Irlandzkie memento
Dziwny to był sobotni wieczór. Z jednej strony miałem w oczach obraz zniszczeń spowodowanych zdetonowaniem dwóch bomb przez Irlandzką Armię Republikańską w londyńskim City, a z drugiej sielski irlandzki krajobraz; wyczarowany przez scenografa w Teatrze Powszechnym w "Tańcach w Ballybeg" Briana Friela. Może ktoś powiedzieć: co ma piernik do wiatraka - słusznie. Ale zderzenie życia ze sztuką daje czasem najbardziej szokujące zbitki, które na długo utrwalają się w pamięci, nawet bez naszego przyzwolenia.
Wróćmy jednak do teatru. Wspomniana premiera była jedną z najważniejszych imprez Festiwalu Literatury Irlandzkiej. W jego ramach odbyły się też spotkania z dwoma współczesnymi pisarzami irlandzkimi. W holach, Teatru Powszechnego publiczność pląsała po ścieżkach wytyczonych przez kamienie. To wystawa pt. "Irlandzki Pejzaż Literacki" - projekt i realizacja Pawła Grunerta. Nie wiadomo tylko, czy kamienie miały oznaczać milowe osiągnięcia literatury irlandzkiej, czy były też kamieniami rzucanymi jej pod nogi.
W sumie, kultura irlandzka jest w swojej istocie bardzo nam bliska. Taka dramatyczna historia, takie silne ciśnienie zewnętrzne - a jednak zachowała swoją odrębność. Wydała tyle wielkich talentów pisarskich, jak choćby George Bernard Shaw, James Joyce czy Samuel Beckett Zwłaszcza bez tych dwóch ostatnich nie wyobrażamy sobie literatury współczesnej i teatru. Uwarunkowania historyczne kultury irlandzkiej przypominają nam uwikłania naszej kultury. A walka o zachowanie własnej autentyczności i odrębności przypomina naszą walkę w najtrudniejszych okresach historii.
Sztuka Briana Friela, pisarza średniego pokolenia z Irlandii Północnej, należy do teatru wspomnień. Jej prapremiera odbyła się przed trzema laty w Dublinie. Potem, jak wynika z informacji zawartych w programie teatralnym, była z powodzeniem grana w Londynie, a nawet zawędrowała na nowojorski Broadway, gdzie również cieszyła się uznaniem. Ale była grana w innej reżyserii.
Warszawskie przedstawienie w Teatrze Powszechnym wyreżyserowała Judy Friel, jedna z pięciorga dzieci pisarza. Nie chcę być złośliwy. Ale trudno powstrzymać się od uwagi, iż jeszcze raz sprawdziło się przysłowie, że z rodziną dobrze się wychodzi, ale na zdjęciu. Może miały wpływ na niedostatki tego przedstawienia trudności porozumienia się z zespołem. Ale głównie chyba zła koncepcja inscenizacyjna. Przywołany powyżej teatr wspomnień opiera się przede wszystkim na stworzeniu atmosfery, na połączeniu przeżycia i refleksji nad rzeczywistością, której już nie ma. Szczególnie jest to ważne, jeśli rajem utraconym jest świat naszego dzieciństwa, jak ten wyczarowany przez Friela. Świat dzieciństwa narratora w północnoirlandzkim wiejskim domu przed wojną.
Tymczasen na scenie widzimy naturalistyczny wiejski pejzaż irlandzki, prezentowany przez scenografię Krystyny Kamler. A na tym tle wnętrze ubogiego domu. Ten pejzaż topi w sobie atmosferę domu. Błędne jest również oświetlenie, które nie wyławia aktorów z mroku i nie pogrąża ich w ciemnościach z powrotem. W dodatku informacyjne wtręty narratora nie zawsze występują we właściwych momentach - to bardzo przeszkadza.
Na szczęście Teatr Powszechny ma wyborowy zespół aktorski, którego sugestywność gry w pewnej mierze potrafi zatuszować niedostatki inscenizacji. Widowisko ratuje prawdziwy koncert gry pięciu sióstr, które zostały wyposażone w bujne charakterystyczne rysy osobowości przez: Ewę Dałkowską, Joannę Żółkowską, Jadwigę Jankowską-Cieślak, Dorotę Landowską i urokliwą Justynę Sieńczyłło. Tę piątkę wsparł Jerzy Zelnik barwną rolą niebieskiego ptaka.
Trzeba przyznać, że Piotr Kozłowski jako Michael - odgrywający siebie z dzieciństwa, a zarazem narrator - miał bardzo trudne zadanie aktorskie. Nie w pełni mu sprostał. Zabrakło sugestywności w operowaniu słowem. Źle został obsadzony Franciszek Pieczka. A szkoda. Rola misjonarza, który się nawrócił na wiarę tych, których miał nawrócić, należy do kapitalnych pomysłów dramaturgicznych.
Mimo wszystkich niedociągnięć "Tańce w Ballybeg" tworzą wzruszający obraz tęsknot ludzkich, a także niepokojącą wizję rozpadu prowincjonalnego domu i rodziny pod wpływem wzrastającej nędzy, powodowanej przez przemiany gospodarcze. Wymowa tej wizji wykracza poza samą Irlandię. Staje się w naszych oczach groźnym uniwersalnym memento.