Artykuły

Udanej premiery, Andrzeju

Bardzo rzadko odwiedzam swoich aktorów w ich domach. Wizyty w katowickim mieszkaniu zmarłego w marcu tego roku Andrzeja Lipskiego (1950-2013), wybitnego aktora, pedagoga i wieloletniego dyrektora Teatru Nowego w Zabrzu, były dla mnie zawsze niezwykłym doświadczeniem - pisze Villqist w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Bardzo rzadko odwiedzam swoich aktorów w ich domach. Nasze miejsce to sale prób i scena. Łączy nas tajemnica prób.

Wspólne tworzenie postaci z zapisanych słów, własnych doświadczeń, talentu, desperacji, ułudnej nadziei dokonania cudu narodzin wyjątkowego spektaklu. Rzadko to się zdarza. Ale wiara w ten cud scala wszystkich, którzy tworzą zakon zwany teatrem.

0 prywatności aktora niewiele wiemy.

I nie dociekajmy tego. Powinna być azylem. Dla mnie zaproszenie do domu aktora jest wyróżnieniem.

Wizyty w katowickim mieszkaniu zmarłego w marcu tego roku Andrzeja Lipskiego (1950-2013)[na zdjęciu], wybitnego aktora, pedagoga i wieloletniego dyrektora Teatru Nowego w Zabrzu, były dla mnie zawsze niezwykłym doświadczeniem.

Poznaliśmy się telefonicznie w 2001 roku. Andrzej zaprosił mnie do współpracy z jego teatrem. W owych czasach woda sodowa huczała mi w głowie jak Niagara. Nie dogadaliśmy się. Spotkaliśmy się w 2007 roku. Reżyserowałem w Nowym w Zabrzu "Lęki poranne" Grochowiaka. Zaczęliśmy próby. Andrzej był w obsadzie. Grał postać Kola Bryniona. Zbliżał się koniec dyrekcji Andrzeja w Zabrzu. Intrygi, donosy, upokorzenia, mimo to jego wiara, że jednak będzie dobrze. Wszystko to Andrzej pokazał w znakomitej roli Bryniona. Zwłaszcza nadzieję. Tę wbrew wszystkiemu.

Na trzecią generalną wpuszczono część widowni. Licealistów, co to interesują się teatrem. Po kilku minutach próby zaczęło się dogadywanie aktorom, piszczały SMS-y, błyskały flesze telefonów. Przerwałem próbę. Zażądałem od Andrzeja w kulisach, żeby wyrzucił "widzów". Andrzej nic mi nie odpowiedział. Wyszedł na proscenium i poprosił ich, żeby wyszli. Dokończyliśmy generalną. Następnego dnia tekst w lokalnej gazecie. Przeciw Andrzejowi. Bo na widowni były dziatki tych, co to decydują i wiedzą lepiej. A im wolno. Nie mówiliśmy o tym nigdy z Andrzejem. Wstydziłem się potem, że wymusiłem na nim tę decyzję. Sam miałem ich wyrzucić. Nieraz tak robiłem. Niewiele mi potrzeba.

Jakiś czas później byłem w jury festiwalu Rzeczywistość Przedstawiona w Zabrzu. Jury w jednym pokoju, a obok, w sekretariacie, trzech dyrektorów. Andrzej był jeszcze dyrektorem, ale właściwie już nie był, bo było już dwóch nowych dyrektorów, którzy witali gości, ale on też witał. Sekretarka nie wiedziała, do kogo mówić "panie dyrektorze", komu najpierw podać herbatę. Andrzej przeszkadzał. Wszystkim tam wtedy. Ale trzymał formę. Musiał czuć się strasznie. Koniec festiwalu, ogłoszenie wyników, przemówienia, podziękowania, duperele. Andrzej stoi sam przy pierwszych rzędach widowni. Jemu nikt nie podziękuje. Za lata dyrekcji. Za pracę po prostu. Uzgodniliśmy wcześniej z Jackiem Sieradzkim, szefem Dialogu, przewodniczącym jury, że to my, jury, kupimy kwiaty i podziękujemy Andrzejowi za dyrekcję.

Ostatnie przemówienie, już mają paść słowa zamykające festiwal, kiedy Jacek Sieradzki wchodzi nagle na scenę, prosi do siebie Andrzeja, wręcza mu kwiaty, ściska, mówi kilka serdecznych słów. A na widowni ci, którzy mieli to zrobić. Ale nie zrobili. Co wtedy myślał sobie Andrzej? Trzeba się dobrze umazać teatralnym błotem, żeby to wiedzieć.

Andrzej odszedł z Zabrza. Został aktorem Teatru Śląskiego. Potem jeszcze tylko raz pracowaliśmy razem. W 2008 roku zagrali gościnnie razem z żoną Hanią Boratyńską role Rodziców, partnerując Violi Smolińskiej w mojej jednoaktówce "Czarodziejka z Harlemu", którą robiłem na inaugurację Sceny Kameralnej Teatru Rozrywki w Chorzowie.

Stworzył w tym spektaklu przejmującą postać starego człowieka, który kocha bezinteresownie i jest w stanie zrozumieć i wybaczyć wszystko. W im większe wplątywałem się teatralne awantury, tym częściej Andrzej do mnie dzwonił. Przejmował się tym, co robię. Wspierał. Na spotkania umawialiśmy się telefonicznie. Trwało to i trwało. Zmienialiśmy terminy, bo próby Andrzeja, bo moje zajęcia. Wreszcie ustaliliśmy dzień i godzinę. Wiedziałem, że spotkanie będzie jak zawsze wyjątkowe. I tak było. Wchodziłem do sieni wielkiej XIX-wiecznej kamienicy na Stawowej i już przekraczałem granicę bliskości, od której zawsze stronie. Jeszcze dzwonek i już w drzwiach stawali Hania i Andrzej, uśmiechnięci, serdeczni i zawsze tak bardzo razem. I znów siadałem na tym samym miejscu przy dużym stole w ich salonie obwieszonym obrazami i grafikami, przy herbacie, papierosach i piramidzie cudownych ciast. I zaczynało się gadanie. O teatrze. Godzinami. Do nocy. Tylko o teatrze. Z nikim tak nie gadałem o teatrze jak z nimi. Bo w tym domu teatr znalazł sobie przytulisko w najpiękniejszym ze swoich wizerunków. A za oknami ulica Stawowa z wolna, niezauważalnie przemieniła się w Karmelicką, Kanoniczą albo Grodzką. Czary. Takie sprawia przyjaźń. Pewnie teraz już jesteś w próbach nowej sztuki, Andrzeju. No, to kopa w dupkę i udanej premiery!

***

VILLQIST

Człowiek teatru

Napisał i wyreżyserował wiele głośnych dramatów (w 2012 roku "Miłość w Kónigshiitte", wystawiona przez Teatr Polski w Bielsku-Białej), a nakręcony przez niego wspólnie z Adamem Sikorą w 2010 roku dramat "Ewa" na festiwalu Nowe Horyzonty został uznany za najlepszy debiut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji