Artykuły

Teatr Pasoliniego

Pewien mieszkaniec Zurychu za­malowywał szare, betonowe ściany podziemnych przejść i domów obrazami fantastycznych zwie­rząt i bajecznie kolorowych pta­ków. Robił to w nocy, po kryjomu. Długo działał bezkarnie. Przyłapany na gorącym uczynku twierdził, że jest reinkarnacją ducha artysty pieczarowego sprzed 30 tysięcy lat. Tłumaczył, że odkrył w sobie dziwne myśli. Mu­siał malować, bo nie mógł znieść po­twornej nieskazitelności miasta i cho­robliwej manii czystości jego miesz­kańców. Kiedy go zamknięto w domu dla obłąkanych, miał 42 lata. Mniej więcej tyle co Ojciec w "Affabulazione" Piera Paolo Pasoliniego.

W Zurychu, na dworcu kolejowym, zamierzał wystawić "Affabulazione" Konrad Swinarski. Znamienne, że właśnie w Zurychu, a nie w malo­wniczym skądinąd przejściu podziem­nym na stacji Kraków Główny. Do premiery nie doszło, ale pomysł prze­szczepiono na grunt polski. Najpierw w malarni warszawskiego Teatru Studio w reżyserii Tadeusza Łomnickiego, który zagrał też rolę Ojca, obecnie zaś w Starym Teatrze. Reżyserował Krzy­sztof Babicki, w scenografii Zofii de Ines Lewczuk, z bardzo głośną muzyką Stanisława Radwana.

Tekst tragedii Pasoliniego, przełożo­nej przez Józefa Opalskiego i Lucio Gambacorte, brzmi wieloznacznie. Jest płynny niczym galareta. Tragedia grecka miesza się tu z psychoanalizą, i perwersyjna erotyka z religią, dewia­cja z polityką, sen z rzeczywistością.

A wszystko w formie poetyckiej, niebezpiecznie blisko pretensjonalnej grafomanii. Tekst jest wiec jak magma. Rzeczą teatru jest wybranie z niego sensów, które wyjaśniłyby powody je­go zagrania. Właśnie teraz i właśnie u nas. Niestety, zagadki tej w Starym Teatrze nie rozwiązano. Nie wystarczy bowiem wsłuchać się w Pasoliniego mowę "łatwą dla nielicznych co wiersze czytają". Trzeba z niej zrobić teatr. A to już nie jest proste. Może to tyć Teatr Słowa, jak chce Pasolini. Na pewno nie może to być teatr pustej i czczej gadaniny.

Ojciec w "Affabulazione" jest zamożnym włoskim fabrykantem. Pewnego dnia zaczyna go uwierać rzeczy­wistość. Doznaje jakby iluminacji, na­głego przerażenia, desperackiego zwą­tpienia w sens życia, wiary, płodzenia. Jak Sofoklesowy Edyp staje "na skra­ju okropności". Przetworzenie mitu o Edypie, Odyseuszu wędrowcu może mieć tu wiele tłumaczeń i znaczeń. Edypowe "wąskie rozdroża", gdzie syn zabił starca nie wiedząc, że stał się ojcobójcą, jest według Pasoliniego wszędzie i dla każdego. Może być tak­że na owym dworcu i także dla Ojca, który świadomie zostaje synobójcą. Pasolini chciał napisać współczesną wersję tragedii, postawić pytania odwieczne. Krzysztof Babicki zrobił z te­go przedstawienie pacyfistyczne, o tym, że wojna jest okrutna, bo niszczy ludzi, kulturę i sztukę.

Na scenie fragment dworca kolejowego. Szyny, żelazne łuki, po bokach horyzontu jasne ekrany. W środku tunel ginący w czerni. Dworzec Pasoliniego, samotność w tłumie, który gdzieś dąży, czegoś chce, spieszy się oczekując na swój pociąg, "swoją kolej", miejsce rozpaczy i nadziei, losu i przypadku. Ale to jasne tylko dla nielicznych, którzy czytali tekst i coś jeszcze o autorze wiedzą. Może oglądali jego filmy. Obawiam się, że normalnego widza ta dekoracja jest niezrozumiała. W przodzie sceny po lewej i prawej stronie, dwa miejsca akcji. Skórzana kanapa, za nią szklany ekran z jedną rachityczną sztuczną roślinką. Po tym ekranie raz jeden pocieknie woda. Po prawej fotel "od kompletu", stolik i szklane naczynia w kształcie amfor. Akcja przedsta­wienia toczy się w dwóch planach. Nierzeczywistym na dworcu i normal­nym na kanapie i fotelu. Na kanapie leży Jerzy Trela. Śpi i ma sen. Na środku sceny trup przykryty czarną szmatą. Nogi w kostkach spętane krwawym sznurem. Z tunelu wychodzi Zyg­munt Józefczak jako Cień Sofoklesa. Na głowie złoty, straszliwie błyszczący wieniec laurowy. Mocuje się z tym wień­cem, zdejmuje go wreszcie, robiąc wy­mówki bogom, którzy go tu wyznaczy­li, ażeby rozpoczął przedstawienie. Jest bardzo niezadowolony i ma rację. Rozpoczną od sprzątnięcia tego trupa-symbolu. Syna? Ofiary? Chrystusa? Pasoliniego wreszcie? Cień Sofoklesa jest z operetki. Pierwszy dialog Ojca z Matką z normalnej obyczajówki. Trup nie wiadomo skąd. Ojca gra Jerzy Trela. Trela umie mówić, potrafi nadać słowom wagę, znaczenie i wymiar. Może zagrać tragedię. Nie może zagrać homoseksualizmu, który - jak pisze w programie Józef Opalski - "jest krzykiem auto­ra ku budowaniu kościoła między ludzkiego". Słusznie więc nie gra Trela dewiacja. Jego Ojciec usiłuje dojść prawdy, której poznać do końca nie sposób. Jest nią tajemnica człowieka-syna. Usiłuje także zagłębić się w siebie, zrozumieć to, co się w nim dzieje. W normalnej, jałowej codzienności od­krywa nagle w sobie mroczne żywioły, które dotąd nie zrozumiałe i nie na­zwane drzemały w nami jak uświado­mienie, że pod jasną, gładką skórą kryje się plątanina wnętrzności, żył i mięśni. Krwawa i obrzydliwa. I że to też jest człowiek. Zadaje pytania o sens zachowania gatunku wobec nieuchronnej zagłady. Jest w tym lęk przed przyszłością niosącą śmierć, zwierzęcą i haniebną. Nie tylko czło­wiekowi, ale także ptakom i roślinom. Trela próbuje tego Ojca ukazać od środka, wytłumaczyć, ale udaje mu się to tylko w monologach. Wtedy jest naprawdę dramatyczny. W Zurychu człowiek, który nie mógł znieść nor­malności malował ptaki i kwiaty. Oj­ciec nie może znieść świata i mordu­je syna. Tak jest u Pasoliniego. Za­ledwie cień z tego pozostał w przed­stawieniu.

Aktorzy są wyraźnie zagubieni po­między tym dworcem a kanapą. Elżbieta Karkoszka to świetna aktorka, ciągle nie wykorzystana lub fatal­nie obsadzana. Niewiele da się powie­dzieć o Synu, którego gra Jan Monczka. Jest dokładnie żaden. Ot, po prostu młody, pokorny, nie ma większych problemów i kocha tatusia. Lidia Duda grająca Dziewczynę bardzo krzy­czy, ale doprawdy nic z tego nie wy­nika. O tym, że jesteśmy w Starym Teatrze, przypominają tylko monologi Jerzego Treli i jego scena z Anną Po­lony. Polony nadaje wreszcie sens te­mu dworcowi, na którym może pojawić się dziwaczna Wróżka z innej rzeczywistości, wykreowanej czy wy­śnionej, zrodzona z wyobraźni i prze­czuć. Oglądanie Polony na scenie daje zawsze wiele radości. W małym epi­zodzie jest wyborna: wyrazista, ostra, przewrotna, wydobywa z tekstu, co się da, i jest bardzo śmieszna. Znako­mita "Wariatka z Chaillot".

Przedstawienie kończy się kawał­kiem z "Na dnie" Gorkiego. Posiwia­ły Ojciec, wypuszczony z więzienia, pogodzony z sobą i życiem, nocuje na kanapie z Józefczakiem, który teraz gra Żebraka. Nawet Cień Sofoklesa nie jest już potrzebny. Dlaczego Kole­jarz (Rafał Jędrzejczyk) odchodzi smutny w czarną dal, pozostaje taje­mnicą reżysera.

Wreszcie zapada ciemność, z ulgą witana przez mocno już znudzoną pu­bliczność. Przez głośniki, na pełny re­gulator huczy "Ave Maria" Schuberta śpiewana przez Gabrielę Ferri. Na ko­lejowej lorze, bardzo powoli wyjeż­dżają fragmenty rzeźb. Tors nie tors. Kartofel nie kartofel. Zniszczony, po­kryty purchlami. Ten Schubert i te rzeźby w oślepiającym, białym świe­tle - oto kultura zniszczona i splugawiona. Na wieloznaczność Pasoliniego nałożono naiwną i banalną symbolikę.

Przedstawienie Babickiego nie tłu­maczy powodów, dla których postano­wił on zainteresować się tym tekstem. Nie udało mu się bowiem znaleźć klu­cza do utworu. "Affabulazione", jeżeli w ogóle należało grać, to na pewno nie tak. O wiele więcej mówi o człowieku sucha notatka z gazety o pewnym mieszkańcu Zurychu, który malował na betonie wymarzony, nierealny świat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji