Artykuły

Diwa pokorna aż do przesady

- Nie ciekawi mnie samo piękno głosu, bardziej kładę nacisk na wyraz i oddanie tego, co było rzeczywistym zamiarem kompozytora - mówi OLGA PASIECZNIK, solistka Warszawskiej Opery Kameralnej w Warszawie.

Krótkie włosy, dżinsy, okulary, ujmująca grzeczność. Właśnie wróciła z koncertów w Kijowie i ma dla nas tylko godzinę. OLGA PASIECZNIK wciąż jest w biegu.

OLGA PASIECZNIK umawia się ze mną w jednej z warszawskich restauracji. Wpada prosto z lotniska - właśnie wróciła z Kijowa. Ta jedna z największych sopranistek świata na co dzień z mężem, adiunktem na SGGW, i dziewięcioletnim synem mieszka w Warszawie, która jest jej ukochanym miastem. Jej siostra Natalia jest pianistką, profesorem Królewskiej Akademii Muzycznej w Sztokholmie. Są Ukrainkami, ale Olga wiele lat temu związała się z Polską i tutaj pracuje. Można ją usłyszeć w Warszawskiej Operze Kameralnej, choćby podczas Festiwalu Mozartowskiego, i na recitalach z muzyką z różnych epok.

Głównie występuje za granicą. Szczególnie lubią ją dyrektorzy niemieckich, holenderskich i francuskich teatrów operowych. Nie powinno to nikogo dziwić, bo należy do nielicznych na świecie śpiewaczek, które potrafią wykonać praktycznie każdy repertuar. Może dlatego porównuje się ją z damę Kir i Te Kanawą czy Emmą Kirkby, gwiazdami londyńskiej, nowojorskiej i bostońskiej opery. Jednak jej nie interesują porównania. Jest bardzo, aż do przesady pokorna. Mówi, że to pomaga w tym zawodzie.

- Wyzbyć się ambicji osobistych i nie ciągnąć na siebie całej tej kołdry podczas spektaklu, dać zaistnieć ludziom - tłumaczy.

Pasiecznik to rzadki typ w środowisku śpiewaków operowych, którzy w naturalny sposób ulegają pokusie bycia gwiazdą. Wszystkie te belcanta, opery romantyczne, sceny miłosne. Ona od tego stroni. Mówi, że na scenie cały czas ma w głowie, iż jest tylko elementem dzieła. Inni są równie ważni.

Nie ma jednak wątpliwości, że jest w niej coś jeszcze, coś niezwykłego, co sprawia, że jej śpiew - nawet gdy wciela się w wielokrotnie nagradzaną rolę Almireny z barokowej opery Handla "Rinaldo" - przyprawia o ciarki. Jej głos i osobowość to odpowiedź na tajemnicę, bez której trudno mówić o sztuce. Sopranistka wielokrotnie doprowadzała swoją publiczność do łez - i nie ma w tym cienia przesady.

Kiedy Pasiecznik śpiewa utwory współczesne - co uwielbia - często krzyczy, wibruje, deklamuje. Dziwnie się czuję, kiedy teraz cichym głosem opowiada mi o swojej najnowszej roli - Qudsji Zaher w operze Pawła Szymańskiego, która 20 kwietnia miała premierę w Operze Narodowej w Warszawie. Szymański powierzył ją Oldze Pasiecznik kilkanaście lat temu. A właściwie dla Pasiecznik ją napisał. Olga zaśpiewała partię afgańskiej uciekinierki, Qudsji Zaher, która popełnia samobójstwo, skacząc do Bałtyku. Po skoku do morza Qudsja jednak nie umiera, ale natyka się na dnie na Przewoźnika do krainy umarłych, a także chór topielców i uciekinierów. W finale spotyka się ze swoją poprzedniczką sprzed tysiąca lat, Astrid, bohaterką nordyckiej sagi.

Libretto, napisane przez reżysera i dokumentalistę Macieja Drygasa, podsycało zainteresowanie pierwszą operą Szymańskiego. Kompozytor nie dał Pasiecznik jasnych wskazówek, jaka ma być w tej roli, ponieważ tak nie działa.

- On łatwo się nie otwiera, w swojej pracy raczej operuje innymi metodami - przyznaje Pasiecznik.

Dla niej Uczyły się emocje, które zawarł w muzyce. Dlatego często przychodziła i pytała Szymańskiego: "Paweł, czy to tędy?" Nie odpowiadał wprost, o ile nie zaakceptował jej pomysłów. Ale ona wiedziała, że niektóre by nie przeszły. Skąd pani to wiedziała, pytam.

- Paweł ma coś takiego w oczach, że po prostu to się wie - odpowiada. - Można wyczuć, że są sprawy, z którymi należy poczekać. Nigdy o tym nie mówi, ale tak po prostu jest.

Kiedy pytam ją o reakcję Szymańskiego po premierze, zastanawia się chwilę:

- Był szczęśliwy. Myślę, że tak. Doczekał się premiery po latach. Ten dzień mu się należał - mówi.

Po czwartym, ostatnim premierowym spektaklu podeszła do niego i zapytała: - Czy mogę spojrzeć ci w oczy z czystym sumieniem, że zrobiłam to tak, jak napisałeś? On odpowiedział: - Zrobiłaś to dokładnie tak, jak napisałem.

To jej wystarczyło. Pasiecznik bardzo zależało, żeby wszystko zrobić dokładnie tak, jak chce Szymański. Chciała zrobić wszystko, żeby być Qudsją i Astrid - bo grała obie postaci - i żeby stopić się z nimi. Zwykle tak pracuje. Zawsze jest w stu procentach zaangażowana w to, co robi. Niedługo zaśpiewa w niemieckiej operze w adaptacji "Solaris" Stanisława Lema. Już ma rozplanowaną rolę, wie, czego od niej się oczekuje. Jednak na razie myślami jest przy Qudsji. Nie może się oderwać od swojej partii. Przyciąga ją jak magnes. Pasiecznik sama nie wie dlaczego. Ma jedno wyjaśnienie, ale nie jest pewna, czy będzie zrozumiałe dla publiczności, która widziała ją w teatrze. Najbardziej zapamięta tę jedną chwilę. Podczas ostatniego spektaklu w pewnym momencie miała wrażenie, że złapała czas. Jakby udało się go jej uchwycić i totalnie nad nim panować. Gdyby w tym miejscu zaśpiewała lub zagrała inaczej - to byłby fałsz, nieprawda.

- Nie chciałam tego momentu wypuścić, nie chciałam dać mu się wyniknąć - powtarza. - Wiedziałam, że po raz pierwszy w tej operze trafiam na coś ważnego i że chcę za tym iść. To byłoby zbyt piękne, gdyby trwało zawsze, ale na pewno jeszcze kiedyś trafię na ten ślad.

Nie ciekawi mnie piękno głosu

Anna Gromnicka: Dlaczego Paweł Szymański wybrał właśnie panią? Śpiewa pani głównie recitale i role barokowe, a ostatni album poświęciła Mozartowi.

Olga Pasiecznik: Chciałabym móc sobie wyobrażać, że to dlatego, iż zawsze na pierwszym miejscu stawiam muzykę i interesuje mnie głównie poszukiwanie w niej najgłębszych emocji. Poza tym Paweł wie, że nie jestem typową śpiewaczką. Nie ciekawi mnie samo piękno głosu, bardziej kładę nacisk na wyraz i oddanie tego, co było rzeczywistym zamiarem kompozytora.Część krytyków podważała sens przeładowywania tej krótkiej opery skomplikowaną historią. Myślę, że jeśli ktoś przyszedł na spektakl z założeniem, że będzie to opowieść od początku do końca jasna i przedstawiona zgodnie z chronologią, to mógł się zawieść. Ale tu nie o to chodziło. Nie rozumiem też zarzutu, że za dużo było tu materiału historycznego, wszystkich tych nazwisk nordyckich, elementów tej kultury. Uważam, że prosta opowieść nie byłaby tak przejmująca. Cała ta drobiazgowa warstwa tekstu czyni dzieło jeszcze bardziej wiarygodnym i nadaje mu wymiar metafizyczny. Na początku sporo wątpliwości budziła praca reżysera z aktorami. Eimuntas Nekrośius to niezwykła postać. Wizjoner, który prowadził postacie przez operę intuicyjnie, zawsze pozostawiając wielokropek. Jego reżyseria opiera się na niedomówieniu, w decydującym momencie potrafi zrezygnować z dotychczasowej interpretacji i nadać jej nowy sens. Myślę, że to, iż skupił się tak bardzo na motywach obrzędowych, pomogło inscenizacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji