Artykuły

Wariacje oddechów i miękkie oko

- Uważam, że w trakcie rozmowy, zachęcony odpowiednio zadanym pytaniem, mogę sformułować dla siebie samego pewne odpowiedzi. w momencie, kiedy jesteśmy o coś zapytani, musimy sformułować pogląd, to prowokuje do pracy umysłowej. jest ona dla mnie ważna, bo odpowiadając Panu, mogę definiować sobie pewne sprawy - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ w miesięczniku Kontrasty.

Mateusz Węgrzyn: Debiutował Pan w Teatrze Polskim we Wrocławiu w 1980 r. Czym było dla Pana spotkanie z Jerzym Grzegorzewskim, który w tamtym czasie był kierownikiem artystycznym tej sceny i reżyserem, z którym pracował Pan m.in. nad spektaklem "Ameryka" według powieści Kafki?

Krzysztof Globisz: To jedno z moich najważniejszych spotkań teatralnych. Pan Jerzy zaproponował mi nie tylko pobyt w teatrze, ale od razu rolę. Dostałem też propozycję z Teatru Starego, żebym tam "był w teatrze", ale bez żadnej propozycji roli. Zdecydowałem więc, że przyjadę do Wrocławia. To był świetny wybór, bo poznałem po prostu wielkiego artystę, z którym później zrobiłem jeszcze cztery bardzo ważne sztuki w swoim życiu, m.in.: "Noc listopadową", "Sędziów", "Dziady". Ale nawet nie tyle ilość tych przedstawień jest ważna, ile sam fakt spotkania się z nim i Stanisławem Radwanem. To potem pokierowało całym moim życiem artystycznym.

We Wrocławiu pracował Pan przez ponad rok. Potem przeniósł się Pan do Krakowa.

- Tak. Kiedy skończył się sezon, to w następnym pojechałem do Krakowa, bo pan Jerzy i pan Radwan wyjechali z Wrocławia. Nie wiedziałem jakie zamiary miałby wobec mnie następny dyrektor. W Teatrze Starym Radwan zaproponował mi od razu rolę i etat.

Było to kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego. Myślał Pan kiedykolwiek: kim dzisiaj byłby Krzysztof Globisz, gdyby nie zmiana miejsca pracy tuż przed przełomem i okresem pewnej stagnacji w Teatrze Polskim?

- Nie zastanawiałem się nad tym. Zresztą, po co rozważać scenariusz, według którego mógłbym tutaj nic nie robić? Może okazałoby się, że to życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, nie mniej ciekawie artystycznie? Prawda jest taka, że Teatr Stary był w tamtym czasie na najwyższym poziomie jeśli chodzi o działania artystyczne. I z pewnością to, że przyszedłem tam jako młody aktor do nowego dyrektora Stanisława Radwana, zadziałało w tym kierunku, żebym dużo grał i rozwijał się.

Udziela Pan wielu wywiadów dla telewizji, gazet, radia, blogów internetowych czy mediów regionalnych różnej jakości... Ukazała się też parę lat temu książka autorstwa Olgi Katafiasz będąca wywiadem-rzeką: "Krzysztof Globisz. Notatki o skubaniu roli". Pytanie metawywiadowe: czym w takim razie jest dla Pana wywiad?

- Przede wszystkim jest rozmową. Uważam, że w trakcie rozmowy, zachęcony odpowiednio zadanym pytaniem, mogę sformułować dla siebie samego pewne odpowiedzi. To znaczy - w naszych mózgach istnieje dużo pytań, stwierdzeń, które pozostają na poziomie nieuświadomionym, nie potrzebujemy ich z siebie wydobyć. A w momencie, kiedy jesteśmy o coś zapytani, musimy sformułować pogląd, to prowokuje do pracy umysłowej. Nie mówię, że ta moja praca jest na jakimś wybitnie wysokim poziomie. Natomiast jest ona dla mnie ważna, bo odpowiadając Panu, mogę definiować sobie pewne sprawy. Powiedziałbym za ks. prof. Józefem Tischnerem, że "w filozofii trzeba umieć uogólniać... I w tym baby są słabse "... (śmiech).

Kiedyś podczas wywiadu pewien aktor powiedział, że rozmawiając ze mną, rozmawia ze sobą.

- Absolutnie. Na tym polega cała idea rozmowy. Prowokacja dla ruchu myśli. Niestety zaginął fantastyczny zwyczaj rozmów. Nie tych rozmów polegających na tym, że Pan mnie pyta, a ja odpowiadam, ale że spotykamy się, zadajemy sobie temat i na przykład rozmawiamy o ostatnio przeczytanej książce. Rozmowa nasza nie tylko polega na tym, że wypowiadamy swoje poglądy, ale też specjalnie sobie te poglądy wybijamy, sprzeczamy się. To znaczy, że nawet zgadzając się z Pana tezą, mogę powiedzieć coś niezgodnego z nią tylko po to, żeby rozmowa dobrze funkcjonowała. Mówiliśmy o Sokratesie... Na tym to polegało, że nie zawsze on był innego zdania niż jego rozmówca, ale dobrze było dany problem zanegować, skłócić się z tym po to, żeby rozmowa umiała zdefiniować sama siebie, żeby wyniknęły z niej jakieś wnioski. Dlatego ja naprawdę lubię rozmawiać.

Czy w swojej pracy dydaktycznej stosuje pan skalę ekspresji aktorskiej mierzonej w "globiszach"?

- Chcę Panu powiedzieć, że są już silniejsi ode mnie i mógłbym iść w ich skali...

"Radziwiłłowicze"?

(śmiech) - Nie, nie było takiej skali. Natomiast była skala moja, wymyślił to pan profesor Goliński. I zdaje się, że byłem wysoko, byłem tą dziesiątką. Dzisiaj już jestem tak gdzieś... koło szóstki, są już lepsi ode mnie w tej skali.

Prowadzi Pan zajęcia w szkole teatralnej, był Pan dziekanem Wydziału Aktorskiego i prorektorem krakowskiej PWST. Często starsi aktorzy powtarzają, że dzisiejsze pokolenie młodych aktorów jest bardziej uświadomione, wie, czego chce i stawia bardziej na rzemiosło niż na rozwój duchowości, ale ma słabsze przygotowanie humanistyczne, jest mniej oczytane... itd. Czy uznaje Pan to za zwykłe narzekanie z cyklu: "drzewiej było lepiej", czy jednak coś w tym jest?

- Myślę, że jest przede wszystkim tak, jak Pan powiedział - "drzewiej było lepiej", "a za naszych czasów... ", "my to byliśmy... ". Nie. Co to dzisiaj znaczy być oczytanym? Oczywiście, bardzo dobrze jest czytać jak najwięcej, książka jest podstawą. Natomiast dzisiaj najważniejsza jest umiejętność dotarcia do źródła wiedzy. Jeżeli ktoś czegoś nie wie i uświadamia mu się jego niewiedzę, ale ten ktoś jednak wie, gdzie znaleźć odpowiedź, to właśnie to jest najistotniejsze. Tak też jest z aktorstwem.

Młodzi ludzie mają dzisiaj kontakt z Internetem. Rozumiem sentyment do książki, bo sam go mam, ale też widzę, że między starszym a młodszym pokoleniem jest bariera techniczna. Dzisiaj najważniejsze jest wiedzieć, gdzie czego szukać - to właśnie jest wiedza. Co mi z tego, że wiem, że bitwa pod Grunwaldem była w 1410 r.? Co ma mi dać ta wiedza? Kiedy sobie rozmawiam na ten temat z młodym człowiekiem i on mi uświadamia, że to jest tak jakby dzisiaj była bitwa Unii Europejskiej z jakąś prowincją, i on tak tę bitwę widzi, to wtedy rozumiem, że on logicznie myśli. Bo to było dokładnie tak - grupy polsko-litewskiej prowincji starły się z wielką unią, potężną siłą. Z jednej strony jakieś rody, potęga gospodarcza, a z drugiej zaprzaństwo, po prostu pogaństwo, niezależnie od tego, że byliśmy ochrzczeni pięćset lat wcześniej. Jeżeli nie widzi się mechanizmów, a zna się tylko datę, to znaczy, że się nic nie rozumie. Młodzi ludzie właśnie to umieją wychwycić. Mechanizmy są ważniejsze od dat, bo te drugie są dostępne w Internecie. I w teatrze też trzeba umieć nadążać za rzeczywistością.

A jeśli ktoś zarzuca, że młodzież dzisiaj nie czyta... Nie mówię, że wszystko dzisiaj czytają, ale być może inne rzeczy. Dlaczego "Chłopi" mają być dla mnie wzorcem? Albo Sienkiewicz? Z jakiego powodu? Dlatego, że u Sienkiewicza są zapisane jakieś szowinizmy, treści rasistowskie, faszystowskie i nacjonalistyczne...? - "Bij Ukraińca!"...? No to mamy potem efekty, pierwsza i druga wojna światowa. Jedna wieś wyrżnęła drugą, trzecia czwartą, itd. Na tym mam się wzorować? Kanony muszą się zmieniać. Wzorce szlachty ogłupiałej, pijanej i tej, która doprowadziła do rozbiorów...? Mamy teraz tę literaturę hołubić? Nie, trzeba czytać mądrego Gombrowicza, który mówi o tym, jacy jesteśmy głupi, i wielu innych mądrych pisarzy. Dlatego właśnie młodzież broni się przed takim kołtuństwem.

Odnotowuje Pan jakieś mody i tendencje w aktorstwie młodszych kolegów?

- Cenię sobie tych, którzy poświęcają się przede wszystkim pracy w teatrze, w tym widzą sens i cel. Chcą pracować dla teatru, poszukują własnych rozwiązań i są w tym zażarci. Mniej sobie cenię tych, którzy stwierdzają, że to, czego się wyuczyli, jest do sprzedania w telenowelowych przedsięwzięciach i tam upatrują swojego miejsca... Chociaż ja to miejsce uznaję i rozumiem, bo jest to związane z zapewnianiem sobie bytu. Jest duża ilość młodzieży, która rozsądnie myśli o tej pracy. Oczywiście myślą o tym, żeby zarobić, bo inaczej byliby samobójcami, ale myślą głęboko o teatrze i chcą się uczyć. Ja też wszystkiego nie wiedziałem na początku. W sztuce, którą oglądaliśmy, w "Życiu snem", zdzierałem sobie głos - po cyklu pięciu przedstawień byłem całkowicie zdarty. Właśnie dlatego, że dopiero się tego uczyłem. W szkole uczę od 30 lat i wiem, jak to jest potrzebne. My przygotowujemy do zdrowej pracy, ale równocześnie dopiero zderzenie z rzeczywistością jest absolutnie weryfikujące. Można uczyć się walki wręcz na salach do karate czy judo, ale dopiero, kiedy jesteśmy zaatakowani w bramie, wiemy, czy umiemy skorzystać z tych umiejętności.

Podczas spotkania [Strefy kontaktu_sen. Calderon/Jarocki/Globisz/Guczalska; 11.02.2013 r.] oglądaliśmy na Dużej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego fragmenty telewizyjnego nagrania spektaklu "Życie jest snem" w reżyserii Jerzego Jarockiego. Widać było uśmiech na Pana twarzy. Co myśli Pan, patrząc na siebie - Segismunda - sprzed 26 lat?

- Po pierwsze w ogóle nie lubię na siebie patrzeć, ale na takiego siebie sprzed 26 lat patrzę z pewną sympatią. Widzę młodego człowieka, który się z czymś zmaga, czasem bardzo ładnie mówi..., bardzo fajnie, wszystko jest jak należy i jeszcze świetnie wygląda. Teraz mierzę to w takiej jednostce miary, jak "kilogramoczasy". Było to więc 26 kilogramolat temu... (śmiech). Wtedy byłem na pewno szczuplejszy, ładniejszy, nie miałem krzywych nóg. Przyjemnie popatrzeć. Ale nie wstydzę się tamtego, to jest po prostu inne. Dzisiaj już inaczej bym to grał - ciekawe jakby to wyglądało, gdybym zaczął grać z takim lekkim brzuchem... Może bym się nie rozbierał, ale w mówieniu byłoby to na pewno inne. Oczywiście walor estetyczno-podrywowy skierowany do pań i ewentualnie panów dzisiaj nie mógłby wchodzić w rachubę, musiałbym zrezygnować ze swoich zalotnych części gry. Natomiast być może dzisiaj lepiej bym zrozumiał tę sztukę.

Mówił Pan kiedyś o swoich marzeniach aktorskich... Dlaczego chciałby Pan zagrać Ofelię?

- Takie prowadzę zajęcia ze studentami - mnie nie obchodzi postać jako kobieta czy mężczyzna. Nie, istnieje pewien problem, który i kobieta, i mężczyzna, muszą zrozumieć, problem zapisany w roli. Oczywiście jest on ustalony dla dziewczyny i gdybym robił spektakl, to zawsze obsadziłbym dziewczynę, ale podczas ćwiczenia, by zrozumieć, o co jej chodzi, płeć nie ma dla mnie znaczenia. Dlaczego chciałbym spróbować to zagrać?

Ciąg dalszy tekstu pod poniższym linkiem: http://issuu.com/miesiecznikkontrast/docs/kontrast_kwiecien-maj

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji