Artykuły

Pasja

Nareszcie zobaczyłem spektakl prawdziwie piękny, nie przekraczający cienkiej granicy kiczu - o "Ojcu" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

W krakowskim spektaklu "Ojciec" reżyserka i scenografka Agata Duda-Gracz zajęła się trudną dolą artysty-rzeźbiarza. Na początku obserwujemy sekwencje przypominające, jak żmudna bywa praca twórcza i z jak wielkim wiąże się wysiłkiem. Widzimy ogromną pracownię, która jest jednocześnie domem dla tytułowego Ojca (Tomasz Międzik), jego żony (Ewa Worytkiewicz) i Czeladnika (Tomasz Wysocki). Na ustawionych po bokach drabinach niedokończone rzeźby świętych Sebastiana, Dionizego i Julianny żyją własnym życiem. Komunikują się, odmierzają czas, naśladując dźwięki tykającego zegara, śpiewają i nucą pieśni. Są obserwatorami wydarzeń i może nawet, podobnie jak greccy bogowie, cieszą z niedoli bohaterów. To dzięki nim nie odczuwa się egzystencjalnej pustki w świecie wykreowanym na Dużej Scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego.

Widzowie przez jakiś czas obserwują mikroświat pracowni - prace, sukcesy i niepowodzenia Ojca, relacje bohaterów. Potem w pracowni poczęta zostaje Córka (Karolina Kominek). Po sekwencji mechanicznych ruchów dochodzi do porodu, który kończy się śmiercią matki. To po tym traumatycznym wydarzeniu, na polecenie biskupa, artysta musi zmierzyć się ze stworzeniem figury Chrystusa ukrzyżowanego. Żadna z przygotowywanych rzeźb nie oddaje jednak zdaniem twórcy ogromu cierpienia. Życie upływa na niszczeniu kolejnych dzieł. W międzyczasie Córka dorasta, ale Ojciec tego nie zauważa. Nie widzi również rozgoryczenia Czeladnika, który towarzyszy mu w codziennej pracy. Nie spostrzega, że pomocnik rozkochuje w sobie Córkę. Dopiero obraz zamiatającego ulicę młodzieńca - Jura (Krzysztof Piątkowski) wybija go ze stagnacji, staje się inspiracją.

Spektakl Agaty Dudy-Gracz, inspirowany opowiadaniem Oskara Tauschinskiego, to dzieło niebywałe i urzekające. Niesamowite, jak magnetyzuje zaprojektowana przez nią przestrzeń, która w każdym milimetrze przypomina warsztat artysty-rzemieślnika. Całkowicie genialna i oszałamiająca jest gra świateł (Katarzyna Łuszczyk). Całość podbiją niebanalne i subtelne aranżacje chóralnych śpiewów, wykonywanych przez Świętych, oraz efekty dźwiękowe, które budują nastrój niepokoju i egzystencjalnych rozterek.

Obrazy sceniczne hipnotyzują na tyle skutecznie, że widzowi nie przeszkadza nawet przewidywalność zdarzeń. Od początku wyczuwa się bowiem kryzys twórczy rzeźbiarza, chęć dążenia do perfekcji. Duda-Gracz oddaje duszną atmosferę nieszczęśliwego domu, ludzi trawionych samotnością. Oczekujemy pojawienia się kogoś, kto weźmie na siebie ciężar ratowania tego miejsca - będzie jednocześnie inspiracją (modelem) dla Ojca, symbolem szczęścia i bezpieczeństwa dla Córki, a także zagrożeniem dla Czeladnika, który ze sceny na scenę staje się coraz bardziej brutalny.

"Ojciec" ma również minusy, do których należy zaliczyć przede wszystkim grę aktorską. Wszyscy grają jakby od niechcenia, nagminnie tłumiąc psychologię i wchodząc w grę pojedynczymi gestami i symbolami. Za dużo w tym formy, a za mało emocji. Na takim tle razi ostatnia scena ukrzyżowania Jura. Krzysztof Piątkowski nie potrafi oddać cierpienia i bólu, który mógłby towarzyszyć powolnemu przybijaniu gwoździ. Drażnią jego krzyki utrzymane w tym samym tonie, co śmiech (a właściwie rechot).

Wydaje mi się, że Duda-Gracz nie miała możliwości wykorzystania w pełni potencjału tej sceny. Dla poparcia tezy przychodzi mi do głowy arcygenialna scena śmieci Hrabiego Henryka z "Nie-Boskiej komedii" w Teatrze Wybrzeże w reżyserii Adama Nalepy. W gdańskim spektaklu reżyser każe aktorowi samoukrzyżować się, ale bez użycia gwoździ, operując symbolicznymi gestami rąk i nóg oraz materią słowa, w którym zawarta jest cała moc tego przekazu. W "Ojcu" ostatnia scena okazuje się zbyt dosłowna i stanowi zbyt duży przeskok między formalnym aktorstwem z pozostałej części spektaklu, a tym tak bardzo fizycznym momentem. Inna kwestia, że Piątkowskiemu daleko do możliwości aktorskich świetnego Marka Tyndy...

Moim zdaniem największe wrażenie robi równowaga środków zastosowanych w spektaklu. W ostatnim czasie miałem okazję oglądać kilka przekombinowanych, przeestetyzowanych produkcji ("Życie jest snem" Teatru Wybrzeże, "Poczet Królów Polskich" Starego Teatru...), tym bardziej cieszę się, że nareszcie zobaczyłem spektakl prawdziwie piękny, nie przekraczający cienkiej granicy kiczu. "Ojciec" to spektakl, na który warto się wybrać też po to, by przełamać myślenie o Teatrze im. Słowackiego jako o instytucji, gdzie komediami, farsami i graniem pod publiczkę zaskarbia się miłość widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji