Artykuły

Referat na deskach

Zło jest często przedstawiane przez artystów z racji swej atrakcyjno­ści. Pozornej atrakcyjności - twier­dzę już teraz, po obejrzeniu wyjątko­wo mało pociągającej "Markizy de Sade" w Starym Teatrze.

Mówiąc to, wcale nie mam na myśli powabnej i utalentowanej odtwórczyni roli tytułowej, ale wyjątkowo ciężką in­scenizację Tadeusza Bradeckiego.

Tekst słynnego - także za sprawą fa­szyzujących poglądów i samobójczej śmierci - japońskiego ekscentryka, Yukio Mishimy, nie jest odpychający. To rozpisana na odbyte w ciągu kilkunastu lat trzy spotkania opowieść o nieobec­nym na scenie markizie de Sade. Uczestniczkami spotkań są wyłącznie kobiety: próbująca wyciągnąć go z wię­zienia tytułowa bohaterka - żona Renee (Ewa Kaim), jej młodsza siostra Anna (Małgorzata Gałkowska) i ich matka - Madame de Montreuil (Anna Dym­na), a także cnotliwa Baronowa de Simiane (Magda Jarosz) i "wyzwolona" Hrabina de Saint-Fond (Iwona Budner). Szósta kobieta dramatu to służąca Charlotta (Ewa Kolasińska).

Postać wyłaniająca się z rozmów udrę­czonych kobiet to uosobienie zła, perwersji i pędu ku samozatraceniu. Mar­kiz urządza orgie z udziałem prostytu­tek i służącego, odprawia czarne msze, zdradza, zadaje cierpienie i śmierć. Żo­na jest mu wierna mimo wszystko - jej jedyny cel to wyzwolenie Alfonsa z wię­zienia, do którego wtrącono go za nie­prawość. Tytułowa Markiza wyjawia na­wet nieopatrznie, że wierność i cierpie­nie oraz ofiarowanie siebie zadającemu

ból mężczyźnie są źródłem jej szczę­ścia. Potem okaże się jednak, że niewin­na ofiara perwersyjnego albo wciąż szu­kającego kontaktu ze śmiercią Alfonsa utożsamia się z nim w pełni. Podobnie Hrabina. Do przeświadczenia, że sama jest markizem de Sade, dochodzi leżąc nago na stole podczas zaaranżowanej przez niego czarnej mszy. -

Kpiącemu z porządku moralnego al­bo może "sprawdzającemu" wytrzyma­łość Boga na świadectwa śmierci i bó­lu markizowi nie może się także oprzeć, gotowa pójść na każde jego skinienie, siostra żony. Uzależniona od niego jest również Madame de Montreuil, która poświęca przecież życie, by wyrwać córki spod wpływu demonicznego męż­czyzny.

Zła nie da się ignorować. Czy można je jednak przezwyciężyć czymś innym niż zło? W tej sztuce satysfakcjonują­cej odpowiedzi nie ma - przezwycięża­nie zła dobrem znajduje tu przecież na­der wątpliwą reprezentację w osobie Ba­ronowej, która przed lawiną świadectw o postępkach markiza broni się ucie­czką we wspomnienie jego niewinnego dziecięcego wizerunku.

Ten tekst jest jak rozpisana na głosy i twarze rozprawa o wszechogarniają­cym złu. Ale, żeby ją pokazać w tea­trze, trzeba owym twarzom nadać kon­kretny kształt. Inaczej zrobi się z tego referat albo perwersja i epatowanie "okrucieństwem z myszką", które i tak nie osiągnie rozmiarów okropności, o jakich możemy dowiedzieć się na co dzień z mediów. Spektaklowi Bradec­kiego nie grozi oskarżenie o perwersję. Za to na pewno jest referatem.

Choć grają nie byle jakie aktorki, są niewiarygodne, nic się między nimi nie dzieje, ich dramat pozostaje na papie­rze. Przerzucają się tekstem, który ni­kogo nie obchodzi. Jedno, do czego mo­gą przekonać, to to, że znają słowa dra­matu na pamięć. Dwie i pół godziny sta­tycznego dyskursu na temat zła kończy się jednak zaskakująco: udręczonym akademicką gadaniną widzom pozwa­la się pójść do domu. I to na pewno nie jest takie złe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji