Artykuły

Z małej chmury mały deszcz

Z pozoru premiera zapowiadała się interesująco: nowa sztuka Sławomira Mrożka, reżyser Jerzy Stuhr, który co prawda wsławił się nie tyle reżyserią teatralną, ile filmową, dobrzy aktorzy, uznany scenograf Andrzej Witkowski.

Stuhr w przedpremierowych wypowie­dziach podkreślał, że skoro Mrożek na­pisał sztukę, to obowiązkiem teatrów jest ją wystawiać. Z połączenia poczu­cia obowiązku i dobrych nazwisk zwy­kle jednak nie wynikają ważne przedstawienia. Żeby choć "Wielebni" bu­dzili kontrowersje, szmer oburzenia czy prawdziwy śmiech... A tu nic. Letnio. Nijako. Powierzchownie.

Oczekiwania Stuhra związane z tym, że tematy poruszane w sztuce (Kościół, wia­ra, feminizm, żydostwo, sekciarstwo) i potraktowane przez autora komediowo przyniosą oczyszczający śmiech, pozo­stały w sferze życzeń. Powód? Dość pro­sty, oczywisty. Prawdziwie oczyszczają­cego śmiechu nie wywołują dowcipy; po­wód musi być głębszy. A spektakl Jerze­go Stuhra zrobiony jest na poziomie naj­prostszego przeczytania tekstu i ustawie­nia sytuacji. Oglądając "Wielebnych", miałam wrażenie, że przyszłam na dość nudne przyjęcie, podczas którego od cza­su do czasu ktoś opowie dowcip, mniej lub bardziej związany z sytuacją.

"Wielebni" nie są najlepszą sztuką. Sam autor skromnie zastrzegał, że na­pisał ją szybko, na konkurs, i nie my­ślał o rozmaitych ideologiach, których ślady znajdują się w dramacie. Ale nie­wątpliwie można było "Wielebnych" wystawić lepiej.

Realistyczny początek jeszcze jakoś się trzyma, lecz gdy sytuacja zanurza się w absurd, na scenie widzimy niepo­radne usiłowanie, by rozbawić widow­nię za wszelką cenę. Nie wiadomo tyl­ko, czym mianowicie mielibyśmy być tak rozbawieni. Tym, że w spokojnym miasteczku rada parafialna okazuje się czymś w rodzaju sekty i paraduje w ko­miniarkach? Tym może, że podstarza­ła hippiska uważa się za boga? Czy sta­rym dowcipem o narodzie wybranym ("Pani chce mieć naród wybrany, rozu­miem. Ale nie może pani sobie wybrać kogoś innego?") Czy też tym, że An­na Polony schodzi (z asekuracją) po stra­żackich schodach?

Aktorzy grają bez większego przekonania, prezentując dość dziwaczne postacie Mrożka na sposób kabaretowy. Starannie wymyślone wejście określa charakter po­staci - już do końca niezmieniony. Wie­lebna Burton (Ewa Kaim) jest stanowcza, Wielebny Bloom (Piotr Grabowski) - nie­co ciapowaty, Amy Wilkinson (Dorota Pomykała) - odklejona od rzeczywisto­ści; Wilkinson (Jerzy Stuhr) to obleśnie uśmiechnięty Jerzy Stuhr, Ciotka Róża (Anna Polony) jest zaciągającą z żydow­ska Anną Polony, a Małgorzata Hajewska-Krzysztofik energiczną Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik. Znani i lubiani aktorzy pokazują to, czym nas już wie­lokrotnie (a z lepszym znacznie skut­kiem) na scenie raczyli.

Mrożek nie stworzył co prawda posta­ci wieloznacznych, ale aktorska niemrawość i oczywistość interpretacji bije w oczy. Przedstawienie nie ma stylu, nerwu, szaleństwa, czegoś, co mogłoby porwać widownię - obojętnie w jaką stronę. Obawiam się, że nie zostanie gło­sem w dyskusji na jakikolwiek temat, a już liczenie, że za pomocą "Wieleb­nych" przeżyjemy oczyszczenie w sprawie Jedwabnego, fresków Schulza czy niedostatków wiary we współczesnym świecie - czego oczekiwał reżyser - wy­daje mi się dużym nieporozumieniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji