Królewskie łowy słońca
Jedna z bardziej kłopotliwych premier tego teatru, który swoimi dokonaniami artystycznymi, propozycją modelową i pasją polityczną zdobył sobie w ciągu ostatnich sezonów czołową pozycję na mapie teatralnej Polski. Oceniana wedle norm krajowych powinna znaleźć się w klasie dzieł o niewątpliwej wartości. Jako realizacja sztuki Shaffera, na tle innych przedstawień europejskich tego utworu, przynosi chlubę scenie wrocławskiej. Zestawiona z ostatnimi przedstawieniami Skuszanki - ze "Snem srebrnym Salomei" Słowackiego, z "Życiem snem" Calderona - budzi uczucia dalekie od zachwytu. Nie ma sprawiedliwości w świecie sceny: reżyser, który nauczył nas widzieć w swoich dziełach teatr - nie przekona nas już, że szanować go trzeba także za pojedyncze przedstawienie, które jest tego teatru ledwie cieniem. Tu nie obowiązują już normy przeciętnej krajowej, ani ważne są odwołania do innych realizacji; zbierać musi owoce swoich dawnych sukcesów. "Królewskie łowy słońca" zwracają uwagę zwykłą już u Skuszanki maestria realizacyjną, imponują precyzją warsztatową, podziw budzą dla jej wyobraźni scenicznej, jednorodności stylistycznej, umiejętności przyoblekania w realny kształt sceniczny każdego zamierzenia. Bardzo piękny teatr, który swą szczodrą rozrzutnością przygniata wątlutki tekst Shaffera. Miało to być przedstawienie wspólne Skuszanki i Henryka Tomaszewskiego, teatr ruchu budowany w oparciu o scenariusz Shaffera. Zamierzenie nie mogło być realizowane, spółka tym razem została rozwiązana, na placu boju pozostał mizerny tekst Shaffera (już nie scenariusz, ale pretensjonalny dramat) i samotna Skuszanka, walcząca bohatersko z mieliznami angielskiego dramatopisarza, który w opowieści o ginącym państwie Inków i o zaborczych działaniach hiszpańskich zbawicieli ich dusz barbarzyńskich próbuje tworzyć pozory wielkiej mądrości historiozoficznej. Nic tu nie pomogło: ani Chrystus ukrzyżowany, którego miejsce na krzyżu zajął Atahualoa, król Inków, ani trzy Marie, ani malownicze układy ruchowe, ani wielki wysiłek świetnego zespołu aktorskiego, ani piękne role Igora Przegrodzkiego (Pizzaro) i Andrzeja Hrydzewicza (Atahualpa) - rozziew między robotą teatralną Skuszanki a tekstem Shaffera wołał o pomstę do nieba. Taką właśnie płaci się cenę za kierowanie sceną, która swoimi poprzednimi przedstawieniami nadawała ton życiu teatralnemu w kraju - gdy partner zawiedzie. Nie jest bowiem Shaffer partnerem artystycznym dla dzisiejszej Skuszanki.