense i to była jedna z pierwszych fundacji w trzeciej RP. Najpierw chcieliśmy odtworzyć teatr tak, jak w Londynie w tym czasie odbudowywano teatr Globe. Tam też nie było łatwo i trwało to długo. Ludność bardzo biednej dzielnicy oraz jej władze protestowały przeciwko tworzeniu przez klasę średnią obiektu luksusu i zbytku w morzu ubóstwa, zacofania, bezrobocia. Śledziłem to uważnie; do dzisiaj przyjaźnimy się z tym londyńskim teatrem. Szybko okazało się, że w Polsce właściwie nie można wiernie odtworzyć teatru szekspirowskiego. Inny klimat, który utrudnia występy w drewnianym budynku, prawo budowlane, które nie pozwala na wznoszenie drewnianych budynków publicznych powyżej dwóch pięter, przepisy przeciwpożarowe itd. A poza tym kto by chciał w takim teatrze występować? Bez światła, bez wody, aparatury scenicznej, bez ogrzewania?

Trzeba było zrezygnować z rekonstrukcji?

- Z wiernej na pewno tak. Zmieniliśmy koncepcję: teatr miał być całoroczny, wyposażony w rozmaite rozwiązania przestrzeni sceny, a także w nowoczesną technologię. Jednocześnie trwały procedury związane z własnością ziemi, na której miał stanąć. Dzięki przychylności ówczesnego wojewody, śp. Macieja Płażyńskiego, Fundacja kupiła ziemię z bonifikatą, bodajże za 2 procent wartości. Udało się - po wielu latach - rozwiązać konflikt z sąsiadem, ówczesnym Urzędem Ochrony Państwa, który zajmował część naszej działki na parking dla pracowników. Prowadziliśmy też różne działania promocyjne, np. pozyskaliśmy Księcia Walii Karola jako patrona naszego przedsięwzięcia. Ciągle brakowało pieniędzy, bo zaczynaliśmy od zera, więc urządzaliśmy aukcje, różne spotkania, żeby poszerzyć krąg przyjaciół teatru szekspirowskiego w Gdańsku. Udało nam się urządzić biuro - najpierw kątem w Teatrze Wybrzeże, później miasto użyczyło nam pomieszczenia, które zajmujemy do dzisiaj. Poznałem w tym czasie mnóstwo ciekawych, aktywnych, pełnych inicjatywy ludzi. Bardzo znacząco wsparł nas Amerykanin David Chase, który jako dziecko żydowskie przeżył Oświęcim, po wojnie wyemigrował, wykształcił się w Ameryce, bogato ożenił i ogromnie pomnożył rodzinną fortunę. W Polsce inwestował m.in. w pierwszą sieć telewizji kablowej. W rozmowie ze mną wypytywał o naszą wizję, ale też bardzo szczegółowo o warunki, w jakich ją usiłujemy urzeczywistniać. Parę tygodni później przyszedł z Ameryki przelew na kilka tysięcy dolarów. I to się powtarzało co miesiąc przez parę lat! Okazało się, że nadawcą jest jedna z firm Davida Chase'a. Wystarczała nam ta kwota na wszystkie aktualne wydatki i jeszcze zostawały oszczędności! Rozwijaliśmy skrzydła, ale raz po raz je nam podcinano - doznaliśmy wszelkich udręk, poniżeń i przeciwności losu, jakie dotykają organizacji pozarządowych.

Obecnie wizja przyobleka się w wyraźne już kształty.

- Po dwudziestu latach działań, o jakich mówię. To pouczające doświadczenie. Świadczące choćby o tym, że w Polsce nie ma tradycji wspierania kultury. Wszyscy uważają, że za kulturę odpowiada państwo, które daje pieniądze z podatków, i nie ma potrzeby dodatkowego wsparcia. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale mówię tu o ogólnym nastawieniu.

Nie mamy mecenasów takich jak David Chase?

- Niewielu. A przy tym media prawie nigdy nie wspominają o sponsorach kultury, oczekując zapewne, że ci powinni za to płacić. Mamy natomiast głęboką nieufność do prywatnych instytucji kultury. Niekiedy zarzuca się im komercję, a one muszą zarabiać, żeby pełnić swoją misję, ale to osobny temat. Nasze zawiłe sprawy z własnością ziemi zakończyły się w 2004 roku, akurat wtedy, kiedy Ministerstwo Kultury ogłosiło pierwszy - jak dotąd jedyny - konkurs na większe inwestycje w kulturze. Trzeba było mieć też projekt i zgodę na budowę. Ogłosiliśmy międzynarodowy konkurs architektoniczny, pierwszy w powojennym Gdańsku, z pominięciem SARP-u. Chciałem mieć pewność, że nie zadziałają żadne lokalne wpływy. Sam powołałem niezależne międzynarodowe jury, w skład którego weszli: Japończyk, Niemiec, Anglik (wskazany przez księcia Karola), Polak wyznaczony przez ministra kultury, a także Andrzej Wajda. Fundację reprezentowała jedna osoba - były konserwator wojewódzki, znawca historii architektury, a przy tym odkrywca archeologicznych reliktów naszego teatru, dr Marcin Gawlicki. Przewodniczącym był architekt krakowski Stanisław Denko. Nadeszło 38 prac - zrobiliśmy ich wystawę - spośród których jury wybrało, właściwie jednogłośnie, projekt Renato Rizziego z Włoch. Choć wszystkich zauroczył, nie respektował jednak niektórych warunków konkursu (wiszące ogrody nad garażami miałyby się ciągnąć 400 m poza naszą działką), otrzymał więc nagrodę specjalną ze wskazaniem na realizację. By ją umożliwić, miasto dodało nam ziemi i wszczęło procedurę zmiany planu zagospodarowania przestrzennego. W 2008 roku mieliśmy już gotowy projekt budowlany, do którego ówczesny minister kultury, Waldemar Dąbrowski, dołożył połowę kwoty wydanej na tamtym etapie, i mogliśmy wystartować w konkursie inwestycyjnym, o którym mówiłem. Okazało się jednak, że należy mieć tzw. wkład własny w inwestycję. Ministerstwo zaoferowało równowartość 75 proc. kosztów, brakowało jednak reszty. Prezydent miasta i marszałek województwa uprzedzali nas, że radni nie zgodzą się dofinansować prywatnej instytucji kultury, czyli Fundacji (moglibyśmy wybudować teatr, a potem np. przekształcić go w hotel albo sprzedać! - podejrzliwość urzędów jest niebywała). Wobec tego w porozumieniu z samorządami miasta i województwa powołaliśmy do życia nową instytucję pod nazwą Gdański Teatr Szekspirowski. Konkurs wygraliśmy i przy wsparciu ministerstwa otrzymaliśmy pięćdziesiąt parę milionów zł z Unii Europejskiej, a resztę dołożyły samorządy. Fundacja jest jednym z jej założycieli: wniosła ziemię (tę wcześniej kupioną z bonifikatą od miasta oddaliśmy z powrotem miastu).

I Gdański Teatr Szekspirowski powstaje...

- Budowa ruszyła piątego marca 2011 roku. Urządziliśmy wtedy bal buldożerów, które przepięknie tańczyły ("Tryumf ognia, ciał i maszyn", nawiązanie do renesansowych "ryumfów"). Według harmonogramu po wzniesieniu bryły teatru musimy go wyposażyć, to bardzo skomplikowana sprawa. Bez względu jednak na termin zakończenia będzie to teatr niezwykły. Z otwieranym dachem, z pudełkową i elżbietańską sceną w środku. Królowa Elżbieta I miała pałac letni o nietypowej konstrukcji, z powodu której nazywano go Nonesuch Palace, czyli "pałac, jakiego nie ma". Dlatego nazywam Gdański Teatr Szekspirowski "Nonesuch Theatre", teatrem, jakiego nie ma.

Przez wszystkie te lata trwały też prace Fundacji nad przybliżaniem dzieł Szekspira przyszłym widzom.

- W 1993 roku, kiedy odwiedził nas Książę Walii, po blisko 350 latach wskrzesiliśmy tradycję wizyt angielskich aktorów w Gdańsku. Sprowadziliśmy Oxford Stage Company z Komedią omyłek. Poprzedziliśmy to występem angielskiej pantomimy na Długim Targu, gdzie przyszło 20 tysięcy osób, i marszem aktorów przez miasto. Zaczęliśmy organizować co roku Dni Szekspirowskie, a w 1997 roku, na tysiąclecie Gdańska, przekształciliśmy je w Festiwal Szekspirowski, który z czasem stał się jedną z ważniejszych tego typu imprez na świecie. Utworzyliśmy także europejską sieć festiwali szekspirowskich z siedzibą w Gdańsku i współpracujemy przy realizacji szekspirowskich spektakli.

Jak w dzisiejszym teatrze gra się Szekspira? Co można powiedzieć o tych inscenizacjach?

- Nie odbiegają od tego, co się w ogóle w teatrze dzieje. W krajach anglosaskich mamy raczej zastój, przede wszystkim strasznie konserwatywne przedstawienia, z kilkoma znakomitymi wyjątkami, jak choćby teatry Cheek by Jowl czy Complicite. W Ameryce z kolei dominuje kicz, stosuje się najniższe chwyty teatralne, generalnie to półamatorszczyzna. Oczywiście są wyjątki, jak Wooster Group albo niektóre teatry uniwersyteckie. Świetne przedstawienia powstają natomiast w Niemczech, w Belgii, Holandii. Ważne miejsce na mapie teatru poszukującego i odważnego zajmują też Litwa, Rumunia, no i Polska. Natomiast wielu realizatorom się wydaje, że skoro autor nie żyje, można robić wszystko. Teatr zwany postmodernistycznym czy postdramatycznym (a więc z dominacją elementów niewerbalnych) odchodzi od literatury, poczynając sobie zupełnie dowolnie z tekstami. Przestawia się sceny, wykreśla, dopisuje, miesza wątki itp. Powstała ideologia mówiąca, że literatura, poprzez swoją konwencjonalność, zakłamuje rzeczywistość. Podobnie psychologia, którą ten

teatr też odrzuca. To oczywiście wpływa i na reżyserię, i na aktorstwo.

Domyślam się, że pan tego nie akceptuje...

- Nie akceptuję epigoństwa. Jeżeli to, o czym mówię, robi twórca świadomy, który potrafi nadać głębię i koherencję swoim dziełom, warto analizować jego poszukiwania, bo może prowadzą do czegoś nowego i znaczącego. Ale jeżeli tak postępuje dwudziestu epigonów, którzy wolą pokiereszować tekst niż go zrozumieć, tego nie pochwalam. Najbardziej mnie odrzuca dopisywanie różnych fragmentów przez dramaturgów, którzy rozplenili się w teatrze. Rozróżnia się dzisiaj dramatopisarza, autora sztuk i dramaturga, który zastąpił kierownika literackiego. Ma większe uprawnienia i jest przybocznym reżysera. Twórczość tych ludzi bywa przerażająca.

Czego szukają u Szekspira ci ambitni inscenizatorzy?

- Młodzi zazwyczaj tego, co jest modne ideologicznie. Dominują zatem sprawy genderowe, sprawy tożsamości płciowej, seksualności człowieka... Ciało jest bardzo ważne. Możemy mieć przedstawienie "Wieczoru Trzech Króli" z dopisanym homoseksualnym wątkiem, rzecz o gejowskim związku, które z szekspirowską fabułą ma mało wspólnego albo nie ma nic wspólnego. To może być scenicznie bardzo piękne, ale myślowo miałkie. A zatem zamiast "grzebania" w ludzkiej duszy, co teatr czynił od lat, mamy gmeranie w rozporku. Ale to nie wystarcza, by zaraz kogoś okrzyknąć geniuszem.

W Gdańskim Teatrze Szekspirowskim będzie obowiązywał, pewnie niepisany, ścisły kanon estetyczny?

- Nie wiem, czy można wyznaczyć granice tego, co dopuszczalne. Na pewno chcemy otworzyć przestrzeń na wszelkie propozycje artystyczne. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że poszukiwania, nawet ambitne, niekoniecznie spotykają się z uznaniem krytyki. Na przykład Krzysztof Warlikowski zrobił niedawno "Opowieści afrykańskie" na podstawie trzech sztuk Szekspira, z dopisanymi dość obrzydliwymi fragmentami; zdaniem wielu to wpadka, ale można ją zrozumieć u reżysera, który robi sporo rzeczy pięknych i przejmujących. Z drugiej strony prawie każdy debiutujący reżyser w Polsce ogłasza, że właśnie podejmuje dialog z Warlikowskim... Chciałbym, żeby w teatrze było tak jak na naszych festiwalach. Żebyśmy pokazywali propozycje inspirowane rzeczywistym talentem, oczytaniem i znajomością nowych zjawisk, a nie wtórnymi prądami. Od początku istnienia Fundacji prowadzimy intensywną działalność edukacyjną. Kilka tysięcy młodych ludzi bierze udział w rozmaitych formach poznawania języków teatru, na czym nam przede wszystkim zależy.

Czy Gdański Teatr Szekspirowski będzie miał własny repertuar?

- W niewielkim stopniu. Będzie głównie, z małymi wyjątkami, teatrem impresaryjnym. Chcemy zapraszać ciekawe przedstawienia z Polski i z zagranicy.

I nie tylko Szekspira?

- Szekspir jest patronem. Będzie u nas królował latem, jak było w XVII wieku. Na początek jedno szekspirowskie przedstawienie przygotowane z myślą o turystach i drugie, wysmakowane artystycznie, które będzie można zaprezentować na festiwalach.

A przy tym teatr w Gdańsku będzie miał wyjątkowe możliwości inscenizacyjne...

- Oprócz sceny elżbietańskiej będzie miał scenę pudełkową, a także arenę, którą widzowie otaczają z czterech stron... Będzie też służył naszym wspomnianym działaniom edukacyjnym. Do teatru wkracza dzisiaj wszystko to, co nazywamy nową sztuką: performance, body art, instalacje, multimedia itd. Także z tym chcemy oswajać widzów. Teatr jest konglomeratem wszelkich sztuk, a także ma na nie spory wpływ. Trzeba uczyć nowego języka teatru, i to chcemy robić.

Jaka pana zdaniem będzie przyszłość teatru?

- Myślę, że teatr będzie powracał do literatury. Nastąpi refleksja nad tym, że odwracanie się od języka wymodelowanego literacko obniża nośność informacyjną. Literatura mówi więcej niż nieliteratura, tak jak gra aktorska mówi więcej niż zachowania codzienne. Oznaki zapowiadające ten stopniowy powrót obserwuję w Niemczech, co nie przeszkadza tamtejszym twórcom w wykorzystywaniu do inscenizacji Szekspira gier komputerowych czy wideoklipów. Z tego, że teatr będzie czerpał natchnienie z innych sztuk, być może wykluje się jego nowy kształt. Ale teatru bez żywego aktora, bez tekstu i bez realnego widza wyobrazić sobie nie mogę.

Na zdjęciu: Jerzy Limon podczas wmurowania kamienia węgielnego pod budowę GTS

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji