Wokół Edgara Wibeau
GDY SIĘ MA do czynienia ze współczesnym utworem scenicznym, którego bohater, Edgar Wibeau, rozmawia z innymi postaciami, a czasem także wprost z publicznością, już po swej śmierci, gdy więc od początku musimy się zgodzić na tak daleko idącą umowność, nie warto zapewne zastanawiać się nad prawdopodobieństwem innych motywów tego dramatu. A powodów do takiej refleksji byłoby tu niemało. Chociażby kwestia, czy jest rzeczą prawdopodobną, by młody Niemiec, syn inteligentów, przy największym nawet wstręcie do wiedzy szkolnej nie wiedział o istnieniu tak znanego arcydzieła literatury niemieckiej, jak "Cierpienia młodego Wertera" Goethego. To przecież należy chyba do kanonu powszechnej świadomości kulturalnej.
Gdybyśmy jednak ten motyw chcieli zakwestionować i odrzucić, przekreślilibyśmy główne założenie konstrukcyjne "Nowych Cierpień młodego W", które - jak widać - jest dla autora, Ulricha Plenzdorfa tak ważne, iż dał mu wyraz w samym tytule utworu. Musimy się więc z nim również pogodzić. A zrobimy to tym chętniej, że mimo wszelkich wątpliwości i zastrzeżeń sztuka Plenzdorfa na wrocławskiej scenie zaciekawia nas i wciąga w swą problematykę, budząc przede wszystkim sympatię dla tytułowego bohatera.
Oczywiście wbrew dyskusjom, jakie ta sztuka wywołała w NRD, z naszego punktu widzenia trudno by się było w niej dopatrzyć jakiegoś szczególnego nowatorstwa, nawet czysto formalnego. Np. te retrospekcje, te zderzenia autocharakterystyki bohatera z różnorodnymi opiniami o nim wypowiadanymi przez poszczególnych ludzi z jego otoczenia to przecież środki dramaturgiczne, z którymi na gruncie polskim oswoili nas dawno chociażby tacy autorzy, jak Jan Paweł Gawlik (jego "Portret" jest tylko jednym z przykładów), że nie będziemy sięgali już do egzemplifikacji tak oczywistej, jak "Kartoteka" Tadeusza Różewicza. A mimo to - powtarzam - ze wzrastającą uwagą i zainteresowaniem poddajemy się scenicznemu działaniu "Nowych cierpień młodego W". Bardzo bowiem duży ładunek świeżości i szczerości ma w sobie ten utwór, którego główną intencją jest polemika ze schematycznym ocenianiem reprezentantów młodego pokolenia we współczesnym społeczeństwie socjalistycznym, atak na częste niedostrzeganie prawdziwych, w istocie niezwykle pozytywnych cech młodych ludzi, którzy się czasem nie umieją, czasem zaś świadomie nie chcą, dostosować do łatwych i rozpowszechnionych, a przez to wcale nietwórczych szablonów postępowania.
Jednym z zasadniczych elementów konstrukcyjnych sztuki Plenzdorfa jest tak wielka dominacja tytułowego bohatera nad resztą postaci, że prawie cała ta reszta spełnia wobec niego funkcje tylko podpórek służących do wyrazistszego wyeksponowania jego samego. Toteż artystyczny efekt widowiska zależy przede wszystkim od właściwego wyboru aktora do roli Edgara Wibeau.
We Wrocławiu na szczęście wyboru tego dokonano jak najtrafniej. Mariusz Puchalski nie tylko młodością i osobistym wdziękiem, ale także wszechstronnością środków aktorskich, jakimi już teraz dysponuje, zdołał skoncentrować na sobie uwagę całej widowni i - zgodnie z intencjami autora - pozyskać jej niekłamaną sympatię. Sądzę, że oprócz samego tekstu właśnie osobowość Puchalskiego przyczynia się do tego, iż wrocławskiemu spektaklowi "Nowych cierpień młodego W" można wróżyć długotrwałe powodzenie, nieustannie dużą frekwencję.
Jestem pewien, że wśród publiczności będzie przeważała licealna i studencka młodzież, która szczególnie dobrze rozumie nie tylko problemy Edgara Wibeau, ale i jego dosadny język, jak gdyby podsłuchany przez autora (i tłumaczkę, Marię Wisłowską) w jej właśnie kręgach.