Artykuły

Wszystko będzie dobrze

W listopadzie 2001 roku w Teatrze Wybrzeże za bardzo spektakularnej dyrekcji Macieja Nowaka robiłem dramat pt. "Preparaty", a równolegle ze mną swoje przedstawienie reżyserowała tu Izabella Cywińska. Spaliśmy w sąsiednich pokojach w teatrze i razem dojeżdżaliśmy na próby z Warszawy do Gdańska. W przerwach łaziliśmy i plotkowaliśmy o teatrze. Kto nie rozumie, że teatr składa się z plotek, ten nic z niego nie rozumie - wspomina Ingmar Villqist w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Któregoś wieczora po próbie Iza w teatralnym bufecie, ze szklaneczką czerwonego wina w dłoni, spojrzała na mnie i powiedziała: - Ty, z tą twoją wielką łysą głową, może mógłbyś zagrać kiedyś u mnie jakiegoś pruskiego generała? Zasypiałem pełen marzeń o aktorskiej, filmowej karierze. No bo skoro Iza tak powiedziała...

Dwa lata później, w czerwcu, szedłem przez park w Chorzowie, gdy nagle telefon zaćwierkał mi w kieszeni. Pan z produkcji serialu "Boża podszewka" w reżyserii Cywińskiej mówi, że ona chce, abym zagrał w jednym z odcinków niemieckiego oficera, i że jeszcze powiedzą mi co i jak. Nie wiem, jak doszedłem do Chorzowa Batorego, ale pamiętam radość, upojenie, odurzenie i wdzięczność. Iza pamiętała! Tego wieczora jeszcze telefony od niej i kostiumologa, że poproszą o moje wymiary i obwód łydki. To znaczy, że będą oficerki! I jeszcze jeden telefon z produkcji, że będę grać scenę z Magdą Cielecką.

Świat zawirował wokoło, a zakurzone kwiatki na krzaczkach przy ulicy Długiej w Chorzowie Batorym zapachniały jak bagdadzkie ogrody w upalną rozgwieżdżoną noc. Moja wyobraźnia eksploduje jak supernowa. Widzę się już w generalskim mundurze, jak wchodzę do wielkiej sali balowej, a pod sufitem podzwaniają kryształowe paciorki ogromnych rozświetlonych kandelabrów. Idę, a pod szyją Krzyż Żelazny albo Rycerski, albo dwa krzyże, albo trzy z brylantami! W oku mam monokl albo dwa monokle. Na tle wielkiego okna wychodzącego na rozległy ogród widzę grupę oficerów, a wśród nich Magda, jest właścicielką tego pałacu, ogrodu i majątku. Jaka ona zniewalająco piękna... Podchodzę do niej, wychodzimy na taras i nasze dłonie spotykają się. Drży. Obejmuję ją, pochylam się i delikatnie całuję. - Wszystko będzie dobrze - szepczę.

W innej scenie otwierają się drzwi. Adiutant melduje, że pani hrabina prosi pana generała do siebie. Wychodzę z biblioteki. Biegnę szerokimi marmurowymi schodami na pierwsze piętro do apartamentów hrabiny. Wchodzę. Na sofie w pół leży Magdalena. Jest chłodno. Na ramiona ma narzuconą etolę z ocelotów. Klękam przy niej, tulę policzek do jej dłoni. Jaka ona piękna i bezbronna. Drży. Albo to ona drży, albo sofa od eksplozji katiusz. Tego nie wiem. Hrabina gładzi mnie po dokładnie wygolonej głowie. - Nie przyjdą tutaj, prawda, panie generale? - Nie, pani hrabino - zdejmuję jej etolę z mlecznobiałych ramion. - To znaczy przyjdą, ale będziemy się przebijać, więc nie przyjdą. Obejmuje mnie, przyciąga do siebie. - Przy panu czuję się taka bezpieczna - szepce. A ja nie czuję ani drżącej sofy, ani nie słyszę pękających od podmuchu eksplozji kryształowych szyb w pałacowych oknach. Jak ja im to zagram! W nocy śnię o pięknej Magdalenie Cieleckiej, generalskim mundurze i złotych dwóch monoklach.

Następnego dnia telefon z produkcji "Bożej podszewki". Mam pojutrze przyjechać na zdjęcia do (miasto), do takiego oto hotelu.

Pytam o tekst, ale mówią, że wszystkiego dowiem się na miejscu. Jadąc tam, pięć razy mylę drogę, a gdy już jestem, trzeba spieszyć się na plan.

Wokół znani i popularni aktorzy. Wchodzę do autobusu z kostiumami i charakteryzacją. Na podłodze leży sterta brudnych łachów. Zgniłe, zapleśniałe szmaty i para rozdeptanych, dziurawych buciorów. - To dla pana kostium - uśmiecha się miła pani.

Nie wierzę, ale wszystko zakładam, na pagonach mam podarte dystynkcje feldfebla. Idę do charakteryzacji, gdzie dodają mi krosty, liszaje, podkrążone oczy, wykwity ropne, a na nos stare połamane rogowe okulary ze zbitym szkłem. Dają też dużo brudu za paznokcie. Jezu, kogo ja mam grać? Gdy już jestem gotów, podchodzi do mnie asystent scenografa i pokazuje dziurę w ziemi, jakąś wąską grotę, a w niej jakieś stare koce, manierka, świeca. Podchodzi Iza i każe tam wleźć, to włażę. Przychodzi też Magda w jasnej sukience i mówi, że fajnie wyglądam. Gram jej brata i ukrywam się po zakończeniu wojny, a ona odwiedza mnie codziennie i przynosi jedzenie.

- A jakie będą moje kwestie? - pytam Izę. - Nie masz żadnych - odpowiada i zostawia z Magdą. - I co teraz? - pytam teraz ją. - Wszystko będzie dobrze - uśmiecha się do mnie najpiękniejszym z uśmiechów.

Operator jest wysoki i postawny. Robimy próbę. Wystawiam głowę, nasłuchuję, gramolę się, siadam i przebieram, a Magda karmi mnie chlebem. Powtarzam to i powtarzam, a wszystko źle. Taki ze mnie aktor jak z koziej dupy trąba. Wreszcie ujęcie. Jedno, drugie, trzecie. Żenada. Wszystko robię źle. Nie tam patrzę gdzie trzeba, oczy mi latają. Nie widzę twarzy operatora, ale słyszę jego charakterystyczny, modulowany głos: - Nie w obiektyw prrrrrroszę barrrrrdzo!". Magda ma cierpliwość anioła. Jest dobra i czuła jak najprawdziwsza siostra. Napycha mnie tym chlebem i napycha przy każdym ujęciu, obejmuje i jest taka kochana, że zjadłbym z jej ręki arszenik. Wreszcie: "Mamy to!". Koniec. Chyba tak powiedzieli dla świętego spokoju, choć Iza mówi mi, że świetnie.

Stoję przed tą przeklętą dziurą i nogi mi się trzęsą. To nie tak miało być, miałem być przecież generałem! Podchodzi do mnie wysoki operator. Z tak bliska wygląda znajomo. Pyta, czy przypadkiem nie jestem ten Świerszcz.

To był Adam Sikora. W 1994 roku robił film o malarstwie znakomitej katowickiej artystki Ewy Sychy i zaprosił mnie, jako krytyka sztuki, do udziału. Wymądrzałem się w tym filmie, jadąc na kolejowej platformie przez Pustynię Błędowską, a teraz usiedliśmy przed tą nieszczęsną dziurą, zapaliliśmy i zamilkliśmy.

I tak już siedzimy sobie razem, palimy i milczymy w różnych miejscach od dziesięciu lat. Pod tą dziurą rozpoczęła się nasza niezwykła przyjaźń i późniejsze wspólne projekty. Na nic nie zamieniłbym tych dziesięciu lat, popołudni i wieczorów z Sikorą, w czasie których powiedzieliśmy sobie tak wiele, z rzadka odzywając się do siebie. Bo co tu gadać? To nie teatr, gdzie gadaniem, opowiadaniem, wspominkami, anegdotami, plotami próbuje się wciąż zaklinać ulotność i przemijalność wszelkich scenicznych, przeszłych nieodwołalnie zdarzeń. A Magdy Cieleckiej w jasnej sukience pod tą pieczarą, smaku czarnego chleba i pomrukiwań Sikory za kamerą nigdy nie zapomnę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji