Artykuły

Maszyna czasu

"Lubiewo" w reż. Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego w Krakowie na VI Festiwalu Wybrzeże Sztuki w Gdańsku. Pisze Marcin Grota w portalu Teatromiasto.pl.

- Słyszałeś? Na festiwal Wybrzeże Sztuki przyjeżdża "Lubiewo" Witkowskiego w reżyserii Piotra Siekluckiego z Nowego Teatru z Krakowa. Podobno mają tam maszynę czasu. Przenosi w złote czasy PRL-u - mówi do mnie kolega.

Czym prędzej zaopatrzyłem się w bilety i pędzę zobaczyć maszynę czasu. Spodziewałem się jakiejś takiej przypominającej UFO, jak wziętej ze spektaklu "UFO. Kontakt" Wyrypajewa. Wchodzę na Scenę Kameralną Teatru Wybrzeże, a tam skrzyżowanie mieszkania z lumpeksem. Wszędzie wiszą stare ciuchy (scenografia Łukasz Błażejewski). Gdzie ta maszyna czasu?

Ale już wkrótce się uspokoiłem. To aktorzy przenoszą. Opowiadając, odgrywając, przenoszą nas w czasy Peweksów, Orbisów (od tyłu wymawiając - Sibro) i rosyjskich żołnierzy pilnujących porządku w zaprzyjaźnionym kraju. A przenoszą fantastycznie. Prawdziwe kreacje. Wielkie brawa dla Pawła Sanakiewicza jako Lukrecji i Janusza Marchwińskiego jako Patrycji.

No właśnie. Dwóch podstarzałych homoseksualistów w dzisiejszej Polsce. I PRL ich młodości. Jakże odmienna perspektywa od tej, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Bo przecież rosyjscy żołnierze to dla nich nie wrogowie, a niezwykle pożądany obiekt polowań. A bezzębna klasa robotnicza to luje, równie pożądani, bo heteroseksualni. Czasy, kiedy homoseksualiści jeszcze się nie wyemancypowali, nie walczyli jeszcze o swoje prawa w parlamencie i w trakcie Parad Równości, a pogardzani czyhali na łup w publicznych szaletach.

Sanakiewicz i Marchwiński zachowują się jak kobiety. Z dumą obnoszą swoje brzuchate wdzięki sześćdziesięcioletnich mężczyzn. Kokietują. Są egzaltowani. Słowem, to prawdziwe "cioty". I jest bardzo zabawnie, bo to śmieszy. Aż do momentu, gdy zapalają - jak w "Popiele i diamencie" Wajdy - kieliszki ze spirytusem, by uczcić swoich kolegów zmarłych na AIDS. Bo gdzieś w okolicach 1988 roku skończyły się złote czasy PRL, a zaczęły się czasy AIDS. I koledzy - przepraszam, koleżanki cioty - w większości zachorowały i umarły. Cały spektakl z komedii zmienia się w tren pogrzebowy na cześć zmarłych.

Oprócz Sanakiewicza i i Marchwińskiego w spektaklu zjawia się jeszcze na chwilę Teofil Pietroń jako Śnieżynka: młody chłopak, marzenie podstarzałych "dam". No i AIDS. Piękny obraz: Mikołaj Mikołajczyk, szczupły, muskularne ciało, tańczy najpierw taniec miłości, a potem taniec zniszczenia we własnej choreografii.

Spektakl zyskał I nagrodę na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Jest świetny. Równie zabawny jak mężczyzna udający kobietę i równie profesjonalny jak Krystyna Czubówna, czytająca w spektaklu fragmenty powieści Witkowskiego. Głos ten znamy z telewizyjnych programów o dzikich zwierzętach i stąd oglądanie spektaklu Nowego Teatru to takie "podglądanie dziwów natury". Zobaczcie koniecznie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji