Artykuły

Tylko miłość nas może uratować

- Mój film powstał nie tylko z noweli Iwaszkiewicza, także z "Dzienników". Zupełnie inaczej potraktowałam materiał literacki niż Jerzy Zarzycki, reżyser pierwszej wersji, który zrobił "grzeczny" film - mówi IZABELLA CYWIŃSKA, reżyser "Kochanków z Marony".

"Kochanków z Marony" z udziałem Karoliny Gruszki, Krzysztofa Zawadzkiego, Łukasza Simlata, Danuty Stenki, Janusza Michałowskiego, Ewy Kasprzyk, Jadwigi Jankowskiej-Cieślak i Łukasza Sikory festiwalowa publiczność przyjęła bardzo ciepło. Film chwalono za wysoki poziom aktorstwa, umiejętne budowanie atmosfery i niezwykłą - co typowe dla Cywińskiej - dbałość o szczegóły scenograficzne. Rozmowa z Izabellą Cywińską [na zdjęciu], reżyserem filmu.

Katarzyna Fryc: Dlaczego zdecydowała się Pani na drugą wersję adaptacji opowiadania Iwaszkiewicza [pierwszą w 1966 r. nakręcił Jerzy Zarzycki - red.]?

Izabella Cywińska: Dostałam na nią zamówienie producentów Andrzeja Ścibora-Rylskiego i Leszka Wyszyńskiego. Ale już wcześniej chodziłam koło tego tytułu, parę lat temu chciałam go zrobić dla Teatru Telewizji. Kiedy rok temu zaproponowano mi zrobienie filmu, zabrałam się do tego z radością.

Na ile Pani film odnosi się do poprzedniej ekranizacji?

- W ogóle nie odnosi się, bo jej nie widziałam!

Nie wierzę...

- Celowo tego nie obejrzałam, choć w telewizji Kino Polska ostatnio był emitowany kilkakrotnie. I poprosiłam moich aktorów, żeby nie oglądali.

Dlaczego?

- A po co? Mój film powstał nie tylko z noweli, także z "Dzienników". Zupełnie inaczej potraktowałam materiał literacki niż Jerzy Zarzycki, reżyser pierwszej wersji, który zrobił "grzeczny" film.

O związku homoseksualnym pomiędzy Jankiem, kochankiem wiejskiej nauczycielki, a Arkiem wtedy nie mogło być mowy.

- Realizatorzy bali się dotknąć tematu homoseksualnego. Opowiadała mi o tym Barbara Horawianka, która wówczas zagrała główną postać wiejskiej nauczycielki Oli, a dziś mieszka koło mnie. Na dobrą sprawę wcale nie wiedzieli, że taki wątek jest w opowiadaniu, w ogóle się go nie doczytali. Pewnie szczegóły biografii Iwaszkiewicza wówczas nie były jeszcze znane.

W "Kochankach z Marony" zobaczymy aktorów, których obsadzała Pani w poprzednich filmach: Danutę Stenkę, Janusza Michałowskiego, Karolinę Gruszkę. Oni są Pani wierni, czy Pani im?

- Wzajemnie jesteśmy sobie wierni.

Od początku wiedziała Pani, że Karolina Gruszka udźwignie rolę Oli?

- Karolinkę znalazłam jeszcze w szkole, zaczęła ze mną pracować, jak miała czternaście lat. Właściwie od początku wiedziałam, że rola Oli jest dla niej, choć zaproponowałam jej to zaraz po "Bożej podszewce", gdzie zagrała szesnastolatkę. Tymczasem w "Kochankach z Marony" pokazuje dojrzewanie do miłości, pełni kobiecości. Moim zdaniem zagrała świetnie, ta dziewczyna nam jeszcze dużo pokaże...

Co jest istotą opowiedzianej przez Panią historii?

- Marzyłam, by pokazać miłość integralną, niezależnie od tego, czy to jest miłość dziecka do kobiety, kobiety do mężczyzny czy mężczyzny do drugiego faceta. Pokazać siłę miłości, która jest w stanie wszystko pokonać i nie ma nic dziwnego w twierdzeniu, że jest silniejsza niż śmierć. Ola w finale jest szczęśliwa, że Janek umarł, tę radość słychać w muzyce Satanowskiego. Arek, partner Janka, też osiąga taki stan. Bo lepiej jest coś przeżyć niż mieć puste życie, a najbardziej może nas wypełnić miłość. Więc to jest moja przypowieść o miłości.

Gdzie Pani znalazła plenery do filmu?

- Nad jeziorem Łebskim, gdzie znalazłam świat zdegradowany. Chciałam pokazać, jak ludzie potrafią zbudować coś pięknego, by potem dopuścić do absolutnego zniszczenia. W tym strasznym świecie tylko miłość nas może uratować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji