Artykuły

Zrzędy i młoda miłość na żywo

- Gdy pojawiłem się w Teatrze Telewizji, był on już rejestrowany. Jednak 60 lat temu teatr w telewizji powstawał właśnie na żywo. Przychodzili aktorzy do studia, musieli być przygotowani, by zagrać całą rolę, od początku do końca, a nie tylko sceny, jak to się to robi wtedy, gdy rejestrujemy sztukę w studio. Wówczas napięcie dotyczy jednej sceny. Po jej nakręceniu można się zrelaksować, by zająć się przygotowaniem do następnej - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ przed premierą jednoaktówek Aleksandra Fredry w Teatrze TV.

KRZYSZTOF GLOBISZ, czyli Pan Piotr z jednoaktówki "Zrzędność i przekora" Aleksandra Fredry, zaprasza na dzisiejszy Teatr Telewizji.

Boi się Pan grania w telewizji na żywo?

- Nie. To dla mnie wspaniałe wyzwanie. Będę się bardzo dobrze bawił. I nie myślę tu o chichotach, bo sztuka jest poważna, wręcz psychologiczna. Takie historie przeszkadzania, utrudniania sobie życia do dziś nam się zdarzają.

Nie grał Pan wcześniej w Teatrze Telewizji na żywo.

- Nigdy. Gdy pojawiłem się w Teatrze Telewizji, był on już rejestrowany. Jednak 60 lat temu teatr w telewizji powstawał właśnie na żywo. Przychodzili aktorzy do studia, musieli być przygotowani, by zagrać całą rolę, od początku do końca, a nie tylko sceny, jak to się to robi wtedy, gdy rejestrujemy sztukę w studio. Wówczas napięcie dotyczy jednej sceny. Po jej nakręceniu można się zrelaksować, by zająć się przygotowaniem do następnej.

Tu tak nie będzie.

- Nie, tu muszę zagrać całą rolę, bez przerywania. Dziś, występując w ten sposób, oddajemy hołd tym, którzy na początku Teatru Telewizji w taki właśnie sposób grali.

Teatr Telewizji rządzi się innymi prawami. Z jednej strony ważne jest zbudowanie postaci, jak na scenie, z drugiej zaś - liczą się szczegóły, gesty, mimika.

- To prawda. W tym spektaklu muszę połączyć jedno z drugim. Dla aktora to bardzo ciekawe zadanie.

A dla publiczności?

- Publiczność może być świadkiem wpadek, zarówno realizatorskich, jak i aktorskich. Choć niekoniecznie. Po to tu ćwiczymy, aby nic złego się nie stało, a widz miał poczucie, że oto w tej chwili rozgrywa się ta historia. Nie została ona wcześniej zarejestrowana, tylko rozgrywa się tu i teraz. Niemniej wszystko może się zdarzyć.

Nie jest to pewien rodzaj technologicznego kroku w tył?

- Trochę tak. Bo po to została wymyślona rejestracja, aby produkt był jak najlepszy, wręcz perfekcyjny. Tu chcemy tej perfekcji, ale element błędu jest wpisany w wykonanie na żywo.

Może od perfekcji lepsza jest naturalność?

- Tak, prawda tego czasu. Dla publiczności zgromadzonej w studio będzie ciekawe, że inaczej będzie widziała na scenie, a inaczej na telebimach. Będzie to ta sama jakość, ale jednak różna. Na telebimach wyświetlone będą np. zbliżenia, czyli efekt pracy realizatorów telewizyjnych, zaś na scenie rodzaj zwyczajnego teatru. Publiczność przed telewizorami zobaczy to, co przygotują realizatorzy. Bo trzeba pamiętać, że nie wszystko, co się dzieje na scenie, będzie widać w telewizji.

Czy warto wracać do Teatru Telewizji na żywo?

- Powinna być to ciągle jedna z możliwości. Nie wolno zamykać tej drogi, choć musimy pamiętać, że dziś robimy to po to, by uczcić naszych kolegów, którzy 60 lat temu właśnie w taki sposób tworzyli spektakle telewizyjne.

A może sukces "Boskiej" wytycza drogę?

- "Boska" to było zupełnie coś innego. Był to spektakl, który jest grany na scenie teatralnej i został jedynie przeniesiony na żywo do Teatru Telewizji. Nasz spektakl nie istnieje, nie ma swojego pierwowzoru teatralnego. Zagramy to tylko tu i tylko ten jeden raz. Szkoda, bo wszystko umiemy.

W jednoaktówce "Zrzędność i przekora" wciela się Pan w postać Pana Piotra. Czy jest on tylko zrzędą?

- Jest zrzędą jak każdy, choć u niego jest to cecha dominująca.

W duecie dwóch zrzęd, który realizuje Pan wraz z Romanem Gancarczykiem, jest Pan stroną bardziej przekorną?

- Tak można powiedzieć. Choć najważniejsze, że jest to duet dwóch zrzędzących staruchów, którzy są motorem dla siebie, którzy nie mogą żyć bez siebie i bez swoich kłótni.

Lecz nie o zrzędzenie w sztuce chodzi.

- Chodzi o miłość dwojga młodych bohaterów, której to miłości my zrzędy stajemy na przekór. Chcemy jej przeszkodzić, nie dopuścić, by z domu wypuścić młodą dziewczynę. Pogoń młodych bohaterów jest ciekawa i piękna, do momentu jednak gdy jest pogonią. Kiedy już dochodzi do zgody na tę miłość, to zaczyna się nuda życia. To jest tak samo jak z gonieniem króliczka. Dopóki go gonimy, to jest zabawa. A jak go już złapiemy, trzeba go jak najszybciej puścić, by od nowa go gonić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji