Artykuły

Cała treść milczenia

Jerzego Stuhra martwi, że jego studenci w krakowskiej szkole teatralnej "nie chcą robić Mrożka". Zdaniem aktora aluzyjność i poczucie humoru zawarte w jego dramatach w ogóle już do młodych nie docierają - pisze Kamila Łapicka w Sieciach.

"We wrześniu, czternaście lat temu, zacząłem pisać dziennik. W październiku, trzy lata temu, spaliłem bez żalu kilkanaście albo dwadzieścia kilka tomów, po dwieście stron blisko każdy". Bułhakow? Nie. Mrożek. To zdanie, świadectwo auto da fe, otwiera pierwszy tom jego trzytomowego dziennika, prowadzonego od 1962 do 1989 r., przez ponad trzydzieści lat. Ostatni tom (1980-1989) trafił do rąk czytelników w marcu tego roku. "Ustalmy więc uczciwie: to, co zaczynam, może czytać każdy" - zaznacza pisarz w swoistej przedmowie z 26 października 1962 r. Jako główny motyw prowadzenia dziennika podaje dwa słowa: "Jak żyć" i zwierza się ze swojej, z czasem obrosłej legendą, małomówności: "Rozmowa towarzyska nie jest dla mnie ani narzędziem, ani sposobem. Tylko za pomocą papieru staję się swobodnym dyskutantem [...]". Notatki powstają na maszynie do pisania, z początku jeszcze "nie całkiem obłaskawionej".

W ten sposób Sławomir Mrożek otwiera nam drzwi do pełnego niepokojów świata pisarza emigranta. W 1963 r. opuścił Polskę, by szukać swego miejsca m.in. we Włoszech, we Francji i w Meksyku. W 1996 r. powrócił na dwanaście lat do Krakowa, lecz ostatecznie osiadł w Nicei, na Lazurowym Wybrzeżu.

Przepiękne rozumowanie ad absurdum

- Czytałem "Dzienniki" jako historię, w którą moje pokolenie trochę się wpisywało, raczej wychwytywałem fragmenty mówiące o świecie niż osobiste zwierzenia - mówi aktor Jerzy Stuhr i dodaje, że najbardziej wzruszały go zapisy z pierwszego tomu (1962-1969), a potem samotność na obczyźnie: - Myślałem sobie, że jakby mnie los rzucił na taką tułaczkę, to też bym się tak rozregulował.

Mrożek i Stuhr poznali się w pierwszej połowie lat 80. w krakowskim Starym Teatrze, przy okazji spektaklu "Emigranci" w reżyserii Andrzeja Wajdy. - Po przedstawieniu Mrożek przyszedł do nas, do garderoby - byliśmy tam Jerzy Binczycki świętej pamięci i ja - no i nic nie mówi, milczy, my skonfundowani straszliwie, czujemy, że mu się to pewnie nie podobało, a on nagle powiedział, iż to było jedno z najlepszych przedstawień, jakie widział na świecie. Potem panowie zaprzyjaźnili się i w swoim towarzystwie odnajdują się znakomicie. - Od tamtego czasu fajnie jest, bo ja przy nim nic nie muszę mówić. Dobrze się czujemy, jak on nic nie gada, ja nic nie gadam - mówi Stuhr o naturze pisarza i dodaje: - Trzeba to zaakceptować, nie denerwować się.

Nie wszystkim wiadomo, że drugą artystyczną ojczyzną Stuhra są Włochy. Aktor został tam swoistym ambasadorem dramaturgii Mrożka. Wyreżyserował m.in. "Czarowną noc" i światową prapremierę "Wielebnych". Na próbach "Wielebnych" - w Genui, w 2001 r. - obecny był Mrożek. Stuhr wspomina: - Właśnie w tej Genui przez cały obiad nic do siebie nie powiedzieliśmy. A na końcu wymieniamy jakieś uwagi i on mówi: "Tak się martwię, kiedy oglądam te próby, bo jak wiem, że dochodzicie do miejsca, gdzie słabo mi się napisało, to się pocę. Jak przeskakujecie to miejsce, potem jest już lepiej".

Autor "Tanga" jest Stuhrowi "bardzo bliski w sposobie reagowania na świat" i martwi go, że jego studenci w krakowskiej szkole teatralnej "nie chcą robić Mrożka". Zdaniem aktora aluzyjność i poczucie humoru zawarte w jego dramatach w ogóle już do młodych nie docierają. - Z czego wyrósł Mrożek? Rozumowanie ad absurdum. To jest figura logiczna, z której on uczynił walor. Wychodząc z założeń realistycznych i dość logicznie myśląc, dochodzi się do absurdu. Takie myślenie dzisiaj młodzieży nie uruchamia.

Wariant pesymistyczny zakłada więc, że wraz z odejściem pokolenia twórców, których Mrożek "uruchamia", będzie coraz rzadziej grany... - Boję się, że tak - potwierdza Stuhr i sugeruje, że to także kwestia realiów: - Np. "Czarowną noc". No, proszę pani, gdzie dzisiaj dwóch obcych ludzi mieszka w jednym pokoju w hotelu. To jest niemożliwe. Nikt tego nie rozumie. Przecież każdy mieszka osobno. A to taka piękna sztuka. Przepiękne rozumowanie ad absurdum, tylko jak to zrobić, kiedy w jednym pokoju już nie mieszka dwóch obcych facetów. Ja jeszcze pamiętam, jak się dokwaterowywało.

Zmartwienia detaliczne

25 lutego 1981 r. autor ponad dwudziestu dramatów napisał: "Nie mam nic do powiedzenia, ale chciałbym mieć coś do powiedzenia i piszę to dlatego, że może przyjdzie mi do głowy coś, co mógłbym powiedzieć. To jest wstydliwa prawda o literaturze. [...] Naiwne wyobrażenie: pisarz chodzi napęczniały treściami do napisania. Przelania na papier. Gombrowicz pisał o ohydnej mgławicy początku. To jest właśnie to. Stan, kiedy już się usiadło, żeby coś napisać". Odwołanie do Gombrowicza jest nieprzypadkowe. Autor "Kosmosu" i "Operetki" był dla Mrożka punktem odniesienia w kwestii twórczej i charakterologicznej. Ich pierwsze spotkanie w 1965 r. Mrożek określił jako jedno z najważniejszych w życiu. 4 czerwca notował: "Dzisiaj przyjechał Gombrowicz. Pan Gombrowicz, a po włosku Padrone. Każde zjawisko można interpretować rozmaicie. Ja zostanę przy Pan". Przez Pana Gombrowicza Mrożek tamtej nocy nie zmrużył oka. Fascynowała go wielka siła, ambicja i bezwzględność "szefa", który "nigdy nie był nieśmiały", w przeciwieństwie do Mrożka, urodzonego w 1930 r. i zainfekowanego nieśmiałością w mrokach wojennego dzieciństwa. "Dla mnie pisanie literatury jest mozolnym kleceniem i wciąż brakowaniem żywego materiału, on, jeżeli to prawda, co on sam o tym mówi, stosuje raczej eliminację, tyle ma materiału" - notował Mrożek.

Spotkanie literackich gigantów zainspirowało Macieja Wojtyszkę, dramatopisarza i reżysera, do stworzenia tekstu "Dowód na istnienie drugiego". Aby wiarygodnie przedstawić sylwetki bohaterów, oddał się lekturze "Dziennika", przede wszystkim pierwszego tomu, do roku 1965, ponieważ w tym czasie rozgrywa się jego sztuka. "Dalej także czytałem z zainteresowaniem, bo to jest historia rozwoju człowieka. Ciekawe, jak bardzo Mrożek się zmienia, to znaczy jak ten jego pierwotny i początkowy lęk ontologiczny zamienia się w zmartwienia detaliczne".

Mrożek w sztuce Wojtyszki głównie milczy i słucha. Zupełnie jak w czasie spotkania obu panów przy okazji prapremiery "Miłości na Krymie". Pierwszym reżyserem słynnego dramatu miał być Jerzy Jarocki. Jego ingerencja w tekst była jednak zdaniem autora zbyt drastyczna i zaczęły się poszukiwania "reżysera-kaskadera", jak to określa Wojtyszko, który podjął wyzwanie. Przygotowując swój spektakl w 1994 r. w Starym Teatrze, musiał skrupulatnie przestrzegać "Dziesięciu punktów", którymi Mrożek obwarował inscenizację swojego tekstu po nieporozumieniu z Jarockim. Wojtyszko zaznacza, że w podobnej sytuacji wszedłby z nowym reżyserem w głęboki dialog, by ten miał szansę kontynuować tok jego myśli. Stało się inaczej: - Moje rozmowy ze Sławomirem Mrożkiem wyglądały tak, że ja mówiłem przez godzinę, o czym dla mnie jest "Miłość na Krymie", po czym on mówił: "To też". Mówię o tym bez złośliwości. Ja go podziwiam, uważam, że to niezwykły człowiek i artysta najwyższej rangi. Może to nawet w ogóle jest pewna cecha, która towarzyszy satyrykom czy ludziom dowcipnym, złośliwym, mającym świadomość, że wszystko może być użyte przeciwko nim.

Lektura dobrowolna

- On jest niełatwy. Jako pisarz wspaniały, ale niełatwy - potwierdza aktor Krzysztof Kowalewski, który ma w swoim dorobku siedem ról w dramatach autora "Krawca", zagranych w warszawskim Teatrze Współczesnym określanym, zwłaszcza za dyrekcji Erwina Axera (1956-1981), mianem teatralnego domu Mrożka.

Kowalewski przyznaje, że o siedem lat starszy pisarz jest mu bardzo bliski i do każdej ze swoich ról (Czelcow w "Miłości na Krymie" czy Edek w "Tangu") - przywiązuje jednakową wagę. - Po prostu były tak dobrze napisane - wyjaśnia, zwracając uwagę, że Edek "jest postacią z mitem, ze względu na rozmaite wcielenia starszych, już nieżyjących kolegów". Rzeczywiście, "Tango" inscenizowano w Polsce od roku premiery (1965 r.) ponad dziewięćdziesiąt razy, a rolę Edka - prostego "postępowca", który jednak "swoje wie" - zagrali m.in. Mieczysław Czechowicz i Jerzy Binczycki.

Kiedy zastanawiam się, czy Mrożek pisał dla konkretnego aktora, konkretnego teatru, Kowalewski pyta mnie, czy znam monologi, które dramaturg pisał dla Dudka, i zaraz dodaje mi otuchy, mówiąc, że i on poznał je niedawno, podczas wieczoru poświęconego pamięci Edwarda Dziewońskiego. - Jakież to są perły literackie - zachwyca się aktor i upatruje w tych miniaturach dowodu na to, że twórca spod znaku absurdu potrafił pisać na konkretne "zamówienie". Inna sprawa, że zamówienie płynęło z "Podwieczorku przy mikrofonie", a wykonawcami byli m.in. Wiesław Michnikowski, Aleksander Dzwonkowski, a najczęściej właśnie Dziewoński.

- To był autor, na którego utwory się czekało - Kowalewski przyznaje, że z tego powodu sięgnął po "Dzienniki" Mrożka, tak jak w swoim czasie po "Dzienniki" Gombrowicza. Zapiski Mrożka nie stały się jednak jego ulubioną lekturą. - Może to sposób pisania, nieco przyciężki, a może nie jestem tak zaprawiony intelektualnie - mówi skromnie, upatrując w "Dziennikach" raczej publikacji dla literaturoznawcow niż dla zwyczajnych czytelników, którzy tak jak on sięgnęli po opasłe tomy "dobrowolnie".

28 czerwca w szwajcarskim Montricher nastąpi otwarcie Maison de l'Ecriture, ośrodka pracy literackiej budowanego z inicjatywy Fundacji Jana i Very Michalskich, założycieli wydawnictwa Noir sur Blanc, które wydało wiele utworów Sławomira Mrożka. W Maison de l'Ecriture znajdzie swoje miejsce światowe centrum twórczości pisarza, który już zdeponował w Szwajcarii cały swój dorobek - rękopisy, maszynopisy i rysunki. Pojawi się także na otwarciu, któremu towarzyszyć będzie wystawa jego twórczości. "Rękopisy nie płoną...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji