Artykuły

Wióry

POWROTY wiążą się zawsze z ryzykiem. Także i w teatrze. Na scenę Teatru "Kwadrat" w Warszawie powróciła sztuka Stanisława Tyma "Rozmowy przy wycinaniu lasu", której premiera odbyła się właśnie przy ul. Czackiego w 1975 roku. Wówczas była to sztuka trafiająca w sedno sytuacji społecznej, ukazująca różnorakie dysproporcje, pomieszania i absurdy. Nie mówię, że to wszystko minęło bezpowrotnie, ale dziś, mamy nieco inne kłopoty i materiału dla satyryka nasze życie dostarcza dosyć.

Głównym nurtem "Rozmów" jest zderzenie pozornie prymitywnej mentalności i bytowania oraz prostej filozofii czterech drwali wycinających starodrzew w wyniku zawiłych intryg wymyślonych przez ich zwierzchników. Drwali niewiele obchodzą absurdalne decyzje. Obchodzi ich praca, trudności ze sprzętem, bałagan, który utrudnia robotę, ale daje też więcej czasu na wytchnienie i na owe rozmowy niemal o charakterze dialogów filozoficznych. Obchodzą ich też zwierzchnicy, od których są uzależnieni miejscowi leśni dygnitarze - Gajowy czy Siekierkowy. I wreszcie objawia się wielki świat w postaci ekstrawaganckiej lafiryndy ze stolicy i jej protektora. Sztuka się załamuje. O ile sprawdziły i sprawdzają się same rozmowy, które ujawniają obok prymitywizmu także i duży zasób zdrowego rozsądku i dowcipu, o tyle satyra na ów wielki świąt nie wypaliła. Autor zastosował dość łatwe schemaciki. Podobnie jest z owymi leśnymi prominentami. Zależność zależnością, ale z tym całowaniem dłoni Gajowego - Czechowicza już trochę reżyser przesadził.

Z aktorstwem też bywało różnie. Najlepiej przedstawiają się czterej drwale: Bronisław Surmiak - konsekwentnie przedstawia czytelniczą pasję Bimbra prowokując zabawne spięcia. Macuga, którego Andrzej Fedorowicz grał również w przedstawieniu prapremierowym, jest miejscowym autorytetem, a niefortunny Dunlop - Piotra Pręgowskiego łączy naiwność najmłodszego w tym zespole leśnych wyjadaczy z odruchami świadczącymi już o większych aspiracjach.

Zabawnie przedstawił Zyzola - Włodzimierz Nowak. A więc mamy zgrany a zarazem zróżnicowany pod względem indywidualności kwartet aktorski.

Mieczysław Czechowicz i Jan Kobuszewski należą do ulubieńców warszawskiej publiczności. Niewiele jednak powiedzieli nowego w tym przedstawieniu, wykorzystując cechy charakterystyczne swojego aktorstwa. Słuszność i pretensjonalność Aleksego Junga, zagranego przez Jerzego Tkaczyka i Ethali, z której ekstrawagancją nie próbowała nawet zmagać się Magdalena Wołłejko, właściwie przesądziły o tym, że po pierwszym akcie można już sobie było pójść do domu. Dobrze wychowana publiczność warszawska wytrwała do końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji