Artykuły

Pięć sióstr

Gdybyśmy byli jako tako ułożoną społecznością, żyjącą w poczuciu unormowanego systemu wartości, zdolną do "słuchania" nie tylko krzyków, ale i szeptów, umiejącą odróżniać rzeczy subtelne od topornych, potrafiącą korzystać z wszelkich "dobrodziejstw" sztuki - wówczas "Tańce w Ballybeg" Briana Frieia mogłyby być wydarzeniem sezonu. Bo tym razem mamy nareszcie do czynienia ze sztuką naprawdę wartościową, która teatrowi przypomina jego własne, najlepsze tradycje, a widowni pozwala wyobrazić sobie czym może być znakomity tekst.

W scenicznej historii rozpadającego się domu pięciu sióstr można zapewne "dosłuchać" się, Czechowa, ale nade wszystko warto "zobaczyć" nieznanego u nas irlandzkiego autora, który wnosi do teatru nie tylko znakomicie napisaną sztukę, ale także wiele oryginalnej tradycji, poezji, metafizyki, wyjątkowości, a więc tych szczególnych cech i "właściwości", które prawie zawsze wypełniały wielkich irlandzkich pisarzy.

Przedstawienie w "Powszechnym" zbudowane jest przede wszystkim z "atmosfery", ze zróżnicowanych "nastrojów", z dobrego aktorstwa, z żywego, zadziornego, ale i poetyckiego, bardzo dobrego języka polskiego przekładu Małgorzaty Semil.

Kobiecej rodzinie sióstr, w której funkcjonuje także dwóch dość kłopotliwych mężczyzn i syn najmłodszej, przewodzi starzejąca się nauczycielka, stojąca prawie niezłomnie - bo przecież z "pęknięciami" - na straży "wartości" katolickiego, irlandzkiego domu. Bardzo dobra w tej roli Ewa Dałkowska. Joanna Żółkowska prowadzi dom i wprowadza w jego życie najwięcej żywotności, humoru, poczucia równowagi. Jadwiga Jankowska-Cieślak, kolejna siostra, z wrażliwą poetycką wyobraźnią, "zasusza się" w swym świecie dziergając skarpetki w kącie kuchni. Najmłodsze: Dorota Landowska - potwierdzająca po raz kolejny spory talent i Justyna Sieńczyłło także warta uwagi, próbują każda po swojemu uciekać z domu, czując, że to miejsce nie jest dla nich "całym światem". Towarzyszą im Franciszek Pieczka, Jerzy Zelnik i Piotr Kozłowski w rolach wyrazistych, ale zdecydowanie drugoplanowych.

Do pełnego sukcesu przedstawienia brakuje dobrego reżysera. Judy Friel (prywatnie jedna z córek autora, podobno utalentowana reżyserka najmłodszego pokolenia w Irlandii) popełniła tu zbyt poważne, szkolne błędy - np. ze sztywnym trzymaniem się podziału sceny - by mieć szanse na więcej, niż poprawność. Nie bardzo wiadomo, dlaczego nie zaufała wyobraźni polskiego widza, który przecież na poetyckim teatrze w dużej mierze się wykształcił, a jeszcze trudniej zrozumieć dlaczego nie zaufała wyobraźni ojca, który z pewnością panuje nad tym co i jak ma sobie widz wyobrazić. Sztuka wprawdzie "reżyseruje się sama" po trosze, ale brak "silnej ręki" spowodował to, że aktorki po trosze "reżyserowały" się same. Z korzyścią dla siebie, ale z pewnymi stratami dla całości.

Obniża to wartość przedstawienia, ale nie zmienia faktu, że na scenie "Powszechnego" mamy wreszcie pozycję współczesną ze wszach miar wartościową, i do tego jeszcze "ze świata".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji