Artykuły

Moje życie zatoczyło koło

Pracowałam podwójnie, bo miałam dużo do nadrobienia. Dostałam się na Akademię Muzyczną, nie znając nut... A potem śpiewałam jeszcze Hannę w "Strasznym dworze" i Nealę w "Parii"... - opowiada "Rzeczpospolitej" Izabella Kłosińska, Przewodnicząca Jury VIII Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki.

MAŁGORZATA PIWOWAR, RZECZPOSPOLITA: To już ósma edycja Konkursu Moniuszkowskiego. Jaka jest dziś jego ranga?

IZABELLA KŁOSIŃSKA: - Znacząca. W tym roku zwraca uwagę, wręcz intryguje skład jury. Jest rewolucyjny w stosunku do ubiegłych konkursów, bo jurorami będą w większości menedżerowie i dyrektorzy teatrów operowych, i to tych najważniejszych na świecie, takich jak La Scala czy Arena di Verona. To bardzo ważne dla młodych śpiewaków, że oglądać ich będą potencjalni przyszli pracodawcy. Zawsze do tego dążyliśmy, żeby pokazać potencjał ludzi biorących udział w tej imprezie. Bardzo pomogły nam Aleksandra Kurzak i Beata Klatka, dyrektorka konkursu. W stosunku do poprzednich edycji został również obniżony wiek uczestniczek - z 35 lat do 33. Dla uczestników pozostał taki sam, bo męskie głosy jednak dojrzewają później. Jedyne, nad czym ubolewam, to że wśród jurorów jest tylko dwoje śpiewaków.

Tak różni się punkt widzenia menedżerów i śpiewaków?

- Różni. Na świecie panuje tendencja, by śpiewacy nie tylko zachwycali wokalnymi umiejętnościami, ale równie perfekcyjnie radzili sobie z zadaniami aktorskimi, mieli prezencję. Angażowani są dziś do poszczególnych ról i muszą spełniać coraz bardziej wyśrubowane oczekiwania. Jest moda na pięknych młodych ludzi o modelowych sylwetkach. Mam nadzieję, że fachowcy - a nie ma wątpliwości, że są nimi oceniający goście z zagranicy - docenią przede wszystkim głosy, ale z drugiej strony - jednak zdaję sobie sprawę, że będą się kierować własnymi kryteriami, widząc w uczestnikach konkursu "materiał" do konkretnych ról.

Duże jest zainteresowanie konkursem?

- Systematycznie utrzymuje się na wysokim poziomie. W tym roku zgłosiło się 328 osób. Preeliminacje były prowadzone na podstawie nagrań. Oceniała je oddzielna komisja, każdy jej juror przesłuchiwał wszystkich kandydatów. Co równie ważne - żaden ze śpiewaków nie występował pod swoim nazwiskiem, ale miał przydzielony numer. Ostatecznie wybranych zostało 68 kandydatów z 18 krajów. Większość - około dwóch trzecich, to kobiety.

Jakie są pani oczekiwania wobec uczestników konkursu?

- Przede wszystkim będę oceniała ich warsztat techniczny, sposób frazowania. Znam niektórych reprezentantów Polski, a także śpiewaków z innych krajów, z którymi zetknęłam się w czasie prowadzonych w Teatrze Wielkim kursów Akademii Operowej. W tegorocznym konkursie wystartowały trzy moje studentki, ale przeszła tylko jedna. I mogę jej się już tylko życzliwie przyglądać, bo oceniać - w myśl regulaminu konkursu - nie będę mogła.

Czy wysoka granica wieku tego konkursu jest gwarancją, że nagrodzeni śpiewacy potem się sprawdzą?

- Bywa bardzo różnie. Zdarza się, że wygrywają takie brylanty jak Aleksandra Kurzak, która triumfowała, mając 21 lat. Przed nią świat się otworzył. Ale niekoniecznie trzeba zdobyć pierwszą nagrodę, żeby pięknie rozwijać karierę - tak jak ma to miejsce w przypadku Małgorzaty Walewskiej, Katarzyny Trylnik czy Marcina Bronikowskiego. Trzeba sobie ponadto zdawać sprawę z tego, że konkurs to trochę ruletka. O wyniku decyduje na przykład lepsza lub gorsza predyspozycja konkretnego dnia. Do tego dochodzą umiejętności pokonania tremy w rywalizacji, wytrzymania emocji. Nieraz świetne osoby, na które się stawia, przepadają. Wielu spośród bardzo znanych dziś śpiewaków nie zdobywało nagród na konkursach. Nieraz nawet nie dochodzili do finału.

Trudniej dziś wystartować młodemu śpiewakowi niż dawniej?

- Owszem. Obecnie w większości teatrów nie ma stałego zespołu, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszoplanowe role. Do każdej inscenizacji odbywa się casting i zgłasza się wielu chętnych. Jednak mimo to zainteresowanie operą nie maleje, a może nawet wzrasta. Do warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego, w którym uczę, przychodzą tłumy chętnych. Spośród zgłaszających się rocznie 160 osób wybiera się około 15. Do średnich szkół muzycznych też jest więcej chętnych, niż można przyjąć. A przecież to bardzo konkurencyjny zawód, wymagający mocnej psychiki, odporności na stres i ciągłej pracy nad sobą.

Spotkanie ze Stanisławem Moniuszką rozpoczynało także pani karierę...

- Rzeczywiście. Na II roku studiów zadebiutowałam w warszawskim Teatrze Wielkim partią Zofii w "Halce". Do dziś to dobrze pamiętam, bo choć rola nie była duża, to znacząca dramaturgicznie. Już samo znalezienie się w tym teatrze było dla mnie niebywałym przeżyciem, na korytarzach mijałam śpiewaków, których podziwiałam, a teraz mogłam przyglądać się im z bliska. Ba, nawet trochę uważać, że jesteśmy kolegami... I to mnie dopingowało, żeby pokazywać się z jak najlepszej strony. Pracowałam podwójnie, bo miałam dużo do nadrobienia. Dostałam się na Akademię Muzyczną, nie znając nut... A potem śpiewałam jeszcze Hannę w "Strasznym dworze" i Nealę w "Parii"...

A jeszcze później było nietypowe spotkanie z Moniuszką w "Śpiewniku domowym" zrealizowanym przez Marię Fołtyn.

- Świetne doświadczenie, choć zupełnie inna bajka. To był wartościowy materiał umuzykalniający dla młodych. Nie znam drugiej osoby tak zafascynowanej tym kompozytorem jak Maria. Właśnie uświadamiam sobie, że teraz, kiedy jestem przewodniczącą jury Konkursu Moniuszkowskiego, moje życie zatoczyło zadziwiające, piękne koło. Metafizyka, po prostu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji